Newsweek Historia

Newsweek Historia Magazyn historyczny Newsweek Historia to największy w Polsce miesięcznik popularno-naukowy o tematyce historycznej. Tadeusz Cegielski prof. Jerzy Eisler, prof.

Autorami większości tekstów są wybitni polscy historycy. Wśród naszych autorów znajdują się tacy naukowcy jak choćby prof. Henryk Samsonowicz, prof. Andrzej Paczkowski, prof. Andrzej Friszke, prof. Tomasz Kitzwalter, prof. Tomasz Nałęcz prof. Zbigniew Mikołejko prof. Tomasz Wiślicz, prof. Przemysław Urbańczyk. Na łamach Newsweeka goszczą też zagraniczni naukowcy, pisarze i dziennikarze. Grażyna B

astek, kustoszka Muzeum Narodowego w Warszawie ma stałą rubrykę poświęconą historii sztuki, stałym współpracownikiem NWH bywa też Bogusław Wołoszański oraz nowojorski korespondent Newsweeka Piotr Milewski.

Kulinarna rewolucja. To dzięki niej powstała cywilizacjaPrzodkowie człowieka nauczyli się rozpalać ogień i przygotowywać...
19/06/2024

Kulinarna rewolucja. To dzięki niej powstała cywilizacja

Przodkowie człowieka nauczyli się rozpalać ogień i przygotowywać na nim potrawy jeszcze w Afryce – około miliona lat temu. Wtedy też doszło do gwałtownego przełomu w ewolucji naszego mózgu. Jak uważa prof. Richard Wrangham, antropolog z Uniwersytetu Harvarda, to właśnie opanowanie ognia i możliwość gotowania pokarmów było impulsem do ukształtowania się naszego mózgu i narodzin Homo sapiens.

W jaki sposób gotowanie mogło mieć tak wielki wpływ na gatunek ludzki? Zdaniem prof. Wranghama, który wyłożył swoją teorię w książce "Catching fire: How cooking made us human", składa się na to kilka czynników. Znaczenie ma przede wszystkim fakt, że pokarmy poddane działaniu wysokich temperatur są łatwiejsze do strawienia i bardziej pożywne. Gotowanie usprawnia trawienie nie tylko mięsa, ale również pokarmów roślinnych dzięki rozbiciu pod wpływem wysokiej temperatury cząsteczek skrobi na mniejsze fragmenty. Dzięki łatwiejszemu trawieniu człowiek jest w stanie zjeść więcej, a trawienie kosztuje go mniej energii. Powstała w ten sposób nadwyżka energetyczna mogła być spożytkowana na szybki rozwój mózgu. Z kolei rozwinięty mózg pozwalał na dalsze ulepszanie życia, także poprzez rozwijanie umiejętności przygotowywania różnych potraw. Ludzki mózg nieustannie pożąda energii, dlatego jedzenie jest jedną z naszych największych przyjemności. I od tysiącleci poszukujemy sposobów na to, aby ta przyjemność była coraz większa, dostarczając naszym kubkom smakowym coraz bardziej wyrafinowanych smaków.

ZOBACZ TAKŻE
Proces Andrzeja Kolikowskiego, pseudonim Pershing, Warszawa, 1995 r.
Śmierć "Pershinga" | Zamaskowani mężczyźni mordują najsłynniejszego z polskich mafiozów. Zaczyna się krwawa jatka
Wicepremier Bronisław Pieracki idzie na posiedzenie Sejmu w sprawie ratyfikacji pożyczki kolejowej udzielonej Polsce przez Francję. Warszawa, 25 kwietnia 1931 r.
Jak zabić zgodę? | Ten zamach wstrząsnął Polską. Sąd uznał Banderę za "duszę spisku"
Potrawy na ogniu umiał przyrządzać już Homo erectus. Na ślad najstarszego znanego posiłku człowieka, przyrządzonego na ogniu, natknęła się dr Irit Zohar z Muzeum Historii Naturalnej na Uniwersytecie w Tel Awiwie. Na stanowisku Gesher Benot Ya'aqov, położonym na skraju starożytnego jeziora Hula, odkryła ona zęby ryb, które nosiły ślady obróbki cieplnej. Ludzie łapali zapewne ryby gołymi rękami – jezioro Hula zdaniem dr Zohar było bardzo płytkie i wielkie, dwumetrowe ryby z wymarłego gatunku Luciobarbus longicep były łatwe do złapania.

Przez tysiąclecia w diecie hominidów zamieszkujących Afrykę niewiele się zmieniało. Podstawą żywienia były zwierzęta zamieszkujące ten kontynent również dzisiaj, na przykład antylopy. Afrykańscy praludzie podjadali też rozmaitą roślinność, owoce i korzenie. Nie gardzili również ślimakami, i to ogromnymi! Odkrył to zespół naukowców z University of Witwatersrand w Johannesburgu w RPA. Badacze znaleźli w Border Cave położonej na klifie we wschodniej części kraju fragmenty muszli ślimaków lądowych z rodziny Achatinidae. Ślimaki te mogą osiągnąć długość nawet 16 cm. Całkiem spory kąsek, który już 17 tys. lat temu ludzie umieli przypiec na ogniu. Muszle znalezione w Border Cave nosiły ślady podgrzania.

