25/07/2024
Bell P-39Q Airacobra. Arma Hobby, 1:48
Kiedy jakiś czas temu pojawiła się informacja o modelu amerykańskiego myśliwca Bell P-39Q Airacobra w skali 1:48, który zaanonsowała firma Arma Hobby pomyślałem, że jest to strzał w „10” (albo w tzw. „sedno tarczy”). Ja także czekałem na dobry model tego ciekawego samolotu, jednego z moich ulubionych. Model Eduarda jest już leciwy i ma wiele niedostatków (jak choćby koszmarnie grube krawędzie spływu). Hasegawa też ma swoje lata, a w dodatku model „pojawia się i znika”, choć tak ogólnie jest dość przyzwoity. Monogramowska „Kobra” (oferowana także przez Revella i Pro Modelera) była „cudem świata” gdy pojawiła się na rynku, ale to było 55 lat temu – inna epoka!
Model Army jest już dostępny. Zestaw z numerem katalogowym 40010 odpowiada wersji Q, ale po układzie części na ramkach widać, że pojawienie się innych wariantów to tylko kwestia czasu.
W pudełku znajdziemy trzy ramki z częściami z jasnoszarego plastiku oraz ramkę z elementami przeźroczystymi. Do tego arkusz kalkomanii (3 malowania) oraz maski do kabiny oraz kół. Są też elementy drukowane – osłony podwozia oraz poprawne chwyty powierza w przedniej części kadłuba. I jeszcze są trzy metalowe kulki, które mają dociążyć przód modelu.
Jeżeli ktoś liczył, że model będzie na poziomie Hurricana, to niestety przeżył zawód. P-39Q to zestaw gorszej jakości. Najprawdopodobniej opracowano go tak aby nie „utonąć” w kosztach. Już pierwszy rzut oka na wypraski pozwala domyślać się, że formy robiła inna firma niż do Hurricane. Gdzie najbardziej widać różnicę w jakości? Według mnie najdobitniej świadczy o tym faktura powierzchni i linie podziałowe. No i detale, na przykład osłona lufy działka 37 mm w formie „klocka”, dość prosta tablica przyrządów, fotel pilota (dla porównania na zdjęciu umieściłem fotel z Quick Boosta) i rury wydechowe oraz dość grube podkadłubowe żaluzje wylotów powietrza. Inny mankament to jamy skurczowe na górnych powierzchniach skrzydeł. Ten błąd technologiczny jednak dość łatwo usunąć, a przy okazji można zaryzykować nieco szydercze stwierdzenie – całe szczęście, że „Kobra” nie ma nitów. Oszklenie wygląda natomiast bardzo dobrze i mam nadzieję, że drzwi dadzą się łatwiej zamknąć niż w przypadku miniatury w skali 1:72. I jeszcze jedna uwaga – przez chwilę nie bardzo mogłem zrozumieć czemu zdecydowano się na drukowane osłony podwozia głównego. Jakościowo praktycznie nie różnią się od elementów z plastiku. Instrukcja o nich nie wspomina, errata też nie. No więc o co chodzi? Po przyłożeniu części do siebie wszystko się wyjaśniło – elementy drukowane mają poprawny kształt – oba elementy plastikowe są identyczne, a powinno być tzw. lustrzane odbicie. Dobrze, że firma poprawiła błąd, szkoda, że o tym nie poinformowała. Tym bardziej, że erratę z zaznaczoną korektą wlotów powietrza i tak przecież wydrukowano.
Jeżeli chodzi zaprojektowanie modelu i podział technologiczny to w zasadzie wszystko jest w porządku. Ciekawie rozwiązano powierzchnie sterowe usterzenie pionowego i poziomego oraz wloty powietrza w krawędziach natarcia płatów. Szkoda jedynie, że panele z wyrzutnikami łusek na dolnej powierzchni skrzydeł nie są doklejanymi, wymiennymi elementami (tak jak w modelu Hasegawy). To co trochę zastanawia to ślady niedomykania się formy. Są one niewielkie (widać je jednak na dolnej powierzchni płata oraz stateczniku poziomym), ale w przypadku nowej formy w ogóle ich nie powinno być.
Od strony merytorycznej model Army bije konkurentów, i to zdecydowanie. Nawet biorąc pod uwagę konieczność wymiany chwytów powietrza w przedniej części kadłuba (efekt zapatrzenia się na egzemplarz muzealny?) i osłon podwozia głównego. Jest to jedyny model w skali 1:48, który ma odwzorowane cztery „bąble” pod kadłubem. Także rysunek linii podziałowych jest zdecydowania najbliższy oryginałowi. Tradycyjnie, jak to w modelach Army, coś trzeba zaszpachlować, coś „przeryć”, coś zgiąć, ale nie są to duże wyzwania. Tak więc od strony merytorycznej jest rzeczywiście ok!
Jak już wspomniałem producent przygotował trzy wersje malowania: dwie amerykańskie i jedną radziecką. Naklejki są znakomicie wydrukowane (Cartograf), ale dobór malowań to dla mnie duża zagadka. Mając do wyboru dziesiątki ciekawych maszyn (atrakcyjne kamuflaże, godła), pilotowanych przez znanych pilotów wybrano malowania mało efektowne. Tak wiem, „Bud” Anderson, którego malowanie jest proponowane był asem i ciekawą osobowością, ale jego „Kobra” to maszyna z okresu tworzenia jednostki i treningu w Kalifornii. Oprócz samolotu Andersona jest jeszcze „piaskowa Kobra” o imieniu „Devastating Devil” z 46th Fighter Squadron oraz samolot z czerwonymi gwiazdami z numerem taktycznym 67 z 68. GIAP.
Cena modelu P-39Q wynosi około 150-160 zł. Jest więc taniej niż w przypadku Hurricane, ale osobiście wolałbym zapłacić kilkadziesiąt złotych więcej i mieć taką jakość jaką oferuje model brytyjskiego myśliwca. Ze względu na pewne mankamenty zakup akcesoriów do „Kobry” wydaje się być koniecznością. Tanio więc nie będzie.
Podsumowując, model P-39Q oferowany przez Armę z pewnością wart jest uwagi. O tym czy będzie to sukces biznesowy zadecyduje rynek (w tym tzw. „sklejalność modelu”). Warto pamiętać, że mimo pewnych uwag krytycznych jest to najlepsza, dostępna „Kobra” w skali 1:48.