Bezgrunt

Bezgrunt to i/lub tamto

Powieści Mirandy July mnie onieśmielają. Nie wiem dlaczego, serio, albo wiem, tak też może być, tylko że nie mam sił o t...
21/12/2024

Powieści Mirandy July mnie onieśmielają. Nie wiem dlaczego, serio, albo wiem, tak też może być, tylko że nie mam sił o tym myśleć, bo jest grudzień, a w grudniu lud pracujący zajmuje się czym innym, np. jak tutaj się zdrzemnąć w międzyczasie, jak odetchnąć lub cokolwiek, byle w efekcie mózg się przewietrzył, czy co tam się wietrzy popołudniami.

Więc tyle wiem, że mnie July onieśmiela. Tak miałem dokładnie rok temu, kiedy w ręce wpadła mi jej powieść z 2015 roku ,,Pierwszy bandzior”, wydana w Polsce trzy lata później za sprawą Wydawnictwa Pauza w tłumaczeniu Łukasza Bucholskiego. Tak mam i teraz, kiedy od września na polskim rynku wydawniczym dostępna jest jej tegoroczna powieść ,,Na czworakach” w tłumaczeniu Kai Gucio, wydana rzecz jasna przez Pauzę (szanuję).

,,Pierwszy bandzior” to proza absolutna, błyskotliwa i wyrafinowana, a jej siłą jest zaufanie do symulacji, eksperymentu, może bardziej performansu, który jest sercem skądinąd obu powieści, bo i ,,Na czworakach” jest w tym sensie podobnie pomyślana, choć nie tak wyrafinowana, jak debiut powieściowy July. Przy czym ,,Pierwszy bandzior” eksploruje interakcje fizyczne między dwiema kobietami, które odgrywają scenki z kaset wideo, poświęconych samoobronie. Jedna z nich wciela się w rolę napastniczki, a druga stara się wyjść cało z opresji. Mieszkają razem, nie będę tłumaczył dlaczego, ale nie jest im to na rękę. Jedna jest starsza, druga młodsza. Jedna jest córką właścicieli pewnej firmy, w której pracuje ta druga. Nie lubią się, nie przepadają za sobą. Nie mają sobie nic do powiedzenia. Wszystko ich dzieli: wiek, sposób bycia, pozycja w społeczeństwie, zainteresowania, stosunek do życia itp. A jednak Miranda July znajduje niebywały sposób, by je do siebie zbliżyć. Nie umawiają się na to, by odgrywać te scenki z kaset wideo. Ot po prostu pewnego dnia tak się wydarza, a my jesteśmy świadkami, w jaki sposób ten cielesny performans odmienia je, zbliża do siebie i do pewnego stopnia odkrywa nowe obszary ich samych, w tym ich seksualności. Jest to niebywale poprowadzone.

July wrzuca nas w coś na pozór sztucznego, niespotykanego, właśnie taką symulację, właśnie w swoisty performans i potem krok po kroku, precyzyjnie, a przy tym w ciepły i przyjazny sposób wobec swoich bohaterek, ujawnia konsekwencje tej cielesnej interakcji, pokazując przy okazji jaki potencjał ma świadomość swojego ciała. I jest to potencjał rewolucyjny.

Owszem, jeżeli należymy do sekty realistów (to nie zarzut, każdy ma taką słabość, że jak nie ta bańka, to inna, jak nie ta sekta, to tamta, gdzieś trzeba się zapisać, mówiąc kolokwialnie, skoro kościół katolicki traci tzw. wiernych lol) może nam się to wydać dziwaczne, przekombinowane lub nieprzystające do codziennego doświadczenia. Nie mam na to dobrej odpowiedzi, więc nie będę się tutaj zasadzał, by coś udowodnić, dlatego idźmy dalej.

W ,,Na czworakach”, czyli w tegorocznej powieści ten performans jest kontynuowany tylko rzecz jasna w innych dekoracjach, w odmiennych ustawieniach i zarazem eksploruje on nowe doświadczenia, nie tyle w interakcji, co raczej w bliskości, która jest deklarowana przez dwoje osób, ale niemożliwa do spełnienia z jakichś powodów. To, co w ,,Na czworakach Miranda July testuje, ujawnia się w rozmowie narratorki z przyjaciółką, Jordi (ten fragment zamieściłem dwa wpisy wcześniej, więc można sb zajrzeć tam, żeby złapać kontekst). I jest to opozycja zakorzenienia w ciele i na drugim biegunie - w umyśle. Byłbym skłonny powiedzieć, że to jest w ogóle wielki temat, który w powieściach Miranda July obraca w rękach na różne sposoby i przygląda się temu na wiele sposobów. Jak to robi i co z tego wynika jest po prostu fascynujące.