Dieta ludzi zamieszkujących Europę kształtowała się w zależności od pór roku i zmian klimatu. W paleolicie archeolodzy wyróżniają okresy zimniejsze i cieplejsze. Zimne zwane są epokami mamuta i renifera, w cieplejszych wśród zwierzyny łownej dominowały jelenie, sarny, dziki oraz zwierzyna futerkowa. Wymarzone łupy łowców epoki kamiennej przedstawiane były na malowidłach naskalnych – to głównie mamuty czy renifery. Jednak kiedy zbada się szczątki w tych samych jaskiniach, okazuje się, że ci waleczni myśliwi żywili się głównie zającami i korzonkami. Nasi protoplaści nie gardzili też jajami ptaków, rybami i innym pożywieniem sezonowym. Archeolodzy znajdują też tysiące muszli nad brzegami mórz, poukładanych w ogromne stosy. To pozostałości po prehistorycznych miłośnikach małży.

W kuchni naszych europejskich praprzodków nie brakowało też dzikich roślin. Poddane obróbce szczątki roślin znajdowane są w siedzibach ludzkich na stanowisku Star Carr w Anglii, badanych przez angielskiego archeologa Grahame Clarka. Liczące sobie 11 tys. lat znaleziska ze Star Carr sugerują, że pradawni mieszkańcy tego regionu żywili się nie tylko mięsem, ale także lilią wodną, fasolą błotną, trzciną pospolitą, nie gardzili też mięczakami, które spożywali po uprzednim ugotowaniu.

Źródło: Katarzyna Burda, "Wynalezienie gotowania to była rewolucja. Bez niej nie byłoby naszej cywilizacji", Newsweek Historia 3/2024

Ilustracja: Rekonstrukcja przygotowywania posiłku przez naszych przodków

Jego najważniejsza godzina. Trzy wielkie mowy Churchilla Między 13 maja i 18 czerwca 1940 roku Winston Churchill wygłosi...
18/06/2024

Jego najważniejsza godzina. Trzy wielkie mowy Churchilla

Między 13 maja i 18 czerwca 1940 roku Winston Churchill wygłosił trzy mowy, z których każda przeszła do historii. Udało mu się dzięki nim osiągnąć coś niemal niemożliwego.

W maju i czerwcu 1940 r. sytuacja na froncie dynamicznie zmieniała się ze złe na tragiczną dla Wielkiej Brytanii. 10 maja Niemcy najechały Belgię, Holandię i Francję. Już dzień później Churchill został premierem. Wojna szła bardzo niepomyślnie i już kilkanaście dni później trzeba było szykować ewakuację brytyjskiego korpusu ekspedycyjnego uwięzionego nieopodal Dunkierki. To była jedna z najczarniejszych godzin w brytyjskiej historii. A jednak Churchillowi udało mu się podtrzymać ducha Brytyjczyków. Wyczyn, który wielu historyków uważa za kluczowy dla losów II wojny światowej.

13 maja Churchill przedstawił w parlamencie program swojego rządu. W największym skrócie było nim prowadzenie wojny aż do zwycięstwa. To w tej mowie padło słynne zdanie: „Pragnę powiedzieć Izbie, tak jak to powiedziałem ministrom wchodzącym do tego rządu: mogę wam obiecać tylko krew, znój, łzy i pot”.

W miarę jak z kontynentu nadchodziły katastrofalne wieści, morale Brytyjczyków spadało niemal do zera. A Churchill wiedział, że będzie gorzej, bo Francja albo zostanie wkrótce pokonana, albo wycofa się z wojny. Dlatego w drugiej mowie jako premier, 4 czerwca, mówił możliwej inwazji Niemiec na Wyspy, o egzystencjalnej walce z najeźdźcami i niezachwianej wierze w zwycięstwo.

To wtedy padło słynne zdanie: Będziemy walczyć na plażach, będziemy walczyć na lądowiskach, będziemy walczyć na polach i ulicach, będziemy walczyć na wzgórzach, nigdy się nie poddamy.

Po raz kolejny Churchill wystąpił przed parlamentem 18 czerwca w okolicznościach nie do pozazdroszczenia. Dwa dni wcześniej Francja poprosiła III Rzeszę o zawieszenie broni. Wkrótce miała skapitulować.

Przemawiał 36 minut. Musiał przyznać, że po ewakuacji z Dunkierki (zakończonej 4 czerwca) Wielka Brytania nie była w stanie udzielić Francji znaczącej pomocy. Że inwazja na Wyspy jest bardzo prawdopodobna i należy się na nią przygotowywać. Ale najwięcej mówił o zwycięstwie (choć w tym czasie wydawało się ono odległą mrzonką) i wartościach, o które Wielka Brytania walczy (wolność, chrześcijańska cywilizacja, prawa narodów do samostanowienia).

Wystąpienie z 18 czerwca najczęściej tytułuje się od jego ostatnich słów: „To była ich najpiękniejsza godzina”. To fragment o wiele dłuższej myśli: „Hi**er wie, że musi złamać nas na Wyspie albo przegra wojnę. Jeśli zdołamy mu się przeciwstawić, Europa będzie wolna, a świat pójdzie naprzód, na szerokie zalane słońcem wyżyny. Ale jeśli przegramy, wtedy cały świat, łącznie ze Stanami Zjednoczonymi, łącznie ze wszystkim, co dla nas ważne, popadnie w mroki nowych Wieków Ciemnych rządzących się nieludzkimi prawami. Bierzmy się zatem do dzieła i czyńmy tak, aby jeśli imperium brytyjskie i Commonwealth przetrwają jeszcze tysiąc lat, ludzie mówili: „To była ich najpiękniejsza godzina”.

