28/02/2024
"To nie jest Postapo. To apokalipsa, w jej kulminacyjnej chwili..." 😻
W czytaniu recenzji swoich powieści najbardziej lubię ten moment, gdy czytelnik zaskakuje mnie swoją interpretacją. Dlatego tak bardzo nie lubię opowiadać o tym, co piszę - historia powinna bronić się sama, wciągać czytelnika bez reszty. To, co dostrzegł w "Pokoju krwi" Jarek Klonowski ze Studio Grozy wgniotło mnie w fotel. Zachęcam Was do zapoznania się z całą opinią na temat "Pokoju krwi" - treść wklejam poniżej. A osoby, które poczują, że jest to historia dla nich, zachęcam do przedpremierowego zakupu na stronie wydawcy Dlaczemu: https://dlaczemu.pl/produkt/pokoj-krwi/
Recenzja Jarka Klonowskiego:
"Jedną z moich ulubionych książek, jest nowela „Jestem Legendą” Richarda Mathesona. Rzecz zawiera tak silny ładunek fabuły i formy, że trudno porównać tę pozycję z jakąkolwiek inną w gatunku. Niestety, silnie przesycona psychologią i grozą ambitna nowela, potknęła się o moim zdaniem przeciętną wobec pierwowzoru adaptację filmową. Ta, choć okazała się sukcesem, odarła ów pierwowzór z jego najważniejszych treści, czyniąc film z Willem Smithem… miałkim i prawdę mówiąc… byle jakim, w stosunku do materiału źródłowego.
Czemu tak roztkliwiam się nad „Jestem Legendą”? Główną przyczyną jest kolejny mariaż psychologii i thrillera, który pozwolił mi przeżyć „Jestem Legendą” po raz drugi. Sylwia Błach ze swoim „Pokojem Krwi” dała mi drugą szansę, aby rozkoszować się monologiem, wspomnieniami, samotnością, pozwoliła skupić na bohaterze (bohaterce w zasadzie) i raz jeszcze przeżyć niezmiernie ciekawą, fabularną legendę… umierającego świata.
W jakimś sensie bowiem, zarówno „Jestem Legendą”, jak i „Pokój Krwi” ukazuje historię ostatniego człowieka na Ziemi. I choć u Sylwii nie mamy filmowego Vincenta Price’a, który może pomóc autorowi odgrywając swoją koncertową rolę, to wszelkie ekwiwalenty wspaniale skrojonej historii, nadal grają i buczą. Dramat ludzkości nadal wydaje się dowcipny, a minimalistyczność formy, podkreślona zostaje przez liczne nawiązania do literatury, kina, klasyki. Mamy tutaj liczne i myślę, zamierzone pomosty, łączące kino, literaturę i wszystko co pomiędzy. W tle gra myśl, że świat się kończy, dawne perspektywy obumierają i przeżyje jedynie silny, bezwzględny, mocno osadzony w nowej rzeczywistości bohater.
Sylwia podjęła się trudnej roli. To nie jest Postapo. To apokalipsa, w jej kulminacyjnej chwili, gdzie trzeba mocno ważyć słowa. I opisać Upadek tak, jak należy. Czy Sylwii Błach się to udało? Zdecydowanie tak. Zwłaszcza w chwili, gdy zdajemy sobie sprawę z absurdu osoby, która uwięziona w zaplanowanej kwarantannie, obserwuje jak świat zmienia się przed jej oczami. Wspominam chwilę, w której bohaterka odbiera informację od Michała. W której słyszy, za sprawą środków masowego przekazu, że jest gorzej, niż było, gdy weszła do Pokoju Krwi. A jednocześnie? Nie może miejsca opuścić. Niczym bohater „Jestem Legendą”, staje się biernym świadkiem nieodwracalnych zmian, zachodzących w rzeczywistości.
Różnica jednak pozostaje zasadnicza. Sylwia pisze o tych zmianach w czasie rzeczywistym, nie przeszłym. Choć bohaterka „Pokoju Krwi” przeżywa pandemię, to sama, nie ma zasadniczego wpływu na zachodzące na świecie przeobrażenia, ani szansy interakcji z nimi. Jest jeńcem „Pokoju Krwi”. Może jedynie odbierać doniesienia chłopaka, czy przyjaciółki o tym, co się dzieje. Z Pokoju Krwi nie wyjdzie.
Czy to nie czyni właśnie z kwarantanny, w jakimś sensie oczywiście, motywu przewodniego? Z jednej strony, zakończenie książki od pierwszego rozdziału jest predeterminowane. Bohaterka wyjdzie z pokoju, lub zostanie w nim na zawsze. Zamordowana przez nieuczciwego wspólnika, lub gromadę zombie. Czytelnik podskórnie czuje, że daleko od owego pokoju, historia się nie oddali. Bo to więzienie, loch. Cela śmierci. A może życia. No bo przecież, tytuł…. Zobowiązuje.
Ale, no właśnie, istnieje „Ale”. Zmuszona do odbycia całego swojego „wyroku”, bohaterka przeżywa wszystkie fazy uwięzienia, pozbawienia woli, ubezwłasnowolnienia… Zaprzeczenie, wspominanie przeszłości, drążenie własnych błędów, zerkanie przez judasza, co dzieje się na korytarzu… ba, są i małe paranoje związane z samotnością, telewizją, szmerami za ścianą. Znowu kłania się Edgar Allan Poe, prawda?
Pozornie mamy zatem historię dziewczyny, czekającej na szansę swojego życia. W pewnym hotelowym pokoju na końcu świata, przeżywa ona coś, co jest zarazem Katharsis, jak i swoistym testem. Czy wyjdzie z niego obronną ręką? I tak naprawdę, kogo to obchodzi, czy wyjdzie?
Powieść została napisana z niezwykłą pomysłowością i świadomością. Chylę czoła, wobec zastosowania interesujących elementów formalnych, budujących fabułę w sposób pozornie niekonwencjonalny, a jednak czerpiących z niekonwencji listu, pamiętnika, i tym podobnych. Choć w jakimś sensie podskórnie czuję, że są to odświeżone elementy… powieści wiktoriańskiej. U Sylwii bowiem pojawia się Skype, czy mail. Czy to nie jest przypadkiem odbicie klasycznej korespondencyjnej formy, znanej z opowiadań Poe, Stokera, czy Lovecrafta? Nadano im nowy rys, doskonale, lecz to twórcza interpretacja tej samej formy, dynamizującej akcję według zasady pierwszoosobowości. Zabieg prosty. Zabieg genialny.
Oczywiście, autorka czerpie garściami z kina, jak i z doświadczeń ostatnich lat. Pandemia, Tarantino, Topor i Matheson razem uczestniczą w tym mrocznym tańcu niedomówień, wspomnień i szans.
No i wisienka na torcie.
Ulubiony przeze mnie moment fabularny.
Całość bowiem, kończy się na odludziu. I stanowi dowód na to, jak owa opowieść została od początku doskonale zaplanowana. Bo bardzo wiele, w tym cała menstruacyjna forma i treść, to jedynie środek do celu. A cel osiągniemy na pