Nowe Opinie

Nowe Opinie to i/lub tamto
(2)

Na piątym, a może szóstym planie serialu ,,Rozmów z przyjaciółmi” przemykają się rodzice Frances i Bobbi, a Frances i Bo...
13/11/2024

Na piątym, a może szóstym planie serialu ,,Rozmów z przyjaciółmi” przemykają się rodzice Frances i Bobbi, a Frances i Bobbi są studentkami i jednocześnie bohaterkami tej opowieści. W sumie rodzice dziewczyn aż tak może się nie przemykają, bo jednych nigdy nie zobaczymy na ekranie. Od Bobbi usłyszymy jedynie, że rozwodzą się. Matka zapewne wyjedzie do USA (tak podejrzewa Bobbi), a ojciec zostanie na miejscu, w Dublinie. Kiedy między rodzicami Bobbi jest bardzo źle, dziewczyna wyprowadza się z domu.

Z kolei rodzice Frances już to przeszli, rozwiedli się. Żyją zdaje się gdzieś na prowincji, niedaleko siebie, w tym samym miasteczku, ale nie mają ze sobą kontaktu. W sensie rodzice nie mają ze sobą wiele wspólnego. Matka ma się dobrze, ojciec w głębokiej depresji jeżeli się nie mylę, chyba tę depresję podlewa alkoholem.

To nie jest serial o rodzicach, chociaż ich obecność na tym szóstym, a może siódmym planie (nie liczyłem, więc może bliższym, a może dalszym) nie jest rzecz jasna bez znaczenia. Są punktem odniesienia: pewnym żalem, straconym, innym możliwym życiem, które się już nie wydarzy.

Jest taki moment, kiedy serial finiszuje i pozostaje pytanie co z ojcem Frances. Mniej więcej wiadomo w jakim kierunku zmierzają rozmaite wybory głównych bohaterek. Wątki powoli się domykają i mamy jasność co do wielu spraw. Jednak pewne sygnały z wcześniejszych odcinków sugerują, że na tym szóstym albo siódmy planie, wiem, niezbyt może istotnym, ojciec Frances nie da rady. Nie dotrwa do końcowych scen. Nawet jeżeli widzieliśmy go przez jedenaście niespełna trzydziestominutowych odcinków raz, a słyszeliśmy o nim może dwukrotnie, podejrzewamy, że ten wątek na pewno zostanie rozstrzygnięty. W jedną albo w drugą stronę.

Rzecz w tym, że na tych piątych lub szóstych planach naszego życia przemykają osoby, które jakoś tam są z nami połączone. Czasami są to więzy krwi, innym razem przyjaźnie, a zdarza się, że to coś, co wydarzyło się jednorazowo, przelotnie, ale jakoś tam w nas zostało, zadomowiło się, rozrosło lub wegetuje, niemniej nie sposób o tym zapomnieć, wyrzucić z głowy, nawet jeżeli to tylko szósty albo siódmy plan filmu lub życia.

Dlatego jest to niepokojące, gdy czekamy na rozstrzygnięcie, bo wiemy, podejrzewamy, że o filmowym ojcu Frances na pewno przed końcowymi napisami czegoś się dowiemy. Czegoś istotnego. Nawet jeżeli jest tylko wątłą nitką, resztką jedzenia, niedopitym sokiem, zakręconym kaloryferem, będziemy spokojniejsi, gdy okaże się, że twórcy serialu go ocalili. Wtedy i my, przed ekranem, poczujemy to samo, będziemy ocaleni.

Skończyłem. No nie z sobą, chociaż z innymi może tak, ale nie o tym. Bo przeczytałem ,,Prawdziwe życie Jeffreya Watersa ...
12/11/2024

Skończyłem. No nie z sobą, chociaż z innymi może tak, ale nie o tym. Bo przeczytałem ,,Prawdziwe życie Jeffreya Watersa i jego ojców”. Autorem Jul Łyskawa, rocznik 1984. Książkę pożyczyłem, wspominałem o tym. Łyskawa jest debiutantem. Wydawnictwem – Wydawnictwo Czarne.

No super, bo wysłuchałem czwartego materiału (a do tej pory miałem za sobą trzy podcasty, w tym dwa z udziałem autora). Ten czwarty z Bruno Schulz Festiwal, teraz niedawno, 277 wyświetleń na YT (stan na 11.11.2024). I mnie autor ujął. Tyle powiem.
Nawet nie to, że wysłuchałem całej rozmowy, bo w sumie teraz podsłuchuję właśnie, a i piszę, ale nie jednocześnie, bo aż tak dobrze nie ma, żeby słuchać jedno, a pisać drugie. Mógłbym ewentualnie słuchać i spisywać, to owszem. Tak się da, pewnie, nie mówię, że nie.

No i autor mnie ujął, bo to wcale nie takie chyba proste debiutować w tym wieku. Nie wiem, nie mam doświadczenia, ale raczej nie, autor też to przyznaje, chociaż może nie tak wprost. Niemniej, że pociąg odjechał, kiedy w wieku 32 lat zaczął pisać historię Jeffreya Watersa, to tak, takie miał zrezygnowanie. W realu nie jest fajnie, kiedy nie zdążysz, spóźnisz się i wbiegając na peron, wiesz już, że zabrakło kilku minut i że następny pociąg odjeżdża później, a może nawet na drugi dzień. Zgroza prawie. A co dopiero, kiedy swoje życie ilustrujesz taką sytuacją. No fajne to nie jest. Bo w życiu czasami nie ma później, albo nie ma tego drugiego dnia. Czasami coś odjedzie i tyle. A czasami nie, wiadomo. Różnie.

