16/05/2024
Była sobota, późne popołudnie i muzyczna, letnia scena trójek, a na niej Michaela Jarosz i Bruno Dębicki. Dzisiaj natomiast jest czwartek, jeszcze chwila i koniec maja, zaraz potem połowa sierpnia, wreszcie 11 listopada i śnieg chwilę później.
Maryja tego dnia (czyli w sobotę) napisała, że nie o 18.45 idziemy na koncert, a o 18.30, bo trzeba miejsca zająć. Uprzedziłem więc, że będę stał. Nie ma tak, że idę się rozsiąść, idę się rozstać, na nogach będę się rozstawał. Plan taki (miałem).
Potem na miejscu dopytywałem właścicieli, organizatorów, bardzo szanowne grono, gdzie to wszystko się odbędzie. Wewnątrz, czy na zewnątrz? Bo letnia scena trójek ma takie możliwości, że może być tu, a może być tam (nie to, co u sąsiadów). Stąd moja niewinne pytanie, ale Maryja zaraz, żebym się nie rozpędzał, bo przecież widać, że na zewnątrz. Organizatorzy potwierdzili, zamówiliśmy napoje, przysiedliśmy się, słońce grzało, sobota, chociaż dzisiaj już czwartek.
Znam Michaelę i Bruna, więc nie udawałem, że ich nie znam, coś zagadałem nawet, jak to bywa w takich sytuacjach. Inni też zagadywali, a było nas coraz więcej. Jedni się dosiadali, inni nie, pytałem, czy dla wszystkich starczy miejsca przed letnią sceną trójek, czy ławki będziemy donosić, czy ewentualnie ktoś jest na sali, stolarz jakiś, człowiek, co ma w ręku fach, by w razie czego krzesło lub ławkę na szybko sklecił, ale było to już wołanie na puszczy, po próżnicy, bo na scenie pojawili się oni, czyli Michaela i Bruno. A jak się młodzi artyści pojawiają na scenie, to mordo nie szukaj stolarzy w tłumie, nie pytaj kto z ludu, a kto nie, ino słuchaj, wsłuchaj się, siedź lub rozstawaj się na nogach. Takie przesłanie ode mnie do was. Pozdrawiam.
Tutaj mała dygresja – nie byłeś, nie komentuj; nie oglądałeś, nie pisz; piłeś, zdrzemnij się.
O tym, że Michaela Jarosz coś na boku kręci (w sensie piosenki), komponuje i śpiewa, usłyszałem kilka lat temu w teatrze Grzegorza Dolacińskiego ,,Na wietrze”. Na próbie to się wydarzyło, bo byłem wtedy częścią tego teatru, którego już nie ma. Żebyśmy się dobrze zrozumieli – wywiązała się wtedy rozmowa, że owszem są piosenki, są dźwięki, ale jeszcze nie czas, żeby wyjść z nimi do ludzi. O tym, że Bruno też coś kręci na boku, komponuje i śpiewa dowiedziałem się jakiś czas później, kiedy pojawił się na scenie CKiR w ramach Kulturomatu. Akurat tam nie byłem, byli inni, znam ich, coś tam opowiadali, ale wiadomo – nie byłeś, nie widziałeś, nie pij. Dlatego ino tylko zrozumiałem, że na letniej scenie trójek w drugi weekend maja oboje zagrają, już rezerwowałem miejsca (stojące), już garderobę odpowiednią, już w kalendarzu terminy, godziny, by nie zapomnieć, nie spóźnić się, krótko mówiąc - dostrajanie, wyczekiwanie było, świętowanie.
Jacy oni byli więc? Na letniej scenie (trójek)? Przede wszystkim autentyczni. Pomimo tego, że Michaela – jeżeli wszystko ogarniam – zaprezentowała się dopiero po raz drugi szerszej publiczności, bo kilka dni wcześniej ze swoimi piosenkami można jej było posłuchać we Wrocławiu. Bruno zdaje się częściej grywa tu i tam, kontynuuje w wolnych chwilach swoją przygodę z teatrem, więc scena mu nie obca, kontakt z publicznością również. I to się czuło. Tym bardziej, że wspomniany wcześniej oniryczno/tajemniczo/symboliczny teatr ,,Na wietrze” zapewne odegrał w ich twórczym życiu niebagatelną rolę. Dlatego też, widząc ich w sobotnie, późne, ale majowe popołudnie, miało się ten przywilej dostąpić kolejnej, nowej, ale wyczekiwanej odsłony ich twórczego rozwoju/niepokoju. Tym bardziej wydaje się to istotne, że oboje stoją u progu czegoś, co można by nazwać splątaniem cząstek elementarnych, kiedy ich wrażliwość (muzyczna i liryczna) będzie im od tej pory odbierana, smakowana, oceniana, rozmieniana, analizowana oraz interpretowana. Jak w mechanice kwantowej. Spojrzysz na publiczność i będziesz wiedział/a, kim są młodzi artyści, spojrzysz na młodych artystów i będziesz wiedział/a sporo o publiczności. I jeżeli do tej pory oboje czuli się zapewne bezpiecznie, bo – w przypadku ,,Na wietrze” – tworzyli teatr z większą grupą szaleńców pod niezłomnym nadzorem Dolacińskiego, to tutaj byli zdani tylko na siebie. Niewątpliwie oboje wyszli z tego splątania zwycięsko.
