07/06/2024
Zobaczcie! Nogaś na stronie o Western Lane!
Trójka - Program 3 Polskiego Radia 😍
"Chetna Maroo unika w swojej powieści momentów ckliwych, patetycznych. A jednak naprawdę potrafi złapać za serce — sceny, w której jedna z dorastających dziewczynek wychodzi na korytarz, by „porozmawiać” ze zmarłą matką, bo nie jest w stanie poradzić sobie z samotnością, pustką, stratą, są autentycznie wzruszające". 🥲
Premiera jest 10 czerwca!
[KORT JAKO LABORATORIUM]
„Nie wiem, czy staliście kiedyś na korcie do squasha — na punkcie T — nasłuchując, co dzieje się za ścianą. Mam na myśli odgłos piłki zagranej czysto i mocno, dobiegający z sąsiedniego kortu. Szybki, niski dźwięk wystrzału, a zaraz potem — gdy piłka uderza w ścianę kortu — echo głośniejsze od samego uderzenia. To właśnie słyszę, wspominając rok tuż po śmierci matki, kiedy ojciec trenował nas na Western Lane po dwie, trzy, cztery godziny dziennie. Chyba po raz pierwszy zauważyłam to w trakcie wieczornej sesji po szkole. Nogi miałam tak zmęczone, że nie wiedziałam, ile jeszcze pociągnę, stałam więc w punkcie T z opuszczoną rakietą i spoglądałam na boczną ścianę poplamioną spłowiałymi śladami po piłkach. Szykowałam się do serwisu, ojciec pewnie odpowiedziałby drajwem, na co zagrałabym wolej, ojciec znów posłałby drajw, a ja ponownie odbiłabym z woleja, celując, jak zawsze, w czerwoną linię serwisową na przedniej ściance. Ojciec stał daleko z tyłu i czekał. Z jego milczenia wywnioskowałam, że nie ruszy się pierwszy. Nie miałam wielkiego wyboru: żeby nie rozczarować ojca, musiałam zagrać serw i wolej. Plamy na ścianie zlały się w jedno, byłam pewna, że się przewrócę. Wtedy to usłyszałam. Miarowy, melancholijny rytm na korcie obok: uderzenie i echo, raz za razem, niemal jak wybawienie. Wiedziałam, że ktoś trenuje. I wiedziałam kto. Stałam, nasłuchując, a ten dźwięk wlewał się we mnie, w moje nerwy i kości, aż poczułam, że zostałam uratowana. Uniosłam rakietę i zaserwowałam”
— rozpoczyna swą opowieść Gopi, narratorka powieści „Western Lane” autorstwa Chetny Maroo.
Najpierw o pisarce. Urodzona w Kenii w rodzinie pochodzącej się z Indii, mieszkająca w Londynie Maroo przebojem wdarła się do świata literackiego. W 2023 roku za swój debiut — właśnie „Western Lane” — została nominowana do Bookera, więcej — trafiła do finału tej prestiżowej nagrody. Wcześniej dostrzeżono również jej opowiadania, publikowano je między innymi na łamach „The Paris Review”.
O „Western Lane”, książce, która właśnie ukazała się w Polsce w przekładzie Olgi Dziedzic, Chetna mówiła — przy okazji nominacji do Bookera — tak: „Z powodzeniem można nazywać ją powieścią sportową. Ale także powieścią o dojrzewaniu, o rodzinie, o żałobie, o doświadczeniu bycia migrantem”. Wszystko to prawda — na niespełna dwustu stronach, w napisanej wartkim i pozbawionym jakichkolwiek zbędnych fajerwerków historii, Maroo zajmuje się tematami więcej niż istotnymi — stratą, próbą odnalezienia siebie, lękiem przed samotnością, powracającym tęsknotą za kimś najbliższym, walką o wybicie się na niepodległość i z paraliżującymi rodzinne życie konwenansami.
„Było nas trzy, same dziewczyny. Kiedy mama umarła, miałam jedenaście lat, Khush trzynaście, a Mona piętnaście. W squasha grałyśmy dwa razy w tygodniu, odkąd potrafiłyśmy utrzymać rakietę, ale nie przypominało to późniejszych ostrych treningów. Mona twierdziła, że wszystko — bieganie, gra na sucho, trzygodzinne ćwiczenia — zaczęło się od tego, że ciocia Ranjan powiedziała tacie, iż potrzebujemy wysiłku fizycznego i dyscypliny, a on siedział w milczeniu, słuchając, co ma robić. (…) Powiedziała tacie, że jesteśmy dzikie”
— wspomina Gopi.
Po śmierci żony ojciec trzech córek, na co dzień zawodowo zajmujący się naprawami sprzętu gospodarstwa domowego, głowa rodziny migrantów, próbuje odnaleźć się w więcej niż trudnej rzeczywistości. Wsparcie okazują mu, na co dzień mieszkający w Szkocji, łagodny, pełen ciepła brat Pavan oraz — przynajmniej z pozoru — surowa i apodyktyczna bratowa, a także Bali, osiadły w Mombasie przyjaciel z dzieciństwa.