Ilustracja: Słynny portret Winstona Churchilla wykonany przez Yousufa Karsha w grudniu 1941 roku w kanadyjskim parlamencie

17 czerwca 2004 zmarł Jacek Kuroń. Dla jednych ideał społecznika, dla innych komunista, któremu nigdy nie wybaczyli. O t...
17/06/2024

17 czerwca 2004 zmarł Jacek Kuroń. Dla jednych ideał społecznika, dla innych komunista, któremu nigdy nie wybaczyli. O tym, co go kształtowało, co zmieniało, a w końcu co rozczarowało w wolnej Polsce, pisze prof. Andrzej Friszke.

17 czerwca 2004 r. zmarł Jacek Kuroń. Dla jednych ideał społecznika, dla innych komunista, któremu nigdy nie wybaczyli. O tym, co go kształtowało, co zmieniało, a w końcu co rozczarowało w wolnej Polsce, pisze prof. Andrzej Friszke.

Najmłodsza ofiara krzesła elektrycznego w USA. 14-latek skazany w niesprawiedliwym procesieGeorge Junius Stinney został ...
16/06/2024

Najmłodsza ofiara krzesła elektrycznego w USA. 14-latek skazany w niesprawiedliwym procesie

George Junius Stinney został stracony 16 czerwca 1944 roku. Miał dokładnie 14 lat 7 miesięcy i 29 dni. Na śmierć skazano go po trwającym dwie i pół godziny procesie. 70 lat później wyrok został obalony, a proces uznano za niesprawiedliwy.

Stinney pochodził z biednej rodziny z Alcolu w Południowej Karolinie. 24 marca 1944 roku lokalna policja aresztowała go pod zarzutem zabójstwa dwóch białych dziewczynek – 11-letniej June Binnicker i 7-letniej Mary Emmy Thames. Dziewczynki widziano ostatni raz, kiedy wybrały się rowerami w poszukiwaniu kwiatów. Miały rozmawiać z domniemanym sprawcą i jego młodszą siostrą. Ich ciała znaleziono w rowie obok linii kolejowej. Miały strzaskane czaszki, na ciele starszej odkryto ślady przemocy seksualnej, ale patolodzy wykluczyli gwałt.

Policja twierdziła, że Stinney przyznał się do zbrodni. Zeznania trzech funkcjonariuszy, którzy mieli słyszeć wyznanie chłopaka, były jedynym dowodem, że dopuścił się zarzucanego czynu. Problem w tym, że 14-latek twierdził, że zeznania wymuszono. By uniknąć linczu Stinney'a przewieziono do innego miasta, gdzie ponad 80 dni przesiedział w areszcie. Bez kontaktu z rodziną i dostępu do adwokata.

Proces rozpoczął się i zakończył tego samego dnia. Oskarżonemu przydzielono obrońcę z urzędu, który nie zrobił w zasadzie nic, by go ocalić. Nie powołał żadnych świadków obrony, nie wykazywał, często oczywistych, sprzeczności w zeznaniach świadków prokuratury (dotyczących choćby przebiegu samego morderstwa, który Stinney miał opisać policjantom). Ławie przysięgłych (składającej się z samych białych, co w tym czasie na amerykańskim południu było typowe) wydanie werdyktu zajęło zaledwie 10 minut. Po tym wszystkim sędzia Philip H. Stoll skazał chłopaka na śmierć na krześle elektrycznym. Gubernator, mimo licznych apeli, nie skorzystał z przysługującego mu prawa łaski.

W 2004 roku historią Stinney'a zajął się lokalny historyk z Alcolu. Dzięki zebranym informacjom i włączeniu się w sprawę kilku prawników udało się doprowadzić do wznowienia postępowania. Wyrok skazujący 14-latka na śmierć został obalony w grudniu 2014 roku. Prowadząca sprawę sędzia uznała, że procesu sprzed 70 lat nie można nazwać sprawiedliwym, nawet jak na ówczesne standardy. Wytknęła bierność obrońcy, słabość dowodów, wykorzystanie przez sąd wymuszonego przyznania się do winy czy naruszenia procedury (choćby dotyczące prawa do apelacji).

Czy Stinney popełnił czyn, który mu zarzucono? Wyrok z 2014 roku nie dotyczył tej kwestii, choć sędzia przyznała, że jego winy nie da się wykluczyć. Nie da się jej też jednak potwierdzić.

Ilustracja: George Junius Stinney po aresztowaniu. Fot. Wikimedia Commons, domena publiczna

Przeprowadzony w biały dzień w centrum Warszawy zamach na ministra spraw wewnętrznych Bronisława Pierackiego wstrząsnął ...
15/06/2024

Przeprowadzony w biały dzień w centrum Warszawy zamach na ministra spraw wewnętrznych Bronisława Pierackiego wstrząsnął Polską i jeszcze bardziej pogłębił przepaść między Polakami i Ukraińcami.

Kopernik zakazany przez inkwizycjęPonad 400 lat od pierwszej edycji „Index librorum prohibitorum”, 14 czerwca 1966 r. wa...
14/06/2024

Kopernik zakazany przez inkwizycję

Ponad 400 lat od pierwszej edycji „Index librorum prohibitorum”, 14 czerwca 1966 r. watykańska Kongregacja Nauki Wiary ogłosiła, że indeks ksiąg zakazanych nie ma mocy prawnej. Dzieło Mikołaja Kopernika wykreślono z indeksu wcześniej, ale i tak tkwiło na nim przez ponad dwa stulecia.

