Zrobiliśmy wszystko, żeby Was zachwycić!
LIBERTYN.eu tuż-tuż.
WOLNOŚCI DUCHA W 2023!
życzy
redakcja LIBERTYN.eu
"Kim jest Anna"
Raz była córką dyplomaty, innym razem barona naftowego. Okradała banki, hotele, restauracje, kluby, przyjaciół. Wyłudziła ponad ćwierć mln dol. "Przepraszam, ale nie jest mi przykro"
Mieszkała w pięciogwiazdkowych hotelach, jadała w najmodniejszych restauracjach, latała prywatnym samolotem. Jak Anna Sorokin, córka rosyjskiego tirowca i sklepikarki, przekonała Nowy Jork, że jest Anną Delvey, niemiecką dziedziczką fortuny? Kim jest ta sławna, żądna władzy oszustka i gdzie jest teraz? Jej niesamowitą historię zekranizował Netflix – od dziś można oglądać serial "Kim jest Anna?".
Chociaż wiele faktów o niej wciąż pozostaje tajemnicą, Anna Delvey to nazwisko, które większość ludzi rozpoznaje. Ze wszystkich znanych ostatnio oszustów Delvey – której prawdziwe nazwisko brzmi Anna Sorokin – zdecydowanie zajmuje wysokie miejsce. Choć może nie tak wysokie, jak Billy McFarland, który był współzałożycielem feralnego festiwalu Fyre. Oszukał inwestorów na 27,4 miliona dolarów, sprzedając bilety na ekskluzywne wydarzenia i koncerty, do których dostęp można mieć tylko na zaproszenie. Czy Elizabeth Holmes, która chwaliła się opracowaniem rewolucyjnego testu krwi w swojej firmie Theranos. Kobieta – porównywana niegdyś do Steve'a Jobsa – oszukała inwestorów i zdefraudowała łącznie prawie 50 mln dol. pochodzących od udziałowców. Mimo to Sorokin, tak jak oni, też doczekała się telewizyjnej produkcji na temat swoich wyskoków.
Nowy serial Netflixa "Kim jest Anna?" Shondy Rhimes zagłębia się w historię 31-letniej dziś Sorokin, a także ludzi, których oszukała, oraz dziennikarki, która ujawniła jej historię światu. Serial oparty jest na głośnym artykule Jessiki Pressler "How Anna Delvey Tricked New York's Party People" opublikowanym w "New York Magazine" w maju 2018 roku. W rolę ambitnej dziennikarki wcieliła się Anna Chlumsky, a bohaterkę jej artykułu – znana z "Ozark", Julia Garner. D
Artyści i duchowni apelują o pomoc uchodźcom na granicy
"Prosimy o dostrzeżenie w drugim człowieku człowieka i podarowanie mu szansy na przeżycie". Artyści i duchowni apelują o pomoc uchodźcom na granicy
"Pierwszy raz zebraliśmy się razem w takim miejscu! Ludzie kultury i Kościoła, ludzie o różnych profesjach i poglądach. Jesteśmy razem, żeby zaapelować o POMOC" - m.in. Janusz Gajos, Tomasz Kot, Dawid Podsiadło, Danuta Stenka, Magdalena Zawadzka i biskup Rafał Markowski apelują do władz, by te wpuściły na teren stanu wyjątkowego, pomoc medyczną i humanitarną. Robią to w specjalnym spocie, który wyreżyserował Jan Holoubek.
Nie są formalną grupą, zrobili to z potrzeby serca - jak zapewniają. Nagranie z ich udziałem powstało z chęci łączenia, a nie dzielenia: "Mówimy o tym, co w naszej kulturze, tradycji i religii jest ważne od zawsze: pomoc potrzebującym. To nasza polska tożsamość, której uczymy dzieci. Dodatkowy talerz przy wigilijnym stole, nasza polska gościnność. Nikt z nas nie zamknąłby drzwi naszego domu przed potrzebującym. Dlatego my, ludzie kultury, razem z przedstawicielem duchowieństwa prosimy o wpuszczenie na stałe na teren stanu wyjątkowego pomocy medycznej i humanitarnej".
