21/12/2024
Powieści Mirandy July mnie onieśmielają. Nie wiem dlaczego, serio, albo wiem, tak też może być, tylko że nie mam sił o tym myśleć, bo jest grudzień, a w grudniu lud pracujący zajmuje się czym innym, np. jak tutaj się zdrzemnąć w międzyczasie, jak odetchnąć lub cokolwiek, byle w efekcie mózg się przewietrzył, czy co tam się wietrzy popołudniami.
Więc tyle wiem, że mnie July onieśmiela. Tak miałem dokładnie rok temu, kiedy w ręce wpadła mi jej powieść z 2015 roku ,,Pierwszy bandzior”, wydana w Polsce trzy lata później za sprawą Wydawnictwa Pauza w tłumaczeniu Łukasza Bucholskiego. Tak mam i teraz, kiedy od września na polskim rynku wydawniczym dostępna jest jej tegoroczna powieść ,,Na czworakach” w tłumaczeniu Kai Gucio, wydana rzecz jasna przez Pauzę (szanuję).
,,Pierwszy bandzior” to proza absolutna, błyskotliwa i wyrafinowana, a jej siłą jest zaufanie do symulacji, eksperymentu, może bardziej performansu, który jest sercem skądinąd obu powieści, bo i ,,Na czworakach” jest w tym sensie podobnie pomyślana, choć nie tak wyrafinowana, jak debiut powieściowy July. Przy czym ,,Pierwszy bandzior” eksploruje interakcje fizyczne między dwiema kobietami, które odgrywają scenki z kaset wideo, poświęconych samoobronie. Jedna z nich wciela się w rolę napastniczki, a druga stara się wyjść cało z opresji. Mieszkają razem, nie będę tłumaczył dlaczego, ale nie jest im to na rękę. Jedna jest starsza, druga młodsza. Jedna jest córką właścicieli pewnej firmy, w której pracuje ta druga. Nie lubią się, nie przepadają za sobą. Nie mają sobie nic do powiedzenia. Wszystko ich dzieli: wiek, sposób bycia, pozycja w społeczeństwie, zainteresowania, stosunek do życia itp. A jednak Miranda July znajduje niebywały sposób, by je do siebie zbliżyć. Nie umawiają się na to, by odgrywać te scenki z kaset wideo. Ot po prostu pewnego dnia tak się wydarza, a my jesteśmy świadkami, w jaki sposób ten cielesny performans odmienia je, zbliża do siebie i do pewnego stopnia odkrywa nowe obszary ich samych, w tym ich seksualności. Jest to niebywale poprowadzone.
July wrzuca nas w coś na pozór sztucznego, niespotykanego, właśnie taką symulację, właśnie w swoisty performans i potem krok po kroku, precyzyjnie, a przy tym w ciepły i przyjazny sposób wobec swoich bohaterek, ujawnia konsekwencje tej cielesnej interakcji, pokazując przy okazji jaki potencjał ma świadomość swojego ciała. I jest to potencjał rewolucyjny.
Owszem, jeżeli należymy do sekty realistów (to nie zarzut, każdy ma taką słabość, że jak nie ta bańka, to inna, jak nie ta sekta, to tamta, gdzieś trzeba się zapisać, mówiąc kolokwialnie, skoro kościół katolicki traci tzw. wiernych lol) może nam się to wydać dziwaczne, przekombinowane lub nieprzystające do codziennego doświadczenia. Nie mam na to dobrej odpowiedzi, więc nie będę się tutaj zasadzał, by coś udowodnić, dlatego idźmy dalej.
W ,,Na czworakach”, czyli w tegorocznej powieści ten performans jest kontynuowany tylko rzecz jasna w innych dekoracjach, w odmiennych ustawieniach i zarazem eksploruje on nowe doświadczenia, nie tyle w interakcji, co raczej w bliskości, która jest deklarowana przez dwoje osób, ale niemożliwa do spełnienia z jakichś powodów. To, co w ,,Na czworakach Miranda July testuje, ujawnia się w rozmowie narratorki z przyjaciółką, Jordi (ten fragment zamieściłem dwa wpisy wcześniej, więc można sb zajrzeć tam, żeby złapać kontekst). I jest to opozycja zakorzenienia w ciele i na drugim biegunie - w umyśle. Byłbym skłonny powiedzieć, że to jest w ogóle wielki temat, który w powieściach Miranda July obraca w rękach na różne sposoby i przygląda się temu na wiele sposobów. Jak to robi i co z tego wynika jest po prostu fascynujące.
Weźmy taką scenę - narratorka jest artystką, reżyserką i pewnie ma na swoim koncie jeszcze inne tego typu aktywności. Jest rozpoznawalna, ale to nie jest jeszcze najwyższa półka. Taką osobą jest za to w powieści niejaka Arkanda, mega gwiazda, zdaje się, że piosenkarka. Po wielu perypetiach spotykają się na chwilę w pokoju hotelowym z powodu podobnego, traumatycznego doświadczenia podczas porodu. Narratorka jest nieco spięta, Arkanda, wiadomo, zachowuje się naturalnie. Rozmowa się nie klei i w którymś momencie Arkanda mówi: Dobra, koniec tych pierdół. Wstań (s. 419). Piosenkarka proponuje, by przed rozmową, na którą się umówiły, poklepały się nawzajem. Każdą część ciała, nie robiąc przerw. Tłumaczy to potem w ten sposób:
,,chodzi mi o to, że jeśli chcę z kimś porozmawiać na poważnie, to owszem, zawsze będę musiała pokonać pewną barierę, jeśli nie znam tej osoby (...) Ty masz wrażenie, że mnie znasz, takie są media i to cię nakręca, a przez to powstaje napięcie, które nie jest moim problemem. Z wyjątkiem sytuacji, kiedy jest, jak dzisiaj, z powodu delikatnego tematu (...) Seks załatwia sprawę, przebija ten balonik i stawia dwie osoby na tym samym poziomie (...) i uwierz mi, kiedy byłam młodsza, wykorzystywałam do tego seks. Potem Chessi pokazała mi poklepywanie (...) Już dobrze - powiedziała. - Prawda? Tylko dwie osoby? Dwie mamy?
(s. 421).
Narratorka ostatecznie zgadza się przed samą sobą, że owszem, udało się, obie przekroczyły próg intymności bez seksu. Jej konstatacja jest w ogóle cenna dla całej powieści, ale nie o to teraz chodzi. Ta scena wyżej dobrze ilustruje strategię ideową, a nawet polityczną, widoczną w obu powieściach Mirandy July.
Zakorzenienie w umyśle odzwierciedlałoby to, co jest nam dobrze znane: hierarchię społeczną, wynikającą z różnic ekonomicznych, ról, jakie odgrywamy w społeczeństwie, przywilejach, jakie z tego wynikają itp. Zakorzenienie w ciele idzie w poprzek, proponuje inne rozwiązania, owszem, nie burzą one porządku, nie mają ambicji zmian społeczno-ekonomicznych i jakichkolwiek tego typu, ale mówią, że zmiany są możliwe, nie tyle w ramach indywidualnego doświadczenia, co w interakcji z drugą osobą. I w tym sensie Miranda July mówiłaby, że inna polityka jest możliwa. Między mną a tobą, bo tutaj, w tym obszarze można wszelkie nierówności wyeliminować. To nie znaczy, że będziemy żyli długo i szczęśliwie, ale to znaczy na pewno, że nie będziemy mieli poczucia krzywdy, wyjdziemy z tego podobnie wzmocnieni, nawet, jeżeli nie spełnią się nasze wszystkie marzenia. A nie spełnią się, bo spotykają się ze sobą dwie osoby, więc nie zawsze wszystko jest możliwe. Tak bym to widział.