Weźmy taką scenę - narratorka jest artystką, reżyserką i pewnie ma na swoim koncie jeszcze inne tego typu aktywności. Jest rozpoznawalna, ale to nie jest jeszcze najwyższa półka. Taką osobą jest za to w powieści niejaka Arkanda, mega gwiazda, zdaje się, że piosenkarka. Po wielu perypetiach spotykają się na chwilę w pokoju hotelowym z powodu podobnego, traumatycznego doświadczenia podczas porodu. Narratorka jest nieco spięta, Arkanda, wiadomo, zachowuje się naturalnie. Rozmowa się nie klei i w którymś momencie Arkanda mówi: Dobra, koniec tych pierdół. Wstań (s. 419). Piosenkarka proponuje, by przed rozmową, na którą się umówiły, poklepały się nawzajem. Każdą część ciała, nie robiąc przerw. Tłumaczy to potem w ten sposób:

,,chodzi mi o to, że jeśli chcę z kimś porozmawiać na poważnie, to owszem, zawsze będę musiała pokonać pewną barierę, jeśli nie znam tej osoby (...) Ty masz wrażenie, że mnie znasz, takie są media i to cię nakręca, a przez to powstaje napięcie, które nie jest moim problemem. Z wyjątkiem sytuacji, kiedy jest, jak dzisiaj, z powodu delikatnego tematu (...) Seks załatwia sprawę, przebija ten balonik i stawia dwie osoby na tym samym poziomie (...) i uwierz mi, kiedy byłam młodsza, wykorzystywałam do tego seks. Potem Chessi pokazała mi poklepywanie (...) Już dobrze - powiedziała. - Prawda? Tylko dwie osoby? Dwie mamy?
(s. 421).

Narratorka ostatecznie zgadza się przed samą sobą, że owszem, udało się, obie przekroczyły próg intymności bez seksu. Jej konstatacja jest w ogóle cenna dla całej powieści, ale nie o to teraz chodzi. Ta scena wyżej dobrze ilustruje strategię ideową, a nawet polityczną, widoczną w obu powieściach Mirandy July.

Zakorzenienie w umyśle odzwierciedlałoby to, co jest nam dobrze znane: hierarchię społeczną, wynikającą z różnic ekonomicznych, ról, jakie odgrywamy w społeczeństwie, przywilejach, jakie z tego wynikają itp. Zakorzenienie w ciele idzie w poprzek, proponuje inne rozwiązania, owszem, nie burzą one porządku, nie mają ambicji zmian społeczno-ekonomicznych i jakichkolwiek tego typu, ale mówią, że zmiany są możliwe, nie tyle w ramach indywidualnego doświadczenia, co w interakcji z drugą osobą. I w tym sensie Miranda July mówiłaby, że inna polityka jest możliwa. Między mną a tobą, bo tutaj, w tym obszarze można wszelkie nierówności wyeliminować. To nie znaczy, że będziemy żyli długo i szczęśliwie, ale to znaczy na pewno, że nie będziemy mieli poczucia krzywdy, wyjdziemy z tego podobnie wzmocnieni, nawet, jeżeli nie spełnią się nasze wszystkie marzenia. A nie spełnią się, bo spotykają się ze sobą dwie osoby, więc nie zawsze wszystko jest możliwe. Tak bym to widział.

Nieco przyspieszę, bo już sam nie wiem ile czasu wracam myślami do książki Grzegorza Bogdała, a niepotrzebnie. Tłoczno s...
14/12/2024

Nieco przyspieszę, bo już sam nie wiem ile czasu wracam myślami do książki Grzegorza Bogdała, a niepotrzebnie. Tłoczno się z tego robi, ludzie w tramwajach złorzeczą, na przystankach marzną, nie czuję się z tym najlepiej. Więc idzie to tak: wnetki umrzesz. Od tego bym zaczął.

Bo ,,Idzie tu wielki chłopak” Grzegorza Bogdała jest zbiorem opowiadań, wydanym w 2023 roku. Były w związku z tym nominacje (Paszport Polityki) i niewątpliwe wygrane (Nagroda Literacka Gdynia i Nagroda im W. Gombrowicza za debiut lub drugą książkę) Dobrze się pisało i mówiło o tym zbiorze. Jest to jednak niespełniona książka: forma zachwyca, treść za nią nie nadąża.

Bogdał świetnie operuje językiem, jest w tym i rozmach, i wyobraźnia i chwilami bezczelność. Światy są nieco groteskowe, podobnie niektóre postacie, są kucyki tak małe, że człowiek zastanawia się, czy aby w ogóle istnieją, jest papuga i małpka kapucynka, robią one sporo zamieszania, rozpychają się w tych historiach, a czasami mówią coś ważnego o samych bohaterach. Jest trochę przebieranek, nawet wymuszonych, bo trzeba dorobić, innym razem niekoniecznie.

Jak się poskłada w całość, szczególnie cztery opowiadania, z których wziął się tytuł zbioru, to coś tam sensownego na pewno z tego worka się wysypie i dobrze. Gdyby ten zbiór omawiać na lekcjach języka polskiego lub na zajęciach z literatury współczesnej, można błysnąć dość prostymi tropami, rozrzuconymi to tu, to tam. Ktoś wtedy powie lub napisze, że to świat przed apokalipsą, ktoś inny, że bardziej kryzys męskości, a może - w innym podcaście - a może to nieco anarchizujące, punkowe lub postpunkowe. No może.