Wspólnie proszą władze naszego kraju o zapewnienie dostępu do strefy obętej stanem wyjątkowym na granicy polsko-białoruskiej pomocy medycznej, pomocy humanitarnej i pomocy dla pracowników, którzy chronią ludzi. Bo kryzys na granicy ma wiele wymiarów: polityczny, gospodarczy, militarny, ale przede wszystkim humanitarny, czysto ludzki. Umierają tam ludzi z głodu i zimna. "Pozwólcie pomagać. Głęboko poruszeni cierpieniem ludzi na polskiej granicy, którzy w wyniku działań białoruskiego reżimu znaleźli się nielegalnie na terytorium naszego kraju, zabieramy głos. Wspólnie, ponad podziałami chcemy powiedzieć to, co mamy w sercach: że pomoc cierpiącemu człowiekowi to nasz moralny obowiązek" - mówią jednym głosem.
Martyna Wojciechowska, która jest jedną z
Nielegalne prywatyzacje, walka o sprawiedliwość i… tajemnicza śmierć. "Lokatorka": poruszający film inspirowany prawdziwą historią
Nielegalne prywatyzacje, walka o sprawiedliwość i… śmierć. "Lokatorka": film inspirowany prawdziwą historią zamordowanej warszawianki
Została zamordowana – to jedno jest pewne. Nie wiadomo, przez kogo i w jakich okolicznościach. Nikt za tę zbrodnię do dziś nie poniósł kary. W tym roku minęła dziesiąta rocznica śmierci Jolanty Brzeskiej – ikony walki o prawa lokatorskie i działaczki, która nie bała się postawić mafii reprywatyzacyjnej. Jej historia stała się punktem wyjścia dla twórców filmu "Lokatorka", który – jak zapowiada dystrybutor – obnaża prawdę na temat procederu, w wyniku którego w samej tylko Warszawie zreprywatyzowano ponad 4 tys. nieruchomości, wartych 20 mld zł, a 50 tys. osób pozbawiono dachu nad głową.
1 marca 2011 roku mężczyzna spacerujący w warszawskim Lesie Kabackim zauważył dym unoszący się nad zaroślami. Poszedł w jego stronę, bo bał się, że ktoś zostawił niedogaszone ognisko. Odnalazł tlące się jeszcze zwłoki kobiety.
Tego samego dnia zaginęła Jolanta Brzeska. Założycielka Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów, słynąca z walki z czyścicielami reprywatyzowanych kamienic. Wyszła z mieszkania przy Nabielaka 9 zapewne w pośpiechu, bo nie zabrała dokumentów ani telefonu. Pozostawiła niepozmywane naczynia, mięso na obiad w lodówce. Prawdopodobnie sądziła, że wychodzi na chwilę, wróci i dokończy gotowanie. Ale nie wróciła. Córka i znajomi poszukiwali jej na własną rękę, w końcu po czterech dniach córka zawiadomiła policję o zaginięciu matki. Policja dopiero po sześciu dniach, po badaniach DNA, ustaliła, że to ciało Jolanty Brzeskiej odkryto w lesie. Sekcja wykazała, że przyczyną śmierci było spalenie.
Jak pisała w marcu "Polityka", prokuratura od początku podążyła błędnym tropem. Założono, że Brzeska popełniła samobójstwo, i odłożono akta na półkę. Prokuratorów nie zdziwił fakt, że jak na samobójstwo ofiara wybrała ni
"Dalej jest dzień"
"Samotność jest potworna, sam doświadczam jej czasami bardzo intensywnie". Polak nagrodzony we Francji
Polski film "Dalej jest dzień" – kameralna historia skupiona wokół dwóch bohaterów i poruszająca wątek kryzysu imigracyjnego w Europie – zdobył główną nagrodę na międzynarodowym festiwalu we francuskim Nancy. Jak mówi reżyser, Damian Kocur, to przede wszystkim prosta historia o samotności. – Chciałem się przypatrzyć życiu człowieka, który stara się zmierzyć z samotnością. Samotność jest potworna, sam doświadczam jej czasami bardzo intensywnie. Nie mogłem zrobić filmu o sobie, więc zrobiłem o kimś innym – tłumaczy autor.
25-minutowy "Dalej jest dzień" to opowieść o Pawle pracującym na małym promie niedaleko swojej wioski, gdzieś w Polsce. Większość czasu Pawła upływa na przewożeniu mieszkańców wsi na drugą stronę rzeki. Dzień po dniu mija mu na tych samych czynnościach i choć jest znany w okolicy, każdy kolejny dzień spędza samotnie, nikt go nie odwiedza. Pewnego dnia, podczas jednego z kursów, zauważa, że ktoś próbuje pokonać rzekę wpław. To Mohammad, nielegalny imigrant arabskiego pochodzenia, starający się przez polską granicę dostać się do Niemiec, gdzie czeka na niego rodzina. Paweł postanawia mu pomóc. W końcu jest ktoś, z kim może porozmawiać. Rytm jego życia i sens zmieniają się.
Mężczyzna z Bliskiego Wschodu i Polak nie mówią we wspólnym języku. Gdy uchodźca opowiada o rodzinie w Niemczech, główny bohater odpowiada mu historią o tym, jak odeszła od niego żona. Szybko jednak okazuje się, że słowa nie mają większego znaczenia, a liczą się intencje. Polak ukrywa mężczyznę przed policją, zabija najtłustszą kurę i gotuje rosół, by uciekinier wyzdrowiał po kąpieli w rzece. Wzajemne uprzedzenia ustępują. –Jedną z inspiracji do stworzenia tej historii był wątek uchodźczy, kryzysu uchodźczego, prawa, które się pojawiło w jednym z kr
Ten wiersz wywołał skandal, a postępowanie przeciw autorowi podjęła prokuratura. Teraz stał się inspiracją filmu w pełni wygenerowanego komputerowo
Ten utwór wywołał skandal, a postępowanie przeciw autorowi podjęła prokuratura. Teraz stał się inspiracją w pełni wygenerowanego komputerowo filmu przeciw wojnie
"Rżnij karabinem w bruk ulicy" – ta fraza z wiersza "Do prostego człowieka" Juliana Tuwima wywołała skandal wśród zagorzałych patriotów, którzy ten rewolucyjny i pacyfistyczny utwór odczytywali jako nawoływanie do dezercji. Postępowanie przeciw Tuwimowi podjęła prokuratura, nawet przyjaciel i protektor poety w kręgach władzy Bolesław Wieniawa-Długoszowski na jakiś czas zerwał kontakty. Po latach jest jednym z najważniejszych polskich manifestów antywojennych i wciąż aktualny. Właśnie posłużył jako inspiracja filmu "Julian Tuwim: To Everyman", który ujawnia mechanizmy propagandy politycznej.
Julian Tuwim był pierwszym poetą masowym: w międzywojniu tworzył kabaretowe skecze, humoreski i satyry, które powtarzała ulica. Pisał do teatru i opery, a także szlagiery, jak "Miłość ci wszystko wybaczy" Hanki Ordonówny. Zapewniło mu to sławę i pieniądze – mawiał, że pracując trzy dni w miesiącu dla kabaretu, ma potem 27 na pisanie wierszy. Jego twórczość wciąż żyje w kulturze masowej: wiele tekstów interpretowali m.in. Ewa Demarczyk, Marek Grechuta i Czesław Niemen. Ale zanim powstały wiersze dla dzieci "Lokomotywa", "Słoń Trąbalski", "Zosia-Samosia", które dziś są najbardziej znaną częścią twórczości Tuwima, poeta nie raz wzbudzał kontrowersje.
Jeden ze skandali wywołał jego wiersz "Do prostego człowieka" opublikowany w dzienniku "Robotnik" w 1929 roku. Przede wszystkim w środowiskach rządzących, gdzie odbierano go nie tylko jako zamach na suwerenną władzę, ale jawną zachętę do opuszczania szeregów armii. "W wierszu moim zwracam się wyraźnie do wszystkich narodów, aby w chwili decydującej przeciwstawiły się wojnie zaborczej, którą – jak dzisiaj każdy człowiek uczciwy i rozsądny – uważam za zbrodnię. A
Cannes poruszone biografią krowy, w której życie widzimy jej oczami. Film przez cztery lata reżyserowała Brytyjka, a filmowała Polka
Cannes poruszone biografią krowy. Film przez cztery lata reżyserowała Brytyjka, a filmowała Polka
To bardzo intymne spojrzenie na świat krów, a właściwie jednej – Lumy, którą kamera polskiej operatorki Magdaleny Kowalczyk śledziła przez cztery lata na angielskiej farmie. Obserwowała ją uważnie, gdy rodziła młode, uprawiała seks czy dawała mleko. Prawie nie ma dialogu, za to jest dużo muczenia. Dobra i zła doświadczamy oczami Lumy i jej cieląt, mając świadomość, że krowa skończy... w rzeźni. Cannes, gdzie film "Cow" miał premierę, było poruszone. – Chciałam pokazać zarówno piękno krów, jak i wyzwania ich życia, nie w romantyczny, ale w sposób realistyczny – mówi reżyserka.
Do swojego najnowszego filmu "Cow", który jest jej pierwszym dokumentem, Andrea Arnold obsadziła w głównej roli charyzmatyczną debiutankę i przez cały czas trzymała kamerę blisko niej. – Zawsze postrzegamy krowy jako stada, a nie jednostki. Ja szukałam krowy z charakterem. Taką, którą wybralibyście w tłumie. Ta była wyrazista, z najpiękniejszą szeroką głową – reżyserka mówiła na konferencji prasowej na festiwalu filmowym w Cannes, gdzie film miał premierę. To krowa mleczna o imieniu Luma, która mieszka na farmie Park Farm w brytyjskim hrabstwie Kent. Brytyjska reżyserka obserwuje ją uważnie i z empatią, koncentruje się tylko na niej i jej kolejnych cielętach, przedstawia wysokie wymagania stawiane zwierzętom oraz niełatwe warunki, w których spędzają większość swojego życia.
– To bardzo cichy film – powiedziała, prezentując "Cow" w Cannes. 100-minutowa biografia Lumy jest pozbawiona komentarza, a jedynymi ludzkimi głosami są te z ust rolników na farmie – którzy traktują swoje "dziewczyny" z radosną czułością – lub odwiedzających weterynarzy, ale do samego końca nie widujemy ludzi. Większość dźwięków pochodzi od samych krów, takich jak jęki, gdy pewnego razu Lumę dosiad
Mlaskał, przeklinał i pił. Jadał owady, ale nigdy nie wziął do ust psa. Powstał dokument o "Elvisie szefów kuchni"
Mlaskał, przeklinał i pił. Zjadł oko foki, żywą kobrę i jądra barana, ale nigdy nie wziął do ust psa. Powstał dokument o "Elvisie szefów kuchni"
Przed kamerą zawsze był sobą – spontanicznym, przekornym, charyzmatycznym kucharzem i podróżnikiem z niewyparzonym językiem. Takim kochali go widzowie. Gdy w czerwcu 2018 roku Anthony Bourdain powiesił się w pokoju hotelowym, wszyscy zastanawiali się, jak w tym pełnym pozytywnej energii i ciepła człowieku mogło trwać coś na tyle mrocznego, że popełnił samobójstwo? Dokument "Roadrunner: Film o Anthonym Bourdainie" obiecuje intymną podróż przez życie osobiste i karierę zawodową słynnego kucharza. I być może odpowie na to wciąż zadawane pytanie...
W tym miesiącu mija trzecia rocznica śmierci Anthony'ego Bourdaina, gwiazdora programów kulinarnych i autora bestsellerów, co sprawia, że premiera zwiastuna "Roadrunner: film o Anthonym Bourdainie" jest jeszcze bardziej przejmująca. "Nie chodzi o to, dokąd idziesz. To jest to, co zostawiasz za sobą. Szef kuchni, pisarz, poszukiwacz przygód i prowokator Anthony Bourdain żył bezwstydnie. Nasz film to intymne, zakulisowe spojrzenie na to, jak anonimowy restaurator stał się znaną na całym świecie ikoną kultury. Obraz przepełniony jest jego obecnością, jego własnym głosem i sposobem, w jaki niezmiennie wpłynął na otaczający go świat" – czytamy w oficjalnym streszczeniu dokumentu.
Reżyserem "Roadrunner" jest nagrodzony Oscarem za film dokumentalny "O krok od sławy" Morgan Neville, który opowiedział też życie Freda Rogersa, ukochanej w Ameryce osobowości telewizyjnej. Obraz "W odwiedzinach u pana Rogersa" stał się nieoczekiwanym hitem kasowym, zarobił 22 miliony dolarów i ustanowił nowy rekord biograficznego filmu dokumentalnego. Neville ponownie połączył siły z CNN, dla której zrobił film o Rogersie, a Bourdain nagrywał swój kultowy już program kulinarno-podróżniczy "Anthony Bourdain:
"Zabiera się jedzenie biednym, by karmić zwierzęta bogatych". Film Polki podbił serca w USA
"Zabiera się jedzenie biednym, by karmić zwierzęta bogatych". Film Polki podbił serca w USA
"Kiedy zabraknie ryb" Małgorzaty Juszczak to jeden z najgłośniejszych dokumentów ostatnich miesięcy. Zapewne z powodu szokującego tematu – chińska fabryka mączki rybnej w Gambii wskutek rabunkowych połowów pogłębia lokalne ubóstwo i dewastuje środowisko naturalne. Na produkcję 1 kg mączki potrzeba 4-5 kg ryb, a mączka zostaje wysłana do Europy i Chin, by stać się paszą dla zwierząt. W efekcie globalizacja i kapitalizm Gambijczykom, zamiast wolności i wygody, przynosi głód. I zmusza do ucieczki z kraju. "Kiedy zabraknie ryb" otrzymał właśnie nagrodę jury podczas amerykańskiego Livable Planet Film Festival.
Ryba bonga, wyglądająca trochę jak większa sardynka, to podstawa diety i zarobku wielu Gambijczyków, mieszkańców najmniejszego kraju kontynentalnej Afryki. Mówi się, że gdyby nie miała tylu ości, byłaby pokarmem bogaczy, bo jest tak smaczna. Ale skoro ma te ości, to pozostaje pożywieniem biedoty. A teraz zaczyna jej brakować z zupełnie innego powodu: chińskie i europejskie przetwórnie przerabiają bongę na mączkę rybną, czyli paszę ze sproszkowanych ryb. Jedna ich łódź złowi przez jeden dzień tyle, co 30 małych łodzi lokalnych rybaków w miesiąc. Kobiety w Gambii solą, wędzą i sprzedają te ryby, by utrzymać rodziny. Ale odkąd w 2016 roku stanęły na brzegu Gambii pierwsze fabryki, na lokalne targi trafia o połowę mniej ryb. Przetwórnie skupują je w ogromnych ilościach, a rybacy chętnie im sprzedają. – Fabryka jest jak monstrum, które pożera wszystko, a ludziom zostawia tylko ochłapy – tłumaczy zaangażowana w tematykę praw człowieka dziennikarka i reżyserka, Małgorzata Juszczak, która postanowiła nakręcić o tym film. I tak w ub.r. powstał "Stolen Fish. Kiedy zabraknie ryb".
Do wytworzenia kilograma mączki rybnej potrzeba pięciu kilogramów ryb. Przetwórcy zabierają pods
Opowieść o człowieku, który stworzył nieprawdopodobną więź z ośmiornicą, dostała Oscara
"Pewnego dnia wyciągnęła rękę i dotknęła mnie". Opowieść o człowieku, który stworzył nieprawdopodobną więź z ośmiornicą, dostała Oscara
Craig Foster nurkował w przejmująco zimnych wodach u najbardziej wysuniętego na południe krańca Afryki, kiedy ją zobaczył – ośmiornicę ukrywającą się pod płaszczem z muszli i kamieni. Zafascynowany, zaczął podążać za tym nieśmiałym stworzeniem, za cel obierając sobie zyskanie jej zaufania. Przypadkowe spotkanie przerodziło się w nieprawdopodobną przyjaźń, która po latach doczekała się filmu "Moja nauczycielka, ośmiornica". A dziś w nocy dostała Oscara w kategorii "najlepszy dokument pełnometrażowy".