No i jest w pierwszej części tej rozmowy coś autentycznego, kiedy Jul Łyskawa o tym opowiada. Czasami jest coś zabawnego. I myślę sobie, dobra, bo przed wysłuchaniem tej rozmowy, nie myślałem sobie, że dobra, ale teraz tak, owszem, myślę, że dobra, ok., niech i tak będzie, przyłożę się, przejrzę jeszcze raz Jeffreya, i dopiero wtedy coś napiszę, żeby nie było.

Nie to, żebym dla kogoś to robił. Ino czasami łapie się taki szacunek, elementarny szacunek do twórcy, bo twórcy są różni, tak jak różne są poranki jesienią i nie chce się wtedy, chociaż mogłoby się chcieć, pobiec na skróty.

Więc książkę – to do Gospodarzy teraz, od których książkę tę z domu ich wyniosłem za ich zgodą, ale nocną porą – oddam za tydzień.

foto: no screen z tego YT, o którym wyżej

Jesteś taki przystojny – mówi ona.Myślałem, że lecisz na osobowość – mówi on.A masz osobowość? – Pyta ona.No i on nie od...
09/11/2024

Jesteś taki przystojny – mówi ona.
Myślałem, że lecisz na osobowość – mówi on.
A masz osobowość? – Pyta ona.
No i on nie odpowiada lol.
(z serialu ,,Rozmowy z przyjaciółmi” S1 E3 na podstawie powieści Sally Rooney).

Sally Rooney uwielbiam, ale niczego jej nie czytałem. Ponoć zmieniła raz na zawsze literaturę światową i wierzę w to z całego serca. Owszem, nie wiem, w jaki sposób to się stało, ale mam pewne podejrzenia po obejrzeniu wybitnego serialu ,,Normalni ludzie” (również na podstawie jej powieści). Sposób w jaki Irlandka (bo Rooney jest irlandką) pokazuje życie emocjonalne dwojga głównych bohaterów wyprzedza wszelkie tego rodzaju produkcje o lata świetlne.

Zajmuje się swoim pokoleniem, czyli tzw. milenialsami, a jest to po prostu fascynujące.

A teraz jestem w połowie ,,Rozmów z przyjaciółmi”, który nie został tak dobrze przyjęty jak ,,Normalni ludzie”. Być może słusznie. Nawet jeżeli miałby to być kolejny romans, jeszcze jeden melodramat, to i tak czuć tam rękę Rooney. Dzięki czemu w niektórych miejscach, fragmentach, pojedynczych scenach serial ten na chwilę osiąga wyżyny, które są nieosiągalne dla produkcji zdecydowanie lepszych i bardziej rozpoznawalnych.

Jest Jul Łyskawa, wydawnictwo Czarne, w tytule przewaga jednych części zdania nad innymi, niedobór innych, popularne jeg...
08/11/2024

Jest Jul Łyskawa, wydawnictwo Czarne, w tytule przewaga jednych części zdania nad innymi, niedobór innych, popularne jego (w mailu na pewno ujawnią się inne).

Wcześniej zaproszenie od znajomych (to do mnie). Żebym nie oglądał się, wpadł. Sam, bez świadków. Dobra, będę, to im mówię. Później pora nocna taka, by się rozejść. Ale: skoro tak, już czas, to jeszcze wezmę tę, co? i oddam wkrótce, może tak być? Może – odpowiadają gospodarze. I tak wracam, a w torbie ,,Prawdziwa historia Jeffreya Watersa i jego ojców” Jula Łyskawego. Same oszczędności, więc wbijam po alko. Zasypiam, bo mam dość.

I nic, bo plany są. Czytam inne. Do pracy chodzę, bo umowa o pracę. Zmiana czasu z letniego na zimowy. Dłuższe noce, krótsze dni, u Organka na odwrót.

Zaczynam w poniedziałek. Do gospodarzy, że dobrze jest, oddam w tygodniu, ale nie w tym, ino w tym, co będzie po tym. We wtorek, że nudzę się, terminy bez zmian. W środę, że wiem dlaczego Trump wygrał, nie mów, że nie wiem. W czwartek z kim innym, że odjebało, ale komu? W piątek nie do gospodarzy: tytułowy bohater jest stołem, co chodzi i gada, mówi znaczy, jak to w tobie (rezonuje chciałoby się powiedzieć, ale mam doświadczenia)? Nie ze mną – oficjalna odpowiedź to jest. Ostateczna.

W tygodniu zaglądam też. Ręce świerzbią. Przy dwóch podkastach zasypiam, w których Jul Łyskawa. Orbita Literacka i jeszcze coś (później sb przypominam, że był jeszcze inny za dnia, ale bez autora, manicure i wzruszenie). Zasypiam, bo jest późno. Nic osobistego. Nawet wywiad, a w nim, że Roy Orbison amerykańskiego postmodernizmu nie żyje. Teraz niedawno to się stało. W październiku. I, że kosmos.

Cdn., bo weekend.

Matilda Voss Gustavsson w listopadzie 2017 roku napisała głośny tekst w szwedzkiej gazecie ,,Dagens Nyheter” o Jean-Clau...
06/11/2024

Matilda Voss Gustavsson w listopadzie 2017 roku napisała głośny tekst w szwedzkiej gazecie ,,Dagens Nyheter” o Jean-Claud Arnaultcie. W artykule osiemnaście kobiet opowiedziało o tym, gdzie i w jaki sposób Arnault molestował je lub zgwałcił.

Mężczyzna był mężem wybitnej szwedzkiej poetki, Katariny Frostenson. Ta z kolei zasiadała od 1992 roku w Akademii Szwedzkiej, a jak wiadomo Akadamia przyznawała (i nadal przyznaje) co roku literacką nagrodę Nobla. Oboje prowadzili w Sztokholmie od początku lat 90. klub Forum, który ożywił/odmienił życie artystyczne nie tylko stolicy Szwecji, ale i całego kraju. Była to bardzo wpływowa para, pomimo tego, że działała w bardzo niszowych dziedzinach – poezja, literatura, dramat, sztuka współczesna, muzyka klasyczna itp.

To właśnie artykuł Gustavsson doprowadził do poważnego kryzysu w komitecie noblowskim. Cóż większość akademików znała Arnaulta. Wspierała jego klub ,,Forum” (jego i jego żony) sporymi dotacjami. Niektórzy z akademików przyjaźnili się z Arnaultem. Cenili jego żonę, poetkę, to zrozumiałe, on sam wydawał się (nie tylko akademikom) kimś na kształt wybitnego menadżera od spraw kultury wysokiej.

Później okazało się, że Arnault co najmniej kilkukrotnie posiadał wiedzę na temat tego, kto otrzyma Nobla, zanim Akademia to publicznie ogłosiła. Między innymi zdradził swoim znajomym, że w 1996 roku nagrodę tę odbierze Wisława Szymborska. Można było z taką wiedzą nieźle obłowić się u bukmacherów.

W efekcie w 2018 roku Akademia Szwedzka nie przyznała nagrody literackiej. I zdarzyło się tak po raz pierwszy od II wojny światowej. W 2019 przyznano dwie nagrody, jak wiadomo za 2018 wyróżniono Olgę Tokarczuk, a za 2019 – nobla otrzymał Peter Handke.

Książka ,,Klubben” Gustavsonn, opowiadająca całą tę historię wyszła w 2019 roku. W Polsce ukazała się rok później z takim nieco przesadzonym podtytułem ,,Klub. Seksskandal w komitecie noblowskim”. Przesadzonym, bo sugerującym, że to komitet noblowski miał coś wspólnego z seksskandalem. Miał, ale nie wprost, i nie cały komitet, ino jego niektórzy członkowie, nikt z nich rzecz jasna nikogo nie molestował, ani nie zgwałcił. Bo molestatotem i gwałcicielem była osoba spoza komitetu. Rzecz polegała bardziej na tym, kto z członków Akademii potrafił zachować się jak należy, a kto okazał się niegodnym zasiadania w Akademii. Życie pokazało, że niegodni są do dzisiaj członkami Akademii, a te osoby, które zachowały się jak należy, zrezygnowały z członkostwa i trzymają się lub trzymały z dala od tego grona.

Zapewne będę wracał tutaj do niektórych fragmentów ,,Klubu”. Jedną rzecz chciałbym podkreślić. Nie wiem właśnie, nie badałem tego, czy tym się różnią kraje zachodnie od krajów aspirujących do tzw. Zachodu. Bo Gustavsson w artykule opisała rzecz, która musiała zostać w końcu napiętnowana. I Arnault poszedł do więzienia. Owszem na dwa i pół roku, bo wiele spraw się przedawniło, a też wiele jego zachowań trudno było udowodnić. Niemniej Akademia Szwedzka mogła umyć ręce i jakoś by to przyjęto. Mogła się tym nie zajmować, a na pewno mogła publicznie nie zabierać głosu w tej sprawie. A jednak były wśród jej członków osoby (tutaj jestem wielkim fanem Sary Danius, szwedzkiej literaturoznawczyni, która zasiadała w Akademii od 2013 roku), które powiedziały głośno, ej, no k***a, coś chyba z nami jest nie tak. Coś musimy zmienić, musimy ze sobą poważnie porozmawiać, nie możemy chować głowy w piasek i udawać, że to nas nie dotyczy.

Akademia naprawdę mogła tę sprawę przemilczeć. Działa zresztą w sposób tak nieprzejrzysty, że aby dowiedzieć się, kto tam miał szansę na nobla w tym lub tamtym roku, trzeba odczekać 50 lat, bo dopiero po 50 latach tajemnice posiedzeń akademii, debatującej nad przyznaniem nobla w danym roku, zostają upublicznione. Więc tutaj mogli zachować się podobnie. Wypowiedzieć się pół wieku później. I nikt by nie miał o to większych pretensji. W 2067, czy tam w 2068. I elo.

No i chyba to ,,elo" lub brak ,,elo" odróżnia kraje Zachodu od krajów aspirujących do Zachodu. Trzy ino litery, a robią różnicę.