Widzę to jednak inaczej, w sumie prościej, bez ozdobników. Chodzi o to, że pewne rzeczy u Bogdała się dzieją, a inne z kolei niekoniecznie. Są na pewno jakieś sensowne obrazy, metafory, które można by przywołać na tę okoliczność, mnie kojarzą się one z wypluwaniem. Mamy tutaj bohaterów i zdarzenia, które w mikroświecie Bogdała podejmują decyzje czasami szalone, nieracjonalne, groteskowe, ale mają one w sobie coś żywotnego, prawdziwego, zmierzają w jakimś kierunku. I są zdarzenia, i są bohaterowie, którzy wydają się wypluci przez świat, bo ani oni zimni, ani gorący, letni raczej. Nie tylko, że zostali przez świat wypluci, to jeszcze sami siebie wypluwają. Nie dobrze być wyplutym, chciałoby się powiedzieć, jeszcze gorzej ślinę tę z chodnika zgarnąć, przeżuć i wypluć ponownie. Tak to bym widział.

Zilustruję to, co się tutaj dzieje. Otóż w jednym z opowiadań (,,W górę serca”) mamy dwóch mężczyzn, operatorów dźwigów, ale takich dużych dźwigów, wysokich, żurawich, które wyrastają nad każdym placem budowy i widać je z daleka. I chciałoby się powiedzieć - no wspaniałe są (albo i nie, nie wiem w sumie). Świat z ich perspektywy przypomina makietę. Jednemu mężczyźnie (Bogusiowi), który przy okazji jest narratorem, umarł akurat pies. Pracuje na budowie jako się rzekło, codziennie wchodzi do kabiny jednego z dwóch dźwigów i robi to, co do niego należy. No ale kiedy pies umiera, życie bohatera kurczy się do obowiązków zawodowych, a kabina, w której przesiaduje staje sie dla niego drugim domem po godzinach pracy. No bo - wiadomo - pies zmarł, więc w sumie nie ma po co wracać do domu. Na placu jest też ten drugi żuraw, wyższy, nowszy, z windą: (s. 102). Obsługuje go Waldek, starszy od narratora, po dwóch zawałach. Jak jego żuraw ma jakąś usterkę, to Waldek wsiada do dźwigu, obsługiwanego przez swojego młodszego kolegę i wykonuje potrzebne zadania. No i ten starszy mówi do młodszego, mordo, nie martw się, odejdę (umrę lub przejdę na emeryturę, nie wiadomo) przejmiesz mój dźwig, będzie ci lżej, windą sobie do kabiny wjedziesz, będzie dobrze. A ten młodszy myśli sb, no k***a, zwolnię się, mam dość.

I o co teraz chodzi, prawda? No Bogdał pokazuje tutaj logikę świata, która organizuje życie bohaterom. Nie musi tak to wyglądać, bo teoretycznie nikt Bogusiowi i Waldkowi nie każe się z tym godzić, nikt nikogo do niczego nie zmusza, wszystko co się dzieje, dzieje się naturalnie i w sposób niewymuszony. Mogą przecież (też teoretycznie) porzucić tę logikę w cholerę i spróbować nowego życia, lepszego, ciekawszego. Tak się mówi przecież, że weź życie w swoje ręce, życie i to jak je przeżyjesz zależy od ciebie i tym podobne bzdety. Mówi się tak, prawda? I piękne to jest, że tak się mówi, a ludzie, którzy tak mówią też są piękni, wiadomo.

Niemniej najczęściej tak jest, że to świat wyznacza ramy człowiekowi, a nie człowiek światu. I opowiadania Bogdała o tym są właśnie. Że ta klatka (papuga tu jest dobrą ilustracją), długość sznurka, do którego jesteśmy uwiązani, jak małpka, czy pięcioletni Szymon w czwartej części ,,Idzie tu wielki chłopak” są najbardziej znanymi nam światami i być może nigdy nie poznamy innych. I ta perspektywa niekoniecznie nas cieszy, niekoniecznie uszczęśliwia.

Są oczywiście i inne postacie, jak Anna z pierwszej części ,,Idzie tu wielki chłopak”, doktorantka filmoznawstwa, bo ,,Anna to co innego. Jeżeli czegoś chciała, po prostu to robiła, a potem rezygnowała i szukała nowego wyzwania” (s. 48) lub narratorka z ostatniego opowiadania ,,Wyspa”, która decyduje się na coś, czego zdradzić nie mogę, bo spaliłbym zakończenie tej historii.

Apokalipsa (była, obecna lub nadchodząca), kryzys męskości, czy rzekoma, ukryta anarchia, o których się mówi przy okazji tych opowiadań, to wydarzenia, diagnozy, które rzeczywiście nadawałyby tym powołanym przez Bogdała światom wyrazistości i może nawet egzystencjalnego wzmożenia. Ale ich tam nie ma To byłaby prawdę mówiąc nagroda, jakiś niespodziewany naddatek, dodana wartość, no każdy by tak chciał, żeby na tym sznurku, w tej klatce, w tej logice świata coś drgnęło i by pozwolono nam doświadczyć czegoś naprawdę niezwykłego. Opowiadania Bogdała mówią, że nie za bardzo to jest możliwe. W ogóle mało co jest możliwe, chyba, że jesteśmy jak Anna, ale Anna nie jest tutaj główną bohaterką, raczej lustrem, w którym można się przeglądać, żeby bardziej uwierało.