Włączenie na „Index librorum prohibitorum” oznaczało przez wieki dla artystów, intelektualistów lub naukowców znalezienie się w wyjątkowym towarzystwie. W swoim czasie Kościół katolicki uznał za niebezpieczne dzieła Blaise’a Pascala, Kartezjusza, Woltera czy Jeana-Jacques’a Rousseau. Na indeksie znalazło się ponad pięć tysięcy nazwisk najwybitniejszych twórców.

To, jak daremne i kompromitujące dla Kościoła były próby cenzurowania postaci tego formatu, dostrzegł dopiero papież Paweł VI. Za jego przyzwoleniem 14 czerwca 1966 roku watykańska Kongregacja Nauki Wiary ogłosiła, że indeks ksiąg zakazanych nie ma mocy prawnej. Od tego momentu każdy katolik, podejmując decyzję o lekturze niezgodnych z kościelną doktryną dzieł, kieruje się własnym sumieniem. Nie grozi za to bowiem żadna formalna kara.

Tak po kilkuset latach dobiegł końca żywot najsłynniejszego z cenzorskich przedsięwzięć. Co niekoniecznie musi cieszyć, bo pomogło ono kilku wybitnym Polakom na trwałe zapisać się w europejskiej kulturze.

Kontrolowanie wszystkiego, co ukazuje się drukiem, nakazał biskupom pod koniec XV wieku papież Innocenty VIII. Ale działania te nie zapobiegły publikowaniu herezji i w maju 1515 r. papież Leon X zabronił drukowania jakichkolwiek ksiąg bez zezwolenia biskupów i inkwizytorów. Za nieposłuszeństwo groziły ekskomunika i wysoka grzywna, zaś nielegalnie wydawane książki zamierzano palić.

Pierwszy wykaz dzieł, których nie wolno rozpowszechniać, posiadać ani czytać polecił sporządzić papież Paweł IV. Zanim ogłoszono go następcą Piotra znany był jako Giovanni Pietro Carafa, Generalny Inkwizytor. Index przygotowany na jego polecenie ukazał się w roku 1559. Od tego czasu było 16 edycji, ostatnia z roku 1948 powstała z polecenia papieża Piusa XII.

Mikołaj Kopernik trafił na indeks późno i niejako przypadkiem. Uczony zdawał sobie sprawę, że jego rewolucyjne odkrycie może wywołać gniew Kościoła. Dlatego z tezą, że Ziemia nie jest centrum wszechświata, ale tylko jedną z planet krążących wokół Słońca, najpierw zapoznał przyjaciół. Potem – za pośrednictwem papieskiego sekretarza Johanna Widmanstettera – przedstawił tę teorię Klemensowi VII. Papież nie potępił astronoma, co więcej, trzy lata później arcybiskup Kapui Mikołaj Schönberg zaczął namawiać Kopernika do opublikowania odkrycia. Na wydanie „De revolutionibus orbium coelestium” (O obrotach sfer niebieskich) odważył się norymberski drukarz, a zarazem protestancki pastor Andreas Osiander. Ale i on wolał zachować ostrożność, dlatego książkę opatrzył własnym wstępem, podkreślając, że zawiera jedynie matematyczną hipotezę. Ostrożne podejście do sprawy zaprocentowało tym, że Stolica Apostolska fundamentalne dla świata nauki dzieło po prostu zignorowała. Mikołaj Kopernik umarł w 1543 r. w spokoju, nieniepokojony przez inkwizycję.

Na jego odkrycie zwrócono uwagę w Rzymie dopiero przy okazji spalenia na Campo de’ Fiori w lutym 1600 r. Giordana Bruna. Ów dominikanin okazał się tak gorącym zwolennikiem kopernikańskiego modelu wszechświata, że nie wyrzekł się go, by ocalić życie. Dziesięć lat później astronom Galileusz w książce „Sidereus Nuncius” (Wysłannik gwiazd) ogłosił, że podczas obserwacji Jowisza odkrył obiegające planetę księżyce. To jednoznacznie potwierdzało teorie Kopernika. Wówczas na polecenie papieża Grzegorza XV inkwizycja zajęła się pracą Polaka i wkrótce odkryła, że jest ona „jawnie heretycką w tym, że wyraźnie zaprzecza licznym ustępom z Pisma Świętego”. W efekcie Galileusz, ratując się przed stosem, pośpiesznie odrzucił własne odkrycia, zaś Święte Oficjum w 1616 r. umieściło „De revolutionibus” na indeksie. I o astronomie zrobiło się bardzo głośno. Wkrótce kolejne odkrycia uczonych potwierdziły, że to Kopernik miał rację. Co nie zmieniało faktu, że każdy katolik za czytanie książki Polaka mógł być ekskomunikowany aż do roku 1835 (wówczas usunięto ją z indeksu).

Źródło: Andrzej Krajewski, „Polacy zakazani”, „Newsweek Polska”

Ilustracja: Obraz Jana Matejki z 1873 r. Astronom Kopernik, czyli rozmowa z Bogiem. Fot. Wikimedia Commons, domena publiczna

"Mali ludzie". Wstrząsająca moda na dworach władców i arystokratówKarzeł był na arystokratycznych dworach niewiele więce...
13/06/2024

"Mali ludzie". Wstrząsająca moda na dworach władców i arystokratów

Karzeł był na arystokratycznych dworach niewiele więcej niż maskotką. Taką samą jak niemieckie dogi, obłąkańcy i niewolnicy sprowadzeni z Afryki.