Serialem „Pingwin” zainteresowałam się od razu, bo przecież miało tam być mroczne Gotham prosto z filmu Matt’a Reeves’a ...
03/11/2024

Serialem „Pingwin” zainteresowałam się od razu, bo przecież miało tam być mroczne Gotham prosto z filmu Matt’a Reeves’a oraz kontynuacja wątku tytułowego gangstera. Polskie recenzje były pełne zachwytu chyba zanim w ogóle w streamingu pojawił się pierwszy odcinek. Do tego wszystkiego doszły porównania do Rodziny Soprano, którą oglądam równolegle. Wtedy mówię sobie tak: Batmana kocham, Rodzina Soprano nie jest najgorsza, a więc musi to być serial wybitny. Niestety, rzeczywistość jest brutalna i potwierdza to, co myślę sobie od dawna – amerykańskie kino, w większości przypadków, nie ma mi nic ciekawego do zaoferowania.

Patrząc przez pryzmat porównań i nawiązań – nic się tutaj nie zgadza. W Rodzinie Soprano, mimo że główny bohater jest bezwzględnym gangsterem, to czuje się do niego sympatię i się mu kibicuje. Od razu wiemy, że Tony nie jest postacią jednoznaczną, a jego relacje z matką są co najmniej skomplikowane. Teoretycznie w Pingwinie mamy do czynienia z tym samym, tyle że ciężko wykrzesać z siebie jakieś pozytywne uczucia do tytułowego bohatera, bo jest on po prostu zły i jednowymiarowy. Koniec końców, pojawia się w serialu również jedna z ważniejszych postaci – Sofia i to po jej stronie stajemy jako widzowie. W porównaniu do niej Pingwin jest nijaki. Tutaj zresztą także pojawia się motyw matki głównego bohatera, który nie zmienia nic, nie sprawia, że lubimy Pingwina bardziej, bo widzimy jego drugą stronę – cały wątek jest po prostu irytujący.

„Pingwina” włączyłam przede wszystkim ze względu na moje uwielbienie do filmów o Batmanie, którego uważam za najlepszego antybohatera ze wszystkich, a jego przeciwników za kompletnie przerysowanych i pomysłowych, co sprawia, że są fascynujący i co prawdopodobnie zadecydowało o tym, by stworzyć taki serial. Niestety, to co w Batmanie najlepsze, a więc realizm w ukazywaniu Gotham w połączeniu z postaciami, które są raczej fantazją, a nie zwykłymi ludźmi, zostaje w „Pingwinie” kompletnie odrzucone. Tutaj realizm jest przesadny, przez co pozbawia serial tej magii, którą dostarczała seria filmów o Batmanie.

Nie widzę w „Pingwinie” ani dobrego kina gangsterskiego, ani ciekawego studium postaci, ani historii godnej Batmana. Pingwin pokazany w taki sposób nie zasługuje na serial ani jakiekolwiek zainteresowanie jego postacią. I chociaż Colin Farrell wspina się na wyżyny swojego aktorstwa to po czasie robi się to męczące i bez znaczenia, bo jego postać jest przezroczysta.

/Józefina/

,,Czarny Lampart, Czerwony Wilk” Marlona Jamesa w tłumaczeniu Roberta Sudoła liczy dokładnie 748 stron. Przywołuję tę li...
03/11/2024

,,Czarny Lampart, Czerwony Wilk” Marlona Jamesa w tłumaczeniu Roberta Sudoła liczy dokładnie 748 stron. Przywołuję tę liczbę, bo ma ona znaczenie, tak myślę. A jakie, to zaraz wyjaśnię. W polskich recenzjach znaleźć można opinie, że ciężko chwilami przebrnąć przez tę historię. ,,Trudna”, ,,Nie czytało mi się tej książki łatwo” – napisze Kinga Dunin na łamach KP. Wojtek Szot: ,,To lektura wymagająca skupienia” i jeszcze: ,,udowadnia (ta powieść), że literatura popularna może czerpać zarówno z Joyce’a (xd – mój komentarz), czy Tolkiena, jak i afrykańskich mitów”. No szczególnie przywołanie Joyce’a, którego w powieści Jamesa nie ma najmniejszego śladu, daje jakieś wyobrażenie tego, co 748 stron może z czytelnikiem zrobić.

Bo i Kinga Dunin i Wojtek Szot, a szczególnie Szot – pisaniem recenzji zajmują się zawodowo, Dunin być może dla rozrywki. Ktoś taki jak ja, pracujący od poniedziałku do piątku i szukający po pracy czasu na lekturę, łatwo nie ma. W tym sensie – każdy kto pracuje zawodowo ma tak samo. Jeżeli są jeszcze obowiązki: dzieci, partnerzy, dom, różne sprawy, również zawodowe, z którymi przychodzi się do domu, to trzeba sporego wysiłku, by sięgnąć po coś, o czym pisze się w Polsce, że nie czyta się tego łatwo, że Joyce itp.

Stąd pewnie w Polsce najchętniej czytane są kryminały, napisane prostym językiem, zapewniające dobrą lub średnią rozrywkę, po którą sięgają osoby w wieku 40-59 lat, aktywne zawodowo. Tak twierdzą coroczne raporty czytelnictwa, przygotowane przez Bibliotekę Narodową. No nie ma za bardzo czasu na rozległe lektury. Nie przypadkiem ta sama Biblioteka Narodowa w swoich raportach wskazuje, że literatura wymagająca (nazywana wysokoartystyczną) nie tylko, że nie ma zbyt wielu czytelników, to jeszcze podkreśla, że sami czytelnicy tego typu książek należą do grupy 60+. Najzwyczajniej w świecie jest czas na to, by sięgać po inne lektury.
,,Czarny Lampart, Czerwony Wilk” należy do literatury popularnej z takim nieco podrasowanym językiem, zdradzającym ambicje i status literacki autora. Nie powiedziałbym, że to wymagający język, raczej specyficzny, do którego spokojnie można się przyzwyczaić.