Więc tak, chciałbym być jak Anna, a jestem jak Szymon i inne postacie z opowiadań Bogdała. Pewnie dlatego (chociaż może nie, nie przesadzajmy) światy te są mi bliskie, a przez to odległe. Znam je i nie czerpię z nich radości. Ale z tego, w jaki sposób są poukładane, to i owszem. Jest to naprawdę dobrze napisane. I tak to we mnie się rozkłada.

Kilka wątków. Nie trzeba za każdym podążać, można wybrać jeden, słuszny, a resztę wyrzucić z pamięci. Bo proszę sb wyobr...
04/12/2024

Kilka wątków. Nie trzeba za każdym podążać, można wybrać jeden, słuszny, a resztę wyrzucić z pamięci. Bo proszę sb wyobrazić rozmowę. Dwoje przyjaciół niemalże. I on pyta: słuchaj, czytałaś Ty może ,,Idzie tu wielki chłopak" (taki zbiór opowiadań Grzegorza Bogdała). Chyba tak, prawda? Coś tak pamiętam, że czytałaś, nie mów, że nie czytałaś. A ona odpowiada: czytałam, ale daj spokój (czy coś w tym stylu). Więc on mówi - jak to, wtf? A ona: no tak to, a co? Czytałam ,,Kundle" (taka powieść Katarzyny Groniec, chyba mikro powieść, może, bo nie każdy zaraz czytał ,,Kundle"). Więc on: a, ,,Kundle", nie znam, ale ,,Idzie tu wielki chłopak" ciekawe. Na co ona - ino teraz uważajta: no, wiadomo, męski świat, dlatego ja ,,Kundle" (w sensie, że tacy jak on od razu ,,Idzie tu wielki chłopak", a takie jak ona to od razu ,,Kundle", że mężczyzna, więc męski świat, to zaraz ,,Idzie tu wielki chłopak", a kobieta, kobiecy świat, to zaraz ,,Kundle"). Taka historia.

I teraz inny wątek. Jest Miranda July - pisarka, performerka, reżyserka i co tam jeszcze, sobie wyobraź. Tak zajęta, że do Polski nie przyjedzie lol. Ale Polska nawet o tym nie wie, że jest tak zajęta (w sensie pisarka, reżyserka, performerka i w ogóle), bo za bardzo nie kojarzy kto to jest, skąd, jak i po co. I proszę sb wyobrazić, że w jej powieści ,,Na czworakach", wydanej 20 września tego roku w PL za sprawą Pauzy (o wydawnictwie mowa) narratorka mówi tak, cytuję: Milczałam teraz porażona tą wizją intymności. Nie chodzi o to, że przegrałam w tej dyskusji. Przegrałam w życiu (s. 35).

I trzeci wątek, nawiązujący do poprzedniego, tego drugiego, bo do pierwszego nawiązywał nie będę, gdyż tam karty rozdane i wszystko powiedziane. Otóż ten cytat, co to go wstawiłem wyżej wydaje się, jaki się wydaje, prawda? Ktoś wygrał, ktoś przegrał, inni się temu przyglądają, bo zawsze tak jest, że nieliczni toczą jakieś boje życiowe, wśród tych nielicznych jeszcze mniej liczni wychodzą na tym jako tako, pozostali niekoniecznie, a reszta ma o czym perorować. Tak jakoś wygląda świat, stąd rację mają co niektórzy mówiąc, że świat jest w sumie płaski, jak blat kuchenny lub ściana w pokoju gościnnym. No bo jaki ma być, nie? Nie oszukujmy się.

I teraz o co chodzi, prawda? Do czego to wszystko zmierza w czwartym wątku (już, tak, już to jest czwarty wątek, no tak, czwarty czwarty, przecież nie piąty). Otóż narratorka rozmyśla o tym i owym, w tym o swoim życiu erotycznym (ero). I że jest ono, jak to ero, cielesne, wiadomo, ale nic ponad. Ciało do ciała, raz w tygodniu, sporo przy tym gimnastyki, różne pozycje, orgazmy, nie to, żeby nie było orgazmów, dochodzi raz, a nawet cztery razy (może trzy), ale coś tu mówiąc kolokwialnie nie bangla. Owszem, jeżeli raz w tygodniu ero się nie zdarzy, to narratorka słyszy z daleka, jak p***s męża pogwizduje, w sensie niecierpliwi się i to znak, że czas wybrać się do jego sypialni (bo śpią osobno).

Więc rozmawia o tym ze swoją przyjaciółką, niejaką Jordi. I Jordi mówi o swoim doświadczeniu w ten sposób, cytuję: ,,Czasami zaczyna się, jak obie śpimy (...) często jesteśmy w jakiejś paskudnej pozycji (...) uwielbiam mieć pełne usta, więc ona wpycha mi prawie całą rękę do buzi, aż po policzkach cieknie mi ślina (...) trochę jak zwierzęta. Zastanawiam się nawet nad tym, jak obrzydliwie to pewnie wygląda, dwie desperatki z ery kamienia łupanego (...) nie chce nam się bawić w minetę, czy używać dilda (...) po prostu się ocieramy o siebie (...) Zdarza się, że zasypiam z palcami w jej cipce, a kiedy się budzę, są już całe pomarszczone (s. 34-35, Miranda July ,,Na czworakach", przełożyła Kaja Gucio, wydawnictwo Pauza).

I stąd u narratorki myśli takie a nie inne. U Cb co?