Filmowiec i fotograf z RPA, Craig Foster, przez ostatnie dziesięć lat rejestrował kamerą podwodny świat Oceanu Atlantyckiego. Zaczął intensywnie nurkować w wodach False Bay nieopodal Cape Town, bo – jak wyjaśnił – szukał sposobu na poradzenie sobie z depresją. Czuł, że jedynym sposobem na wyzdrowienie, jest zanurzenie się w oceanie: jego szczęśliwym miejscu z lat dzieciństwa.
Spędził pod wodą wiele godzin i spotkał dziesiątki zwierząt, które próbowały się do niego zbliżyć – wydry, wieloryby, mątwy, a nawet rekiny. – Zwierzęta te zdecydowały się przyjść do mnie i nawiązać kontakt, okazując chwilę zaufania i wrażliwości. Za każdym razem zapiera to dech w piersiach i uzdrawia – wspomina. Jednak żadna z tych relacji nie dorównała jedynej w swoim rodzaju więzi, jaką nawiązał z... ośmiornicą. Zauważył ją pewnego dnia ukrytą pod kamieniami i muszlami. Od razu poczuł, że jest w tym nieoswojonym, pięknym, dzikim stworzonku coś niezwykłego. Postanowił swoją spokojną obecnością udowodnić jej, że nie jest drapieżnikiem i przyglądał się jej niczym detektyw, dając jej poczucie bezpieczeństwa. Przez wiele tygodni unikała go: chowała się w swojej podwodnej "jaskini", kamuflowała się lub wpychała płynne cia
David Attenborough w nowej serii ujawnia ukryte światy kolorów
"Pozwala znaleźć parę, zdominować rywala, odstraszyć wroga albo się ukryć". David Attenborough w nowej serii ujawnia ukryte światy kolorów
– Świat przyrody jest pełen kolorów; kolorów, które przyciągają uwagę; które pięknie komponują się z tłem i… tworzą niezwykłe ekspozycje. Dzięki nowym kamerom, niektórym opracowanym specjalnie dla tej serii, możemy po raz pierwszy odkryć świat ukryty przed naszymi oczami – tak słynny przyrodnik, David Attenborough, zachęca do obejrzenia swojego nowego programu "Życie w kolorze". Debiut w Netflixie dzisiaj: w Międzynarodowy Dzień Ziemi.
Z powodu pandemii ten składający się z trzech części miniserial o mało nie powstał. Na samym początku, w trakcie zdjęć w Cairngorms w Szkocji na wiosnę zeszłego roku, Covid-19 zaczął szaleć w Wielkiej Brytanii. Producenci musieli zrezygnować z planów podróży m.in. do Włoch i jakiegoś innego kraju Europy, by nakręcić fragmenty z kwitnącymi łąkami. A David Attenborough bezpiecznie osiadł w swoim domu w zielonym południowo-zachodnim Londynie. Producent wykonawczy Stephen Dunleavy zastanawiał się nad pomysłem opóźnienia produkcji, przy której po raz pierwszy BBC i Netflix połączyły siły, ale ostatecznie zdecydował się pracować dalej. Serial został zmniejszony z trzech odcinków do dwóch dla BBC i z czterech do trzech dla Netflixa. Producenci otrzymali również zadanie szybszego dostarczenia programu, aby pomóc BBC wypełnić lukę w jej ramówce.
Dunleavy zdecydował, że zdjęcia odbędą się znacznie bliżej domu. – Wielka Brytania stała się miejscem, w którym dokończyliśmy z Davidem całą serię, bo udało nam się znaleźć piękne kwitnące łąki wokół Richmond Park w Londynie, w pobliżu jego domu – zdradza producent w rozmowie z portalem deadline. Biorąc pod uwagę swój zaawansowany wiek, 95-letni Attenborough starannie dobiera zlecenia wyjazdowe w teren, zazwyczaj kończąc serię jednym lub
"Był bogiem. Niektóre jego recepty były tajne, ale inne są znane i stosowane do dziś. Polka z szansą na Oscara
"To film o miłości, rodzinie i o tym, że nie zawsze mamy wpływ na to, jak potoczy się nasze życie". Polka nagrodzona w Australii, walczy też o nominację oscarową
Ludzie ich wypraszali, bo się nimi brzydzili. Po latach upokorzeń zaczęli rewolucję, która zmienili świat