Choć kilku z nich zrobiło kariery godne Tyriona Lannistera – bohatera świetnego serialu "Gra o tron" – większość stanowiła taki sam element dworu jak bogato zdobiony mebel: można go było sprzedać, oddać, podarować w prezencie. Albo wyrzucić.

Na malowanym w 1644 r. obrazie Diego Velázqueza malutki Don Sebastian de Morra – karzeł będący rezydentem hiszpańskiego dworu Habsburgów – wygląda jak marionetka. Rozrzucone krótkie nogi, zaciśnięte, jakby w złości, pięści, wycelowany w malarza, ale pozbawiony emocji wzrok.

Choć de Morra (późniejsze badania udowodniły, że był też znany na dworze jako błazen Pino) ubrany jest w bogate szaty, cała jego postawa jest czymś pomiędzy pogodzeniem się z własnym losem a milczącym wyrzutem. Jestem niewiele więcej niż kukłą, elementem wystroju na dworze jednego z najpotężniejszych królów Europy – zdaje się mówić świadomy swego losu de Morra.

Mylił się niewiele. Własnego karła – kupionego wcześniej za 250 dukatów od infanta Ferdynanda – miał też sam tak lubiący je portretować Velázquez.

Jak tłumaczył dr Jarosław Pietrzak, historyk z Poznania, moda na karłowatość pojawiła się w Europie w czasach nowożytnych – w okresie renesansu i następującego po nim baroku.

Ludzie z rozmaitych powodów dotknięci karłowatością stali się czymś, co zwykło się nazywać curiositas – czymś niezwykłym i wyjątkowym, przez co doskonale nadawali się do prowadzonych na europejskich dworach cyrków osobliwości: menażerii zapełnianych Afrykanami, kastratami, ludźmi obłąkanymi czy niewolnicami. Karły wzbudzały tak silną ciekawość, ponieważ kojarzono je z siłami nieczystymi. Dotknięty karłowatością był przecież znany z "Dziejów Tristana i Izoldy" garbaty czarnoksiężnik Frocyn, a demoniczne pochodzenie w XVIII wieku przypisywał im w Polsce Benedykt Chmielowski – ojcem karłów miał być diabeł, który objawiał się ciężarnym kobietom we śnie lub pod postacią czarownicy.

Moda na małych ludzi rozprzestrzenia się po całej Europie za sprawą dworów włoskich. Karły dosłownie kolekcjonowała Izabela D’Este, jedna z czołowych dam włoskiego renesansu. Specjalnie z myślą o nich wybudowała przepastny pałac wypełniony miniaturowymi meblami i przedmiotami codziennego użytku, w sam raz dla osób nieprzekraczających 130 (w przypadku mężczyzn) i 121 (w przypadku kobiet) centymetrów. Karlicę widać też na słynnym fresku Andrei Mantegny przedstawiającym Ludwika III Gonzagę w otoczeniu rodziny i dworzan – stoi ona w prawym rogu komnaty pałacu w Mantui, tuż przy boku markizy. Posiadanie "małego człowieka" miało być dowodem na zamożność dworu i przejawem arystokratycznej ekstrawagancji.

Źródło: Jakub Korus, "Ich ojcem miał być diabeł. "Objawiał się ciężarnym kobietom", "Newsweek Historia" 6/2017

Ilustracja: Don Sebastian de Morra, portret pędzla DIega Velazqueza z ok. 1644 r. Fot. Wikimedia Commons, domena publiczna

Najrzadsza monetaW początkach XIX w. robotnicy prowadzący wykop pod nowy budynek w bostońskim North End natknęli się na ...
12/06/2024

Najrzadsza moneta

W początkach XIX w. robotnicy prowadzący wykop pod nowy budynek w bostońskim North End natknęli się na dziwną miedzianą monetę. Widniały na niej data 1776 oraz wizerunek sosny.

Po bliższych oględzinach okazało się, że odnaleziono jeden z najrzadszych numizmatów w dziejach świata, tzw. pine tree coin (monetę z sosną). Wybito tylko jedną sztukę, nierozerwalnie związaną z amerykańską wojną o niepodległość. Podczas gdy w Filadelfii obradował Kongres Kontynentalny tworzący Deklarację niepodległości, władze kolonii Massachusetts wypowiedziały posłuszeństwo Wielkiej Brytanii i postanowiły wybijać własne pieniądze.

Po 4 lipca 1776 r. kolonie stały się niezależnymi państwami (stanami) i każda z nich posiadała prawo bicia własnej monety. Stworzenie pierwszych pieniędzy stanowych władze w Bostonie powierzyły Paulowi Revere. Był on znanym w Nowym Świecie złotnikiem oraz zagorzałym przeciwnikiem Wielkiej Brytanii, zaliczonym później w poczet bohaterów narodowych. Pomimo że nie znał się na produkcji monet, dostał sporą swobodę w działaniu. Owoc jego pracy stanowiła jednopensowa moneta stanowa. Awers ozdobił wizerunek sosny, symbol Massachusetts, po obu jej stronach widniał nominał „1d LM” oznaczający jednego pensa. Wokół znalazł się napis „Stan Massachusetts”. Rewers przyozdobiła kobieca postać siedząca na globie i trzymająca czapkę frygijską, symbolizująca wolność. U jej stóp spoczął pies, alegoria czujności. Całość wieńczyła sentencja „wolność i cnota”, odwołująca się do kolonistów walczących z Wielką Brytanią.