Fb w końcu zmienił nazwę strony i tym samym pogrzebał nowe opinie. Rozstał się z nimi i od teraz nie jest już ze mną w s...
29/11/2024

Fb w końcu zmienił nazwę strony i tym samym pogrzebał nowe opinie. Rozstał się z nimi i od teraz nie jest już ze mną w sporze, w sensie fb, nie pyta już, jak to ma w zwyczaju, o czym nowe opinie myślą, czy lubią deszcz i wiatr jesienią, drogę do domu pod parasolką, czy inne tego typu rzeczy. Dobrze się stało.

Czytam ostatnio ,,Społeczeństwo zmęczenia i inne eseje" Byng Chui-Hana. Są tam myśli różne, a wśród nich, że sami siebie trollujemy, sami siebie pokonujemy, sami ze sobą walczymy, a nie jak to było drzewiej - z innymi. Nie będę tego teraz tłumaczył, może przy innej okazji, niemniej ta sytuacja z fb przypomina nieco ten przeskok, o którym pisze Chui-Chan. Przeskok cywilizacyjny z zewnętrznego wroga na wroga wewnętrznego. Bo póki fb nie akceptowało zmiany nazwy strony z jakichś powodów, niekoniecznie dla mnie zrozumiałych, póty miałem w fb rywala. A teraz już nie mam i jest bezgrunt, i szczęśliwy ja, żadnych przeszkód, jest przejrzyście, a przecież właśnie teraz, od tej pory, będę jedyną możliwą i ostatnią przeszkodą, z którą będę się zmagał i albo sam siebie pokonam albo sam przez siebie samego pokonany będę lol.

26/11/2024

Będzie krótko o ,,Prawdziwej historii Jeffreya Watersa i jego ojców” Jula Łyskawy, gdyż tak.

Więc mamy Copperfield, amerykańskie miasteczko. Tam się to wszystko dzieje, chociaż nie tylko. Protoplastka rodu Hartów, Kate Hart zaraz po śmierci męża Jeremy’ego Harta ma wizję, widzi przyszłość, a w niej między innymi gadające meble z drewna. Jej wnuk, Isaac, powie do syna, Jeremy’ego (tak, imię odziedziczył po prapradziadku): nie stój tak, zrób coś, stół zrób. I Jeremy zrobi. Są też drwale. Ktoś zasadzi drzewo, drwale drzewo zetną, stolarz wiadomo, nie trzeba tu wielkiej mądrości, wykona to, co do niego należy.

Wcześniej do Copperfield przybędzie zakapturzony mnich/ksiądz bez grosza, ale z objawieniem w sercu i zbuduje kościół, a potem syn Kate wyrzeźbi tam ołtarz z drewna, a prawnuk Jeremy kontemplował będzie ołtarz i w ten sposób narodzi się artysta, a nie stolarz, twórca instalacji z drewna, geniusz niemalże. A potem kobieta o imieniu Priscilla, napisze książkę/esej ,,Demony drewna”(spore fragmenty Jul Łyskawa zamieści w powieści). Trochę w książce/eseju będzie o samej autorce, trochę biografii artystycznej Jeremy’ego Harta, trochę refleksji krytycznej na temat instalacji z drewna tegoż, trochę detektywistycznych peregrynacji, by Jeremy’ego artystę namierzyć, gdyż zapadł się pod ziemię.

Tytułowy Jeffrey Waterson okaże się gadającym stołem, więc wokół niego sporo się wydarzy, wszyscy się nim, czyli gadającym stołem, zainteresują: media, społeczeństwo, FBI, naukowcy, prezydent USA, inne kraje, papież, filmowcy itp. Ty byś się nie zainteresował/a?

Jest też w Copperfield bar ,,U pięknego Mela”, który przejęła Kate Hart (ta od wizji) po śmierci ojca. W rezultacie kobiety w rodzinie Hartów zajmą się barem i to z powodzeniem, mężczyźni natomiast – warsztatem stolarskim – powodzenie średnie tak z lotu ptaka patrząc. I w ten oto sposób minie nam cały XX wiek i kilkanaście lat następnego stulecia.

No mam pierdolca, że wracam po raz setny do tej książki. To jeszcze taki stan z czasów, gdy zajmowałem się samorządem. Są na to sposoby, w sensie na pierdolca, wdech i wydech. Praktykuję. Więc krótko, żeby to skończyć, książkę oddać Gospodarzom i nie wracać więcej.

Szanuję, że 500 stron, że większość z nich kipi fascynacją amerykańskim postmodernizmem. Jest niezła zabawa, pewnie, z konwencjami, stylami, gatunkami itp. Jak w każdej zabawie wychodzi to raz lepiej, raz gorzej, raz człowiek ma satysfakcję, innym razem znużony i zmęczony jest. To nie są żarty. Jeżeli coś mi zostanie z tej powieści, to postacie Priscilli Priessnitz i Meg Hart (o pierwszej wspominałem wyżej, druga - siostra Jeremy'ego od instalacji z drewna, prowadzi bar w XXI wieku). Bo dzięki nim dwudziestowieczna literatura zza Oceanu spod znaku T. Pynchona, R. Coovera oraz innych, usuwa się w cień, a książka łapie drugi oddech (tak na poziomie trzysetnej strony). Mniej uwikłana jest wtedy w dotychczasowe strategie literackie, a bardziej osadzona w tradycyjnej strukturze powieści. I jeżeli do tej pory dobrze się bawiliśmy, docenialiśmy rozmach i fantazję, ale po tygodniu zapomnieliśmy o tym wszystkim, to tak od połowy książki (może nieco dalej) pojawiają się dłuższe fragmenty, które wyraźnie odstają od reszty. Literackie postacie przestają pełnić rolę trybików w postmodernistycznej machinie, pacynek, służących dobrej zabawie, a zaczynają z nich wyłaniać się osoby z krwi i kości. I to doceniam. Więcej tam nie ma. Nic więcej nie znajduję. Rozumiem zachwyty (stąd aura pierdolca), w sensie marketing i te sprawy ale zupełnie ich nie kupuję. I to tyle. Wreszcie, mogę się rozejść.