A pomimo tego lektura rzeczywiście jest trudna, ale – bo muszę to zaznaczyć – jest trudna, będzie trudna dla osób czynnych zawodowo, które muszą wyszarpać z krótkiego dnia nieco wolnego czasu, by się dobrze, satysfakcjonująco w tej historii odnaleźć, rozsiedzieć i jej zasmakować. Żeby to się udało, trzeba minimum godziny, dwóch godzin dziennie. Mnie to zajęło ponad tydzień, przy czym czytałem ją najczęściej tak mniej więcej między 21 a 24. Czasami godzinę, czasami dwie. Często walcząc ze snem, fizycznym zmęczeniem, znużeniem, ale nie wynikającym z lektury, a raczej z czegoś, co nazwałbym ciężarem dnia, albo kondycją psycho-fizyczną, ogólnym nastrojem itp. Kiedy już dopadał mnie ostry kryzys, lol, robiłem sobie dzień przerwy i na drugi dzień zupełnie inaczej, świeżo i z przyjemnością wracałem do lektury.

Wspominam o tym wszystkim, bo czytelnictwo w Polsce – tak jak w każdej innej dziedzinie życia – porównuje się często do krajów o zupełnie innym statusie materialnym. Niby żartobliwe uwagi wydawnictwa ArtRage, że Polacy nie są gotowi na ich propozycje wydawnicze, albo że Polacy nie czytają, więc w ogóle wszystko jest do dupy, ma rzecz jasna coś z prawdy, ale jej źródła leżą gdzie indziej. Gdzie? No trochę o tym napisałem wyżej, a do wątku będę jeszcze wracał.

Zajrzałem do Marlona Jamesa, bo napisał fantasy, niektórzy nawet mówią, że q***r fantasy. Drugi tom (,,Wiedźma Księżyca,...
02/11/2024

Zajrzałem do Marlona Jamesa, bo napisał fantasy, niektórzy nawet mówią, że q***r fantasy. Drugi tom (,,Wiedźma Księżyca, Król Pająk”) z zapowiadanej trylogii pojawił się na polskich półkach we wrześniu tego roku, nie miałem jeszcze okazji, bo na razie mam za sobą pierwszy tom, czyli ,,Czarnego Lamparta, Czerwonego Wilka”.

Nie jestem fanem fantasy i na palcach dwóch rąk mógłbym zliczyć co tam zdarzyło się mi przeczytać do tej pory. Prawdę mówiąc w ogóle nie jestem fanem literatury, bo nie o nią tu chodzi. Raczej o coś innego, raczej o przekroczenie tego, czym jest literatura, a szerzej o przekroczenie, przesunięcie granic wszędzie, gdzie to tylko możliwe, nie tylko w literaturze, ale i w religii, przyrodzie, społeczeństwie, nauce, polityce, kapitalizmie, szeroko rozumianej kulturze itd. Jeżeli coś takiego się zdarzy, jakimś cudem, przypadkiem, zrządzeniem losu, wolą bogów, to wtedy tak, ma to jakiś smak, jest w ogóle jakieś, jest to żywe, bo reszta jest martwa, nie ma nad czym nawet zapłakać.

W tym sensie dookoła jest martwota, wiadomo, powtarzalność, jałowość i ten sam smak, ser żółty w lodówce. A przecież dookoła same hity, bestsellery, kapitalistyczna glina.

Wracając do głównego wątku. Więc wydało mi się to ciekawe, że ktoś taki jak Marlon James, pisarz ceniony na świecie (bo nie wiem, czy w Polsce), zdobywca Bookera w 2015 roku za ,,Historię siedmiu zabójstw”, opowieść nawiązująca do zamachu na Boba Marleya, a szerzej ukazującą społeczność jamajską lat 70. (bodajże), mówi światu: ,,pi*****ić bogów” (powtarzająca się fraza z pierwszego tomu) teraz zajmę się fantasy, historię wrzucę do Afryki, afrykańskie mity wskrzeszę i żegnam. W sensie, że żegna, bo trochę mu to zajmie. Pierwszy tom ma prawie 800 stron, więc życzę powodzenia.

No i pomyślałem sobie, matko jedyna, takie rzeczy? Nie będzie odcinania kuponów? Żadnych kolejnych, ważnych oczywiście, perspektyw czarnoskórego pisarza? Ino fantasy? (bo jeszcze nie wiedziałem, co to za fantasy i w ogóle). Biorę w ciemno, pomyślałem. I tak też zrobiłem. A co z tego wynikło dla mnie, dla poprzednich i następnych pokoleń, o tym innym razem. A może nie, się zobaczy.

Rzecz dzieje się na YT, ale patrząc szerzej – po prostu w kraju nad Wisła. Sprawy mają się tak - otóż krytyczka filmowa ...
30/10/2024

Rzecz dzieje się na YT, ale patrząc szerzej – po prostu w kraju nad Wisła. Sprawy mają się tak - otóż krytyczka filmowa Kaja Klimek prowadzi kanał YT – Kajutex. I kilka dni temu jej gościem był Damian Kocur, którego film ,,Pod wulkanem” jest polskim kandydatem do Oscara. No Damiana Kocura to ja szanuję za ,,Chleb i sól” i w ogóle za to w jaki sposób opowiada o filmie. Nie wiem skąd się wziął Kocur w PL, ale niewątpliwie jest to zdolny twórca bez dwóch zdań.