Niestety podczas produkcji matrycy Revere popełnił błąd, który przejawiał się zbytnią wypukłością monety. Był to jeden z powodów, dla których zarzucono produkcję „monet z sosną”. Kolejny stanowił wybrany przez złotnika kruszec – miedź. Nie występowała ona na terenie stanu, a jej sprowadzenie było nieopłacalne. Revere szybko porzucił nieudany projekt na rzecz innych. Choć moneta nigdy nie weszła do masowej produkcji, jej wartość pozwoliłaby na zakup połowy bochenka chleba lub pół kilograma ryżu. Dziś stanowi ona unikatowy i bezcenny numizmat.

Łukasz Mingiewicz, "Najrzadsza moneta", "Newsweek Historia" 6/2017

Jedyni uciekli ze "Skały" czy zginęli?W nocy z 11 na 12 czerwca 1962 r. trzech więźniów zbiegło z najsłynniejszego więzi...
11/06/2024

Jedyni uciekli ze "Skały" czy zginęli?

W nocy z 11 na 12 czerwca 1962 r. trzech więźniów zbiegło z najsłynniejszego więzienia świata. Do dziś toczy się dyskusja, czy im się udało?

Początki Alcatraz jako więzienia federalnego sięgają 1934 r. To wtedy amerykański Departament Sprawiedliwości przejął byłą twierdzę wojskową i przekształcił ją w zakład karny o zaostrzonym rygorze. Miejsce do izolacji było idealne. Skalista wyspa otoczona jest zdradliwymi i pełnymi wirów wodami zatoki San Francisco, woda ma zaledwie siedem stopni Celsjusza, a do lądu jest prawie półtora kilometra. W takich warunkach nawet najlepszy pływak nie ma szans dostania się na brzeg. O ile w pozostałych więzieniach jeden strażnik przypadał na 12 osadzonych, to w zaopatrzonym w nowoczesne zabezpieczenia Alcatraz już jeden na trzech. Alcatraz cieszyło się sławą więzienia, z którego nie ma ucieczki. I oficjalnie nikomu się to nie udało. Czy aby na pewno?

Do najsłynniejszej i najbardziej tajemniczej ucieczki doszło w nocy z 11 na 12 czerwca 1962 r., kiedy z więzienia uciekli Frank Morris, autor kilku napadów na banki i ucieczek ze słabiej strzeżonych zakładów, oraz towarzyszący mu bracia John i Clarence Anglinowie. Mimo upływu 60 lat do dziś nikt nie wie, co się z nimi stało.

Frank Morris, którego znamy lepiej ze słynnej kreacji Clinta Eastwooda, trafił na wyspę 18 stycznia 1960 r. za... wielokrotne próby ucieczek z innych zakładów. A może ucieczkę z więzienia, z którego nie sposób się wydostać, potraktował ambicjonalnie. Zwerbował do pomocy dwóch braci Anglinowów, odsiadujących wyroki za napady na banki, oraz Allena Westa, kolegę z celi obok. Planowanie i organizacja ucieczki zajęły im 18 miesięcy.

Każdy miał przygotować manekina na swoje łóżko z mieszanki mydła, papieru toaletowego i resztek betonowego gruzu, który pozostawał z drążonych w ścianie otworów. O realistyczny wygląd głów zadbano, malujące je specjalną farbą i przyklejając włosy zebrane potajemnie z więziennego zakładu fryzjerskiego. W noc ucieczki West nie zdążył wykopać dziury w swojej celi i musiał zrezygnować. Kiedy Morris i Anglinowie wydostali się ze swoich cel za pomocą spreparowanej maszynki do golenia i ukradzionego silniczka od wentylatora, wywiercili otwór w dachu, a następnie niezauważeni przez nikogo przedostali się do wybrzeża. Nie zamierzali płynąć wpław. Ze skradzionych płaszczy przeciwdeszczowych przygotowali zawczasu prowizoryczny ponton, który napompowali za pomocą miechu od akordeonu. Pod osłoną nocy wskoczyli do wody i odpłynęli. Ich nieobecność zauważono dopiero o 5 rano. W oficjalnym raporcie czytamy, że wszyscy trzej utonęli w zatoce San Francisco. Ich ciał nigdy jednak nie odnaleziono.

Nic dziwnego, że po takim komunikacie ucieczka z 1962 r. stała się jedną z najbardziej znanych zagadek kryminalnych w historii Stanów Zjednoczonych. Bo jeśli uciekinierów uznano za zmarłych, dlaczego wielokrotnie wznawiano śledztwo?

Wielu wierzy, że cała trójka przeżyła. Krążyły plotki, że 16 lat po ucieczce bracia Anglinowie pojawili się na pogrzebie swojej matki przebrani za kobiety. Kuzyn Anglinów twierdził z kolei, że zbiegom udało się przedostać do Ameryki Południowej. Pokazywał nawet zdjęcia z 1975 r. rzekomo przedstawiające ich na farmie w Brazylii.

Źródło: Kamil Nadolski, „Ucieczka z Alcatraz”, „Newsweek Historia” 3/2022

Ilustracja: Więzienie federalne na wyspie Alcatraz. Fot. Tayfun Coskun / Anadolu Agency/ABACAPRESS.COM/Forum

Pilot wyssany z kabiny. Jeden z najdziwniejszych wypadków w historii lotnictwa10 czerwca 1990 r. w samolocie British Air...
10/06/2024

Pilot wyssany z kabiny. Jeden z najdziwniejszych wypadków w historii lotnictwa

10 czerwca 1990 r. w samolocie British Airways z Birmingham do Malagi (lot 5390) doszło do wybuchowej dekompresji. Jeden z pilotów został wyssany z kabiny, ale zaczepił kolanami o wolant i załoga zdołała go przytrzymać. Rozpoczęła się dramatyczna walka o jego życie.

Maszynę (BAC One-Eleven 528FL) pilotowali bardzo doświadczeni piloci – 42-letni Timothy Lancaster był kapitanem, a 39-letni Alistair Atchison drugim pilotem. O 8.33, 13 minut po starcie, samolot wzbił się na 5 tys. 300 m, a personel pokładowy przygotowywał się do podania posiłków.

W tym momencie w kabinie pilotów rozległ się głośny huk, a źle przykręcona przednia szyba kokpitu z lewej strony po prostu odpadła. Pęd uciekającego z samolotu powietrza wyrwał Lancastera z fotela i wyciągnął przez okno. Pilot zaczepił jednak nogami o ster i utknął tak, że górna połowa jego ciała wystawała poza kokpit lecącego z prędkością setek kilometrów na godzinę samolotu.

Szczęśliwie stewardowi Nigelowi Ogdenowi, który akurat przebywał w kabinie pilotów, udało się chwycić Lancastera za pasek i przytrzymać. W tym czasie drugi pilot i obsługa opanowali sytuację (w wyniku dekompresji drzwi kabiny pilotów zostały wyrwane, a sama kabina zasypana porwanymi pędem powietrza papierami i drobnymi elementami samolotu).

BAC One-Eleven nie był wyposażony w maski z tlenem dla wszystkich na pokładzie, więc Atchison rozpoczął awaryjne zniżanie, aby osiągnąć wysokość, na której pasażerowie mogli bez trudu oddychać. Następnie włączył autopilota i wezwał pomoc. Nie mógł jednak usłyszeć odpowiedzi od kontrolerów ruchu lotniczego z powodu hałasu w kabinie. Ogden, wciąż trzymający Lancastera, był już wyczerpany i doznał odmrożeń, więc stewardzi John Heward i Simon Rogers zajęli się przytrzymywaniem kapitana. W tym czasie pęd powietrza wciąż wyciągał Lancastera poza samolot, a jego głowa uderzała o kadłub. Załoga uważała, że kapitan nie żyje. Mimo to nie puszczali go, bowiem Atchison obawiał się, że wyrwane z samolotu ciało może uszkodzić silnik lub stateczniki i utrudnić lądowanie.

W końcu drugi pilot usłyszał zgodę kontroli ruchu lotniczego na awaryjne lądowanie na lotnisku Southampton. O 08.55 samolot wylądował, a Lancastera udało się wyciągnąć.

Ku zaskoczeniu załogi okazało się, że kapitan żyje. Nie doznał nawet bardzo poważnych obrażeń – poza odmrożeniami i potłuczeniami złamał też prawe ramię, nadgarstek i kciuk. Po pięciu miesiącach wrócił do latania i pracował do emerytury w 2008 r. Poza nim obrażeń doznał też dzielny steward Ogden, który zwichnął bark, odmroził twarz i doznał uszkodzenia oka.

Ilustracja: Pilot ocenia uszkodzenia samolotu BAC One-Eleven na lotnisku w Southampton

Dzieło boskich interwencji, nieznanych maszyn, a może kosmitów? Fantastycznych teorii było wiele, ale rozwiązanie tajemn...
10/06/2024

Dzieło boskich interwencji, nieznanych maszyn, a może kosmitów? Fantastycznych teorii było wiele, ale rozwiązanie tajemnicy piramid okazało się o wiele prostsze. Co nie znaczy, że mniej interesujące.

Dzieło boskich interwencji, nieznanych maszyn, a może kosmitów? Fantastycznych teorii było wiele, ale rozwiązanie tajemnicy piramid okazało się o wiele prostsze.

Truskawki? Zawdzięczamy je Ludwikowi XIVZaczęło się od poziomek, za którymi król Francji bardzo przepadał. Sadzone w ogr...
08/06/2024

Truskawki? Zawdzięczamy je Ludwikowi XIV

Zaczęło się od poziomek, za którymi król Francji bardzo przepadał. Sadzone w ogrodach wersalskich nie dawały niestety obfitych plonów. I tu do akcji wkroczył szpieg. Nazywał się Amédée-François Frézier i w 1712 roku został wysłany przez Ludwika do Chile, by jako inżynier ocenił fortyfikacje budowane tam przez Hiszpanów.

Szpiegowanie wymaga kamuflażu, dlatego Frézier udawał zainteresowanie botaniką i opisywał tamtejsze rośliny jadalne. W ten sposób trafił na miejscowe poziomki, większe i smaczniejsze od francuskich. Oprócz raportu o umocnieniach obronnych dostarczył królowi także sadzonki. Nadworni ogrodnicy skrzyżowali je z innymi odmianami i uzyskali duże, soczyste, plenne truskawki.