Nie wiem ile wpisów umieszczę, mam nadzieję, że dwa wystarczą. Będzie o ,,Prawdziwej historii Jeffreya Watersa i jego oj...
15/11/2024

Nie wiem ile wpisów umieszczę, mam nadzieję, że dwa wystarczą. Będzie o ,,Prawdziwej historii Jeffreya Watersa i jego ojców” Jula Łyskawego. To debiutancka powieść, o której jest głośno w literackich bańkach. Np. Dariusz Nowacki w ,,Wyborczej” twierdzi, że jest to tak dobre, że niepodobne do niczego, co w ostatnich dekadach w polskiej literaturze się pojawiło. Justyna Sobolewska w ,,Polityce”, że powieść Łyskawy ,,nie kłania się trendom polskiej prozy”, ,,niewyczerpana powieść”, a sam autor jak ,,meteor”. Potem w ,,Kulturze Liberalnej” Marcin Bełza - ,,bogata narracja, piekielna konstrukcja, powieść z premedytacją amerykańska”.

Ma, zdaniem Bełzy, i problemy ta powieść, ale jeden z nich, czyli ,,problematyczna prezentacja kobiet” przypomina jednak inkwizycyjny sznyt, a przykłady z powieści na tę okoliczność i sposób ich odczytania przez Bełzę są po prostu dyskusyjne i niezbyt wnikliwe. Drugi zarzut autora ,,Kultury liberalnej” jest konsekwencją niekoniecznie oryginalnej zresztą uwagi, że to powieść z premedytacją amerykańska. No taka jest, w związku z tym czerpie pełnymi garściami z dorobku amerykańskich postmodernistów ze wszystkimi przekleństwami tej prozy i osiągnięciami. Ale znowu – tak do połowy czerpie, a od połowy w wielu fragmentach jednak się dystansuje.

Bo jest to powieść wyraźnie pęknięta (ale o tym we wpisie właściwym).

Zachwyty nad jej niepodobnością i niekłanialnością (Nowacki, Sobolewska) można odwrócić przecież, uznając, że to właśnie polska proza w ostatnich dekadach postawiła na niepodobność i niekłanialność i w dupie ma (z całym szacunkiem rzecz jasna) amerykański postmodernizm i jego reprezentację (T. Pynchon, R. Coover, D.F. Wallace i inni, których się wymienia jednym tchem przy okazji debiutu Łyskawy). A jeżeli nie ma w dupie (a wiadomo, że nie ma), to robi to zdecydowanie dyskretniej, powściągliwiej, nie tak nachalnie.

W tym sensie bez problemu można wybronić tezę, że ,,Prawdziwa historia…” Łyskawy jest wtórna wobec oryginałów zza Oceanu. Zapatrzona w swoich mistrzów do przesady, bez choćby akapitu dystansu. Co innego druga połowa książki, to i owszem, bo to powieść wyraźnie pęknięta (ale o tym w następnym i mam nadzieję ostatnim wpisie, poświęconym polskiemu debiutantowi).

Zachwytów pewnie znalazłbym więcej, ale wszystkie one brzmią mniej więcej tak samo. Przytoczone opinie z ,,Wyborczej”, ,,Polityki”, czy z ,,Kultury Liberalnej” mają tę przewagę, że są potem powielane, bo ostatecznie większość kojarzy a część nawet ceni sobie te źródła opinii o tym, co warto przeczytać, co dobre, a co wręcz niespotykane. Są więc dobrym punktem odniesienia, co nie znaczy, że trafnym.
Czytając je, te opinie, mam jednak wrażenie, że więcej one mówią o autorach niż o powieści Jula Łyskawego.

Bo to, co z nich wybrzmiewa, a przynajmniej we mnie tak to się układa, to niewypowiedziane zmęczenie polską prozą. I nawet byłoby to zrozumiałe, bo kto komu broni narzekać na rodzime powieści. No nikt, prawda? Ale jest w tym coś z makabry, żeby nie powiedzieć z horroru estetycznego, że czyni się te zabiegi na tle ot jednej z wielu książek, ni to szczególnie oryginalnej w obrębie znanych od dziesięcioleci granic, w których się porusza, zabawnej czasami, owszem, chwilami nieźle skonstruowanej, ale też bez jakiejś przesady nad wyraz, dobrze napisanej, czasami nudnej, czasami takiej, czasami siakiej, jak to bywa.