Pierwsi prowadzą z nim — ściszonym głosem, by dziewczynki nie słyszały — długie, nocne rozmowy, proponują rozwiązania, które pomogą mu nie tylko związać koniec z końcem, ale także zapewnić córkom godne wychowanie.
Drugi, do którego ojciec Gopi regularnie pisze listy, relacjonując w nich codzienne, zwykłe zdarzenia, wysyła kasety wideo z najsłynniejszymi w historii pojedynkami mistrzów gry w squasha. Nie bez powodu — to właśnie ten sport, regularne treningi, fizyczne zmęczenie trzech nastolatek mają pomóc mu w opanowaniu zaistniałej sytuacji. To, co aż do przesady powtarzalne, powinno jego zdaniem wyznaczać rytm kolejnych dni, być może pozwolić zapomnieć o żałobie, o tym, że Gopi, Khush i Mona straciły najbliższą im osobę, powierniczkę i opiekunkę.
Codzienność szybko jednak weryfikuje plany wdowca — okazuje się, że tylko najmłodsza z córek, narratorka powieści Maroo, rzeczywiście będzie chciała poświęcić się grze i z czasem stanie się tak zaangażowaną oraz rokującą zawodniczką, że otrzyma propozycję nie do odrzucenia — wzięcia udziału w krajowym turnieju w Durham i Cleveland. Ale…
No właśnie — jest wiele ale. To pułapki czyhające na bohaterów książki.
Po pierwsze, podczas treningów na korcie w Western Lane na obrzeżach Londynu, Gopi poznaje o dwa lata starszego Geda, białego nastolatka, także miłośnika gry w squasha. Równocześnie jej ojciec poznaje matkę chłopca — wszystko wskazuje na to, że także osobę samodzielnie wychowującą dziecko — a ich relacja staje się coraz bardziej intensywna. Nastolatkowie grają ze sobą godzinami, rodzi się między nimi szczególna więź przerwana nagle — i wbrew ich woli — z powodu niebezpiecznej sytuacji, do której doszło na korcie. Komplikuje się więc sprawa ich wspólnego udziału w turnieju…
Po drugie, dwie pozostałe siostry tracą zainteresowanie grą, a najstarsza, Mona, stara się pomóc ojcu w prowadzeniu domu — nie tylko próbuje przejąć zadania, które wcześniej należały do matki, ale także znaleźć pracę, dzięki której będzie w stanie zasilać rodzinny budżet. Czy to jednak przystoi piętnastolatce, dziewczynie z rodziny imigrantów, która nie powinna zbyt szybko się usamodzielnić?
Po trzecie, staje się jasne, że wszyscy w rodzinie potrzebują czasu na przeżycie i przepracowanie żałoby. Rany nie zagoją ani intensywna gra, ani przyjmowanie zleceń na naprawy kuchennych sprzętów, ani praca w zakładzie fryzjerskim. Pięknie pokazuje Maroo tęsknotę, ból i brak zgody na to, co zgotował rodzinie okrutny los, w scenach, w których jedna z sióstr wymyka się ze wspólnego pokoju, by na korytarzu, ściszonym głosem, próbować „rozmawiać” z matką, opowiadać jej o wydarzeniach minionego dnia, raz jeszcze choć na chwilę być blisko. A także w tych momentach, gdy portretuje zamyślonego ojca, który patrzy w dal — zagubiony, osamotniony w walce o zapewnienie córkom godnego i radosnego życia.
Po czwarte, chwilami stosunki między ojcem a jego bratem i bratową zdają się być napięte — Ranjan, nie przebierając w słowach, wypowiada swoje opinie na temat warunków, w jakich dorastają Gopi, Khush i Mona. Czy jest to jednak jedynie troska? Już na samym początku tej opowieści staje się jasne, że mieszkająca w Edynburgu para chętnie wzięłaby na wychowanie najmłodszą z dziewczynek…
Narratorka powieści Maroo jest świetną obserwatorką. Wyciąga trafne wnioski z bacznego przyglądania się zachowaniu ojca i innych dorosłych. Być może nie umie ich jeszcze odpowiednio nazwać, ale doskonale wyczuwa na przykład napięcia między członkami rodziny oraz osobami postronnymi. Dociera do niej, pod jak wielką presją znalazł się tata (w oryginale: Pa) i jak bardzo nie radzi sobie z oczekiwaniami otoczenia. Widzi jego zagubienie, dostrzega lęk przed tym, co nieuniknione — przecież któregoś dnia córki ruszą w świat i mężczyzna zostanie sam, pogrążony we wspomnieniach i przygniatającej go pustce. Gopi jest też uważną słuchaczką — wie na przykład, jak istotną rolę w komunikacji potrafi odgrywać cisza, to, co nie zostało wypowiedziane. Ta umiejętność przydaje jej się także na korcie.
Gra w squasha to nie tylko aktywność fizyczna. Trudne, niekiedy wręcz mordercze treningi — także te „na sucho”, ruchy wykonywane niejako w próżni — nie służą jedynie osiąganiu coraz lepszych wyników, a także spełnieniu skrytych marzeń ojca całkowicie pochłoniętego opowieściami—wspomnieniami na temat dokonań wybitnych graczach z Pakistanu, Australii i Egiptu (tych, którzy dokonywali na korcie rzeczy trudnych do wyobrażenia). Ojciec Gopi chce, by w ten sposób jego córki — ostatecznie najmłodsza z nich — przygotowały się na to, co przyniesie życie. By myślały o kilku kolejnych ruchach przeciwników i potrafiły je przewidzieć, by były przygotowane na długą walkę, na każdą, nawet najbardziej wyczerpującą rozgrywkę. Kort to laboratorium, drzwi do dorosłości. To szkoła porażek i kosztujących wiele zwycięstw, bycia nieustannie uważną, skoncentrowaną, przygotowaną na atak. To ćwiczenie dla mózgu i psychiki, nie tylko dla mięśni.
„Western Lane” to także historia o poświęceniu i rozdarciu. Maroo niezwykle przekonywająco portretuje tu najstarszą z sióstr, Monę, która w pewnym momencie porzuca — przynajmniej czasowo — własne marzenia, by zmierzyć się z oczekiwaniami dorosłych członków rodziny. Czy można pogodzić pragnienia z obowiązkami, pozostać sobą przy jednoczesnym wejściu w rolę straconej na zawsze ukochanej osoby? Czy można — w najmniejszym choćby stopniu — odzyskać własne życie, gdy grunt usuwa się pod nogami, a ciężar wychowania trzech córek wydaje się nie do uniesienia? Czy przyjaźń i rodzące się uczucie są w stanie wygrać z rywalizacją? Na te pytania autorka nie daje w „Western Lane” jednoznacznej odpowiedzi, zachęca za to czytelnika do skonfrontowania się z własnymi doświadczeniami — i tymi z okresu dorastania, i tymi z czasu, gdy dorosłość dała się już wielokrotnie we znaki.
A przede wszystkim, i to być może jedna z najważniejszych lekcji życia, udowadnia, że to, co nazywane bywa happy endem, może okazać się całkowicie pozorne…
„Kiedy mama żyła, całą rodziną oglądaliśmy w telewizji Wimbledon, zajadając truskawki z cukrem, później szłam z siostrami do fortu i udawałyśmy, że jesteśmy Johnem McEnroe’em. Khush robiła to najlepiej. Do perfekcji opanowała jego chód i sposób mówienia. Choć kochałyśmy McEnroe’a, to zdumiewało nas, że uwielbiają go też mama i tata. Byłyśmy jeszcze małe, ale nawet my potrafiłyśmy dostrzec, że zachowuje się jak rozpieszczony dzieciak. Tata uważał, że John McEnroe — być może nieświadomie — swoim narzekaniem i napadami złości tworzy sobie przestrzeń i daje czas, i przyjmuje taką postawę, jakby cały świat sprzysiągł się przeciwko niemu, a jedyne, co można w tej sytuacji zrobić, to walczyć. Zdumiewało mnie, że ten zawodnik potrafi odejść od krzesła sędziowskiego z pochyloną głową, całym ciałem wyrażając rezygnację, a po chwili unosił rakietę i grał tak, jak tylko on umiał Miałam wrażenie, że jego ciało w jakiś sposób oszukuje umysł”
— opowiada Gopi.
To także książka o tym, że czasem — choć rzadziej niż byśmy chcieli — ciało potrafi oszukać umysł. Ale i o tym, że zdarza nam się pamiętać rzeczy z pozoru banalne, które z czasem stają się najważniejsze — jak wspólne zajadanie truskawek z cukrem w czasach, gdy wszystko układało się jak należy, gdy jeszcze nikogo nie brakowało, a życie wydawało się bezpieczne.
Chetna Maroo unika w swojej powieści momentów ckliwych, patetycznych. A jednak naprawdę potrafi złapać za serce — sceny, w której jedna z dorastających dziewczynek wychodzi na korytarz, by „porozmawiać” ze zmarłą matką, bo nie jest w stanie poradzić sobie z samotnością, pustką, stratą, są autentycznie wzruszające. Z pewnością wzięte z życia, bo trudno byłoby je sobie wyobrazić.
Trójka - Program 3 Polskiego Radia, [„Na stronie”, 7 czerwca 2024]
Chetna Maroo, „Western Lane”, przeł. Olga Dziedzic, Wydawnictwo Cyranka, Warszawa 2024