No i Kaja Klimek mówi do młodego reżysera: a słuchaj, orientujesz się może, jak tam twój film w weekend otwarcia? Ile ludzi poszło do kin? Na co Kocur: nie, nie mam pojęcia. Wtedy Klimek – a bo ja wiem, więc dwa i pół tysiąca widzów. Na co D. Kocur: o matko, dwa i pół tysiąca, to przecież ociera się o błąd statystyczny.
Taka mniej więcej rozmowa.

Kaja Klimek znała te liczby, bo podał je na blogu ,,Spór w kinie” – Krzysztof Spór, pisząc, że co się dzieje? Dlaczego Polacy nie chodzą na polskie filmy? Takie pytania tam padają. Przy czym punktem wyjścia na blogu Spóra była słaba frekwencja na ,,Kuleju. Dwóch stronach medalu” w reżyserii Xawerego Żuławskiego. W weekend otwarcia film miał na swoim koncie nieco ponad trzydzieści tysięcy widzów. Więc tragedia.

A Krzysztof Spór wspominał inne tego typu produkcje, które odnosiły jednak jakieś tam sukcesy frekwencyjne. Że ,,Bogowie” (o Relidze przecież) chętnie oglądani, potem ,,Sztuka kochania” (o Michalinie Wisłockiej) też chętnie, potem film o ks. Kaczkowskim też chętnie, nie?, chociaż film fatalny wyjątkowo. No i okazuje się, że sztuka filmowa (chociaż bardziej rzemiosło) nie jest polityką. Widzowie/wyborcy nie oddają głosów w tej samej liczbie na ten sam produkt, ino gorszy z sezonu na sezon. Nie ma zmiłuj.

A co do zmiłuj, to pożyczyłem od sąsiadki w poniedziałek jedno j***o kurze, tak, i że oddam powiedziałem, a nie oddałem jeszcze, bo ewidentnie jest środa.

Dwa wydarzenia sobotnie. Bo o poranku z kilkunastomiesięcznego niebytu do gry wrócił Teatr na Wietrze Grzegorza Dolacińs...
28/10/2024

Dwa wydarzenia sobotnie. Bo o poranku z kilkunastomiesięcznego niebytu do gry wrócił Teatr na Wietrze Grzegorza Dolacińskiego, a późnym popołudniem za sprawą Fabryki Kultury na scenie Zamku Królewskiego zagrał zespół Closterkeller + Artrosis. Z teatrem się widziałem, koncertu nie widziałem, a jak pisała jedna z uczestniczek, koncert świetny, frekwencja dopisała, tłumy na zamku.

Co do Teatru na Wietrze. Grupa nie wróciła na stare śmieci, czyli do lokalnego domu kultury. Od teraz próby będą w Staszicu. Raz w miesiącu.

Nazwa tej instytucji, czyli dk, nie padła zdaje się ani razu podczas spotkania teatru. To ma swoją wagę, bo jak pamiętam Grzegorz Dolaciński wielokrotnie przypominał, że od tego jest to miejsce, czyli dk, że drzwi tam otwarte (powinny być), że dostęp do sceny (bo przecież w jakimś celu remontowano tę mityczną salę widowiskową), że możliwości różne, choćby budżet, kadra i w ogóle. No i szef TnW nie widział prawdę mówiąc innego rozwiązania. Albo dk, bo po coś ten dk jest, albo – cóż – wcale.

A jednak coś się zmieniło, przesunęło i dzięki temu odrodziło. Jest w tym geście coś ewangelicznego lol. Bo i owszem, Teatr na Wietrze strząsnął kurz ze swoich stóp, gdy okazało się, że nie jest potrzebny w lokalnej instytucji, i jak mówił pewien mądry Żyd dwa tysiące lat temu, nie tylko otrząsnął kurz, ale też zostawił dk – dk (czyli sobie), wiecie ocb? Jednak w całej tej historii nie idzie o to, by tylko odejść, otrząsnąć kurz, ale rzecz w tym, by znaleźć nowe miejsce, by się nie rozpierzchnąć, nie zniknąć, nie oblepić kurzem, kurzu tego nie zmywać z siebie w nieskończoność.

Prawie tydzień temu odbył się koncert Comy we wrocławskiej Hali Stulecia. Zespół gra trasę po pięciu latach od zakończen...
26/10/2024

Prawie tydzień temu odbył się koncert Comy we wrocławskiej Hali Stulecia. Zespół gra trasę po pięciu latach od zakończenia działalności. Z pewnością fani grupy czekali z niecierpliwością i niepokojem, jak będzie wyglądał ten powrót, gdyż ostatnie koncerty przed rozpadem nie przypominały już zespołu z czasów jego świetności.

Jednak wydaje mi się, że ja, tak jak i setki osób nie zawiodły się i mogliśmy posłuchać największych przebojów zespołu na prawie trzy godzinnym koncercie. Choć słowo koncert to może za mało powiedziane, bo czułam się bardziej jak na niesamowitym spektaklu teatralnym.

Come pierwszy raz usłyszałam mając może z 9 lat i wtedy mój stosunek był jednoznacznie negatywny, bo myślałam sobie: jak można słuchać tak smutnej muzyki i o co tu w ogóle chodzi. Później już wszystko zrozumiałam, ale tym razem z drugiej strony dochodziły mnie głosy: jak można słuchać, że „herbata wzniosła krzyk u sąsiada”. Zdania są podzielone, bo z pewnością Ci, którzy takie pytania zadają nie rozumieją czemu taka herbata krzyczy i to jeszcze u jakiegoś sąsiada, ale druga grupa, słuchając tych tekstów, doskonale rozumie co autor miał na myśli.

Różnica w podejściach może wynikać z tego, że jedni czytają te teksty dosłownie, a drudzy odbierają je bardziej emocjami. I ja tak miałam chyba od samego początku, bo teksty, które jak mówi sam wokalista, były dla niego autoterapeutyczne, działały tak samo na mnie. I choć na pozór może to wyglądać jak rozdrapywanie swoich najgłębszych ran, to czasami Rogucki zaśpiewa „znajdziesz przestrzeń, gdzie wielka wiara tłumi lęk”. Mimo że koncerty rzadko wywołują we mnie wzruszenie to, gdy usłyszałam „Pierwsze wyjście z mroku”, oko lekko mi załzawiło i jeszcze dobitniej wybrzmiało śpiewane przez wielki tłum „ocaleję mimo to”.

/Józefina/

Eksperyment to był, bo rozejrzałem się przy okazji, co pisze się o tekstach Comy. No różnie. Każdy tekściarz. Więc że to...
23/10/2024

Eksperyment to był, bo rozejrzałem się przy okazji, co pisze się o tekstach Comy.

No różnie. Każdy tekściarz. Więc że to grafomania i idź pan do lasu, nie wracaj, po co tu, na co żeś przylazł. Inni o tym, że jak człowiek był młody, to głupi, a teraz nie, bo stary i teksty te i inne nic nie warte. Trzeci stanowczo – grafomania, każdy to powie. Czwarty, że niekoniecznie, ale są lepsi, T. Love, czy Myslovitz. I tak w kółko. Zgody w narodzie nie ma.

Potem trafiam na dwie uwagi, obie dotyczą utworu ,,Widokówka” z płyty ,,Hipertrofia”, chociaż napisane, te opinie, w dwóch różnych miejscach Internetu.

I tak pierwszy z nich mówi, że ma żal, bo w tekście jest: stopą nie dotykam już chodnika, a mu, znaczy temu który się wypowiada, ta sytuacja nie pasuje i to bardzo. Bo gdyby stało, że: z tobą nie dotykam już chodnika, to co innego, to wtedy klękajcie narody. Ale stopą? Własną stopą? I to tak bez nikogo, samemu? Po co to komu, na co, skoro można było poszerzyć ten obraz prostym zwrotem: z tobą. Byłoby łatwiej i romantycznie gdyby nie stopą, a z tobą. Naprawdę. Nie żartuję – mówi on, ten pierwszy.

Drugi, w innym miejscu, że pytania liczne typu: o czym są niektóre piosenki Comy, są nietrafione. Proste. Można się rozejść. Bo nie o czym, ale po co, tak należałoby o nich myśleć. Po co. Ano po to – tłumaczy ten drugi - by wywołać emocje. Nie – jak to bywa często – by coś zrozumieć, bo to takie (zgaduję, że o to chodzi – przyp. mój) europejskie. Słowo przed obrazem. Lepszy wróbel w garści (słowo) niż gołąb na dachu (obraz). No – mówi ten drugi – a ,,Widokówka” jest z obrazów i masz jeden z drugim problem nie do rozwiązania, węzeł nie do rozsupłania i na końcu wychodzi ci, że zalatuje grafomanią. A właśnie, że nie, bo zalatuje emocjami, które słowa jedynie bezradnie mniej lub bardziej, jak to słowa, próbują wywołać z jakiegoś dalekiego świata, o którym można pomyśleć nawet, że w sumie nie istnieje, gdzie słowa służą lepszej sprawie, bo sercu, a nie rozumowi.

No i słucham sb, bo eksperyment to jest, słucham ,,Widokówki”. I nie za bardzo skupiam się na słowach, ino tak to się łączy we mnie, jedno i drugie, słowa piosenki i muzyka. Nie osobno, razem. I za pierwszym i drugim podejściem, kiedy w tekście jest ,,stopą nie dotykam już chodnika”, słyszę: ,,z tobą nie dotykam już chodnika”. Nie stopą, a z tobą. Kilka godzin później myślę, no nie, wezmę się, wysłucham ponownie, ale już tak radykalnie, oddzielając tekst od muzyki, bo nie może tak być, że jest w tekście stopą, a słyszę z tobą. Więc zakładam słuchawki, każde słowa, jak przez sito dociera do mnie wyraźnie, żadne się nie uchowa, nie tym razem. I słyszę: stopą. Nie z tobą, ale stopą.

Są więc dwa różne odsłuchania i każde z nich jest niewątpliwie innym odsłuchaniem. I w życiu jest podobnie, bo w sumie to tekst o życiu by był.

A co w weekend? Bo minął, a nikt nie lubi przecież, gdy coś mija jak pająk lub mucha. Więc trochę o tym będzie, co to si...
22/10/2024

A co w weekend? Bo minął, a nikt nie lubi przecież, gdy coś mija jak pająk lub mucha. Więc trochę o tym będzie, co to się działo lub mogło ewentualnie.