No i w tym sensie, kiedy robi się te wszystkie wygibasy w rubrykach, związanych z kulturą w ,,Wyborczej”, ,,Polityce” i ,,Kulturze liberalnej”, chwali się na umór, na ścianę, puszczając kierownicę i w ogóle lub się nie chwali, ale też bez większego sprytu, to w rezultacie nikt na tym nie korzysta. Sytuacja przestaje być zrozumiała, jest mało przejrzysta i nie wiadomo czemu służy.

Na piątym, a może szóstym planie serialu ,,Rozmów z przyjaciółmi” przemykają się rodzice Frances i Bobbi, a Frances i Bo...
13/11/2024

Na piątym, a może szóstym planie serialu ,,Rozmów z przyjaciółmi” przemykają się rodzice Frances i Bobbi, a Frances i Bobbi są studentkami i jednocześnie bohaterkami tej opowieści. W sumie rodzice dziewczyn aż tak może się nie przemykają, bo jednych nigdy nie zobaczymy na ekranie. Od Bobbi usłyszymy jedynie, że rozwodzą się. Matka zapewne wyjedzie do USA (tak podejrzewa Bobbi), a ojciec zostanie na miejscu, w Dublinie. Kiedy między rodzicami Bobbi jest bardzo źle, dziewczyna wyprowadza się z domu.

Z kolei rodzice Frances już to przeszli, rozwiedli się. Żyją zdaje się gdzieś na prowincji, niedaleko siebie, w tym samym miasteczku, ale nie mają ze sobą kontaktu. W sensie rodzice nie mają ze sobą wiele wspólnego. Matka ma się dobrze, ojciec w głębokiej depresji jeżeli się nie mylę, chyba tę depresję podlewa alkoholem.

To nie jest serial o rodzicach, chociaż ich obecność na tym szóstym, a może siódmym planie (nie liczyłem, więc może bliższym, a może dalszym) nie jest rzecz jasna bez znaczenia. Są punktem odniesienia: pewnym żalem, straconym, innym możliwym życiem, które się już nie wydarzy.

Jest taki moment, kiedy serial finiszuje i pozostaje pytanie co z ojcem Frances. Mniej więcej wiadomo w jakim kierunku zmierzają rozmaite wybory głównych bohaterek. Wątki powoli się domykają i mamy jasność co do wielu spraw. Jednak pewne sygnały z wcześniejszych odcinków sugerują, że na tym szóstym albo siódmy planie, wiem, niezbyt może istotnym, ojciec Frances nie da rady. Nie dotrwa do końcowych scen. Nawet jeżeli widzieliśmy go przez jedenaście niespełna trzydziestominutowych odcinków raz, a słyszeliśmy o nim może dwukrotnie, podejrzewamy, że ten wątek na pewno zostanie rozstrzygnięty. W jedną albo w drugą stronę.

Rzecz w tym, że na tych piątych lub szóstych planach naszego życia przemykają osoby, które jakoś tam są z nami połączone. Czasami są to więzy krwi, innym razem przyjaźnie, a zdarza się, że to coś, co wydarzyło się jednorazowo, przelotnie, ale jakoś tam w nas zostało, zadomowiło się, rozrosło lub wegetuje, niemniej nie sposób o tym zapomnieć, wyrzucić z głowy, nawet jeżeli to tylko szósty albo siódmy plan filmu lub życia.

Dlatego jest to niepokojące, gdy czekamy na rozstrzygnięcie, bo wiemy, podejrzewamy, że o filmowym ojcu Frances na pewno przed końcowymi napisami czegoś się dowiemy. Czegoś istotnego. Nawet jeżeli jest tylko wątłą nitką, resztką jedzenia, niedopitym sokiem, zakręconym kaloryferem, będziemy spokojniejsi, gdy okaże się, że twórcy serialu go ocalili. Wtedy i my, przed ekranem, poczujemy to samo, będziemy ocaleni.

Skończyłem. No nie z sobą, chociaż z innymi może tak, ale nie o tym. Bo przeczytałem ,,Prawdziwe życie Jeffreya Watersa ...
12/11/2024

Skończyłem. No nie z sobą, chociaż z innymi może tak, ale nie o tym. Bo przeczytałem ,,Prawdziwe życie Jeffreya Watersa i jego ojców”. Autorem Jul Łyskawa, rocznik 1984. Książkę pożyczyłem, wspominałem o tym. Łyskawa jest debiutantem. Wydawnictwem – Wydawnictwo Czarne.

No super, bo wysłuchałem czwartego materiału (a do tej pory miałem za sobą trzy podcasty, w tym dwa z udziałem autora). Ten czwarty z Bruno Schulz Festiwal, teraz niedawno, 277 wyświetleń na YT (stan na 11.11.2024). I mnie autor ujął. Tyle powiem.
Nawet nie to, że wysłuchałem całej rozmowy, bo w sumie teraz podsłuchuję właśnie, a i piszę, ale nie jednocześnie, bo aż tak dobrze nie ma, żeby słuchać jedno, a pisać drugie. Mógłbym ewentualnie słuchać i spisywać, to owszem. Tak się da, pewnie, nie mówię, że nie.