Oczywiście gdyby w pobliżu kręcili się lokalni nacjonaliści, których przecież nie jest znowu tak mało, mogliby uznać, że siedzimy sobie przed letnią sceną trójek, jest ognisko, cukinie, papryka, bakłażan, a na gitarze ktoś brzdęka, np. coś takiego, że pewnego dnia obudził się i do żony/partnerki zaczął mówić, że jesteś moim trunkiem, a dokładnie whiskey. Mógł sobie też ten lokalny nacjonalista wyobrazić, że na pewno przy tym ognisku mężczyźni siedzą (nie tylko rzecz jasna) i wyznają sobie miłość do ,,Pulp fiction” (zawsze się tacy znajdą). Otóż – do lokalnych nacjonalistów teraz mówię – otóż nie. Nic z tego. Nie brzdękanie, nie żałowanie, nie odtwarzanie. Ino dialogowanie. Tak, nie monologowanie, a co innego. Na czym to polegało? Już tłumaczę.
Tak ten koncert był pomyślany, że na scenie byli oboje (chociaż chwilami Michaela opuszczała letnią scenę trójek, by po chwili na nią wrócić), ale ich muzyczne i tekstowe wrażliwości ni to rozpierzchały się w różne strony, ni to ze sobą rozmawiały. To nie był jednolity duet, owszem, prezentowali publiczności swoje piosenki (Michaela swoje, Bruno swoje), ale z nieco innego źródła wodę czerpali. Można by powiedzieć, że Bruno wyśpiewywał świat, w takim obserwatorsko-ironicznym tonie, nieco reporterskim, chociaż rzecz jasna nie mieliśmy pojęcia, że jego ,,znajomi uprawiają seks”, tego dowiedzieliśmy się już na koncercie. Michaela z kolei eksplorowała zdecydowanie inne rejony, gdzie mikroświaty się ,,rozpływają”, ,,roztapiają” i ,,rozkrajają”, a podmioty liryczne ,,przestają mieć znaczenie”, ,,znikają”, ,,nie mają szans”. Inne więc to były miejsca, z których oboje wynurzyli się na letniej scenie trójek i z takimi też emocjami nas, uczestników, zostawili. Gdybym miał powiedzieć o luźnych skojarzeniach, jakie pojawiły się w mojej głowie, słuchając Michaeli i Bruna, to chwilami sposób śpiewania Michaeli (plus ukulele) przypominały mi niektóre utwory Florence and The Machine. Natomiast ekstatyczny Bruno kojarzył mi się nieco z Wojtkiem Staszewskim. Dawno temu miesięcznik kulturalny ,,Lampa” wydał płytę Wojtka Staszewskiego i stąd te skojarzenia (luźne).
Rzecz jasna nie byłoby letniej sceny trójek bez dwóch mężczyzn w średnim wieku. Jeden z nich, Krzysztof, kiedy publiczność domagała się bisów, nieoczekiwanie pojawił się przed sceną (właściwie obok sceny) i jak rasowy wodzirej poprowadził widownię przez skomplikowane procedury wymuszania na twórcach kolejnych utworów. Brawo. Drugi z nich, Rafał, przyglądał się wszystkiemu z większej odległości, ale za to jego imię padło ze sceny, bo trzeba wiedzieć, że to właśnie Rafał, Bruno i Michaela tak się zgadali, tak się poumawiali, że ostatecznie mieliśmy okazję wysłuchać ich w piękne, majowe i późne popołudnie. Później ktoś po koncercie podszedł do mnie i zapytał, czy to ja aby jestem ten Rafał, któremu dziękowano ze sceny, więc zaraz odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że tak się składa, że nie, nie jestem tym Rafałem. O dziwo nikt do mnie nie podszedł i nie zapytał, czy jestem tym Krzysztofem, bo byłem już gotowy odpowiedzieć, że tak, jestem tym Krzysztofem. No ale nikt nie pytał.
Foto: Maryja
Miejsce: Trzydzieści Trzy
Wydarzenie: Letnia Scena Trójek