Początkowo były to owoce dla wybranych – podawano je tylko w Wersalu z dodatkiem wchodzącego wtedy w modę szampana. Ludwik XIV był pierwszym monarchą, który pijał ten trunek nie tylko do truskawek, lecz także do lodów i ostryg.

Ludwik XIV słynął z tego, że rozkosze stołu cenił na równi z uciechami łoża i sztukami pięknymi, a może nawet wyżej. Zachęcał kucharzy do wymyślania niezwykłych dań, jak choćby ozorek cielęcy z truflami w cieście francuskim (zwane chausson Louis XIV) albo szparagi opiekane w ogniu podawane z królikiem z rożna.

Markiz Louis de Béchameil, twórca sosu na bazie zasmażki, mleka i żółtek, przez kilkanaście lat udoskonalał jego recepturę, aż wreszcie dogodził królewskiemu podniebieniu. Do ulubionych przez króla szparagów sos pasował idealnie. A że szparagi zbiera się tylko wiosną? W pałacowych ogrodach wybudowano szklarnie, by przysmak był dostępny przez cały rok. Podobnie cenione przez Ludwika świeże ogórki i zielony groszek dzięki uprawom szklarniowym gościły na wersalskich stołach bez sezonowych przerw.

Źródło: Wika Filipowicz, „Bezzębny Ludwik XIV. Jak jadał Król Słońce”?, „Newsweek Historia”

Ilustracja: Poziomka chilijska (Fragaria chiloensis) na kolorowej rycinie z początku XIX w. Fot. The Pictures Now Image Collectio / Mary Evans Picture Librar / Forum

W połowie lat 30. Hi**er wysłał do Polski dwóch najbardziej zaufanych ludzi. Miał dla Polaków propozycję.Szczegóły wizyt...
07/06/2024

W połowie lat 30. Hi**er wysłał do Polski dwóch najbardziej zaufanych ludzi. Miał dla Polaków propozycję.

Szczegóły wizyty sprzed 90 lat były utrzymywane w dyskrecji. Jak pisał "Dobry Wieczór – Kurjer Czerwony" 14 czerwca 1934 roku: "nikt nie wiedział dokładnie, o której godzinie, a przedewszystkiem na które lotnisko przyleci z Berlina minister propagandy Trzeciej Rzeszy dr. phil. Paweł Józef Goebbels".

Artykuły opisujące wizytę Goebbelsa miały jednak inny charakter. Dziennikarze przyglądali się mu z ostrożnym zainteresowaniem. Stosunki między hitlerowskimi Niemcami a piłsudczykowską Polską uległy w ostatnich miesiącach poprawie dzięki podpisanej 26 stycznia 1934 r. polsko-niemieckiej deklaracji o niestosowaniu przemocy. Została ona w pewnym stopniu wymuszona przez Piłsudskiego, który w 1933 r. przedstawił swoim współpracownikom koncepcję tzw. wojny prewencyjnej z III Rzeszą.

W połowie lat 30. Hi**er wysłał do Polski dwóch najbardziej zaufanych ludzi. Miał dla Polaków propozycję.

Szczegóły wizyty sprzed 90 lat były utrzymywane w dyskrecji. Jak pisał "Dobry Wieczór – Kurjer Czerwony" 14 czerwca 1934 roku: "nikt nie wiedział dokładnie, o której godzinie, a przedewszystkiem na które lotnisko przyleci z Berlina minister propagandy Trzeciej Rzeszy dr. phil. Paweł Józef Goebbels".

Choć nie udało mu się zyskać aprobaty Francuzów do tego pomysłu, plany te musiały wywołać popłoch w Berlinie. W tym czasie Niemcy mogły dysponować zaledwie stutysięczną armią – na taką zezwalał traktat wersalski. Hi**er, wygłaszając w maju 1933 r. deklarację programową rządu, porzucił więc wcześniejszą retorykę. Mówił, że należy uznawać "uzasadnione prawa do istnienia innych narodów" oraz "godzić zrozumiałe aspiracje Polski z naturalnymi prawami Niemiec".

Ale Piłsudski nie miał wątpliwości, że układy z Niemcami są tymczasowe, podobnie jak podpisany 25 lipca 1932 r. w Moskwie polsko-sowiecki pakt o nieagresji. "Zawarłszy te dwa pakty, siedzimy na dwóch stołkach – to nie może trwać długo. Musimy się zdecydować, z którego powinniśmy spaść najpierw i kiedy" – powiedział w kwietniu 1934 r. Dlatego do końca nie odpuszczał dyplomatycznej gry.

O tym, jak przebiegała ta gra, piszemy w najnowszym wydaniu "Newsweeka Historia" ⬇
Możesz je kupić na literia.pl bez wychodzenia z domu: https://literia.pl/subskrypcja-newsweek-historia

Adres

Newsweek Historia
Warsaw
02-672

Ostrzeżenia

Bądź na bieżąco i daj nam wysłać e-mail, gdy Newsweek Historia umieści wiadomości i promocje. Twój adres e-mail nie zostanie wykorzystany do żadnego innego celu i możesz zrezygnować z subskrypcji w dowolnym momencie.

Skontaktuj Się Z Firmę

Wyślij wiadomość do Newsweek Historia:

Widea

Udostępnij

Kategoria


Inne Magazyn w Warsaw

Pokaż Wszystkie