No i autor mnie ujął, bo to wcale nie takie chyba proste debiutować w tym wieku. Nie wiem, nie mam doświadczenia, ale raczej nie, autor też to przyznaje, chociaż może nie tak wprost. Niemniej, że pociąg odjechał, kiedy w wieku 32 lat zaczął pisać historię Jeffreya Watersa, to tak, takie miał zrezygnowanie. W realu nie jest fajnie, kiedy nie zdążysz, spóźnisz się i wbiegając na peron, wiesz już, że zabrakło kilku minut i że następny pociąg odjeżdża później, a może nawet na drugi dzień. Zgroza prawie. A co dopiero, kiedy swoje życie ilustrujesz taką sytuacją. No fajne to nie jest. Bo w życiu czasami nie ma później, albo nie ma tego drugiego dnia. Czasami coś odjedzie i tyle. A czasami nie, wiadomo. Różnie.

No i jest w pierwszej części tej rozmowy coś autentycznego, kiedy Jul Łyskawa o tym opowiada. Czasami jest coś zabawnego. I myślę sobie, dobra, bo przed wysłuchaniem tej rozmowy, nie myślałem sobie, że dobra, ale teraz tak, owszem, myślę, że dobra, ok., niech i tak będzie, przyłożę się, przejrzę jeszcze raz Jeffreya, i dopiero wtedy coś napiszę, żeby nie było.

Nie to, żebym dla kogoś to robił. Ino czasami łapie się taki szacunek, elementarny szacunek do twórcy, bo twórcy są różni, tak jak różne są poranki jesienią i nie chce się wtedy, chociaż mogłoby się chcieć, pobiec na skróty.

Więc książkę – to do Gospodarzy teraz, od których książkę tę z domu ich wyniosłem za ich zgodą, ale nocną porą – oddam za tydzień.

foto: no screen z tego YT, o którym wyżej

Jesteś taki przystojny – mówi ona.Myślałem, że lecisz na osobowość – mówi on.A masz osobowość? – Pyta ona.No i on nie od...
09/11/2024

Jesteś taki przystojny – mówi ona.
Myślałem, że lecisz na osobowość – mówi on.
A masz osobowość? – Pyta ona.
No i on nie odpowiada lol.
(z serialu ,,Rozmowy z przyjaciółmi” S1 E3 na podstawie powieści Sally Rooney).

Sally Rooney uwielbiam, ale niczego jej nie czytałem. Ponoć zmieniła raz na zawsze literaturę światową i wierzę w to z całego serca. Owszem, nie wiem, w jaki sposób to się stało, ale mam pewne podejrzenia po obejrzeniu wybitnego serialu ,,Normalni ludzie” (również na podstawie jej powieści). Sposób w jaki Irlandka (bo Rooney jest irlandką) pokazuje życie emocjonalne dwojga głównych bohaterów wyprzedza wszelkie tego rodzaju produkcje o lata świetlne.

Zajmuje się swoim pokoleniem, czyli tzw. milenialsami, a jest to po prostu fascynujące.

A teraz jestem w połowie ,,Rozmów z przyjaciółmi”, który nie został tak dobrze przyjęty jak ,,Normalni ludzie”. Być może słusznie. Nawet jeżeli miałby to być kolejny romans, jeszcze jeden melodramat, to i tak czuć tam rękę Rooney. Dzięki czemu w niektórych miejscach, fragmentach, pojedynczych scenach serial ten na chwilę osiąga wyżyny, które są nieosiągalne dla produkcji zdecydowanie lepszych i bardziej rozpoznawalnych.

Adres

Wschowa

Ostrzeżenia

Bądź na bieżąco i daj nam wysłać e-mail, gdy Bezgrunt umieści wiadomości i promocje. Twój adres e-mail nie zostanie wykorzystany do żadnego innego celu i możesz zrezygnować z subskrypcji w dowolnym momencie.

Skontaktuj Się Z Firmę

Wyślij wiadomość do Bezgrunt:

Widea

Udostępnij

Kategoria

Od Fabryki Kultury przez bezkresu/zw.pl do Nowych Opinii

Nowe Opinie to projekt Rafała Klana, byłego dziennikarza i redaktora naczelnego portalu i gazety Zw.pl. Z lokalnym portalem związany był od 2011 roku do kwietnia 2019 roku.

Przed 2010 rokiem publikował i administrował m.in. na nieistniejącym już forum prozatorskim, gdzie publikował próby literackie i przez pewien czas administrował forum. Podobnie na stronie portalliteracki.pl, który funkcjonuje do dzisiaj. Pisał też dla portalu Niedoczytania, gdzie powstawały teksty krytycznoliterackie na temat twórczości wybranych autorów, publikujących na portalu liternet.pl.

W międzyczasie angażuje się w lokalne sprawy. We Wschowie, gdzie się urodził i gdzie nadal mieszka, współtworzył w latach 2009-2011 stowarzyszenie Fabryka Kultury. Organizacja skupiała się na sprawach związanych z polityką kulturalną miasta, wprowadzając do lokalnej debaty publicznej publicystykę zaangażowaną i ideową. Podczas wyborów samorządowych w 2010 roku prowadził bloga, który po raz pierwszy w historii Wschowy opisywał wszystkie strony lokalnego, politycznego sporu. Po wyborach blog ten przekształca w portal obywatelski bezkresu.pl.

W tym samym czasie łączy literaturę i publicystyką na portalu Netkultura.