Otóż trzy sprawy. Jest radio Kapitał. Internetowe. I tam audycja – Orbita Literacka Jagody Gawliczek. Historia jest długa, ale będzie krótko. Więc w tygodniu patrzę – jest Orbita Literacka. Słucham tak na chybił trafił, na oślep znaczy, i od razu trafiam na fragment, kiedy Jagoda Gawliczek zachwycona Marlonem Jamesem, jamajskim powieściopisarzem. ,,Zbyt literacka dla fantów fantasty i zbyt fantastyczna dla czytelników literatury wysokiej". Myślę, ok., znajdę na vinted, ale znalazłem na allegro za 10 złotych pierwszą część zapowiadanej trylogii ,,Czarny lampart czerwony wilk” w twardej okładce lol. Ale nie o tym.

Bo przychodzi weekend i wracam do Orbity Literackiej i trafiam na podsumowanie 2023 roku. O matko, co ja tam słyszę, chyba kiedyś za to palono na stosach. Bo podsumowują rok 2023 dwie kobiety – wspomniana Jagoda Gawliczek i Karola Balmas, zapamiętajcie nazwiska. I pytają siebie ile książek przeczytały w tym 2023 roku. I Karola mówi, że 168, a Jagoda, że 177 książek. A jeżeli myślicie, że było to jakieś czytanie bezmyślne albo pospieszne, to posłuchajcie kiedyś tego podsumowania.

Potem drugi dzień weekendu, a nawet trzeci i patrzę, o, serial brytyjski o q***rowych nastolatkach. Heartstopper, sezon pierwszy z 2022 roku (teraz, niedawno, wyszedł sezon trzeci). Więc powiem ino tak: macie nastolatków obok siebie, znacie, to wasze dzieci przypadkiem? To dla nich. Znaczy ten serial. Ciepły, mądry, trochę taki – gdzieś tak usłyszałem i zgadzam się z tym – disnejowski, raczej dobrze znający współczesnych nastolatków serial. Owszem, widziany z perspektywy q***r dzieciaków, ale dający ciekawą perspektywę, a przy tym niestroniący od dość bolesnych obserwacji.

No i trzecia sprawa, bo Józefina była w niedzielę na koncercie Comy. I czy Ekharta nagrać z koncertu, pyta Józefina. Na co ja, że raczej spadam, bo to zawsze dobrze spadać, nie wiedząc, czy to sen, czy co. W sensie, że jak już spadać, to tak nieco bokiem, na marginesie, poniekąd. Ale idąc w poniedziałek do pracy na tę okoliczność, czyli już jakieś dwanaście godzin później, słucham jednak Ekharta z płyty Hipertrofia. W sensie na słuchawkach. I słyszę gdzieś tak już pod koniec, kiedy się to wszystko tak niespiesznie unosi w tej piosence, kiedy idą przede mną, a ja za nimi, a ktoś za mną i rozglądam się, bo chociaż najczęściej niczego nie widzę i nie pamiętam, idąc tą lub tamtą ulicą, w tym lub innym mieście, to zawsze jednak coś może przykuć uwagę, czyż nie? No i tak słucham, a nie wiadomo, jaki to będzie dzień, deszczowy, pochmurny, czy słoneczny, Rogucki wyśpiewuje: Nawet jeśli tylko błoto i przedwieczny kurz.

Adres

Wschowa

Ostrzeżenia

Bądź na bieżąco i daj nam wysłać e-mail, gdy Nowe Opinie umieści wiadomości i promocje. Twój adres e-mail nie zostanie wykorzystany do żadnego innego celu i możesz zrezygnować z subskrypcji w dowolnym momencie.

Skontaktuj Się Z Firmę

Wyślij wiadomość do Nowe Opinie:

Widea

Udostępnij

Kategoria

Od Fabryki Kultury przez bezkresu/zw.pl do Nowych Opinii

Nowe Opinie to projekt Rafała Klana, byłego dziennikarza i redaktora naczelnego portalu i gazety Zw.pl. Z lokalnym portalem związany był od 2011 roku do kwietnia 2019 roku.

Przed 2010 rokiem publikował i administrował m.in. na nieistniejącym już forum prozatorskim, gdzie publikował próby literackie i przez pewien czas administrował forum. Podobnie na stronie portalliteracki.pl, który funkcjonuje do dzisiaj. Pisał też dla portalu Niedoczytania, gdzie powstawały teksty krytycznoliterackie na temat twórczości wybranych autorów, publikujących na portalu liternet.pl.

W międzyczasie angażuje się w lokalne sprawy. We Wschowie, gdzie się urodził i gdzie nadal mieszka, współtworzył w latach 2009-2011 stowarzyszenie Fabryka Kultury. Organizacja skupiała się na sprawach związanych z polityką kulturalną miasta, wprowadzając do lokalnej debaty publicznej publicystykę zaangażowaną i ideową. Podczas wyborów samorządowych w 2010 roku prowadził bloga, który po raz pierwszy w historii Wschowy opisywał wszystkie strony lokalnego, politycznego sporu. Po wyborach blog ten przekształca w portal obywatelski bezkresu.pl.

W tym samym czasie łączy literaturę i publicystyką na portalu Netkultura.


Inne Wschowa firmy medialne

Pokaż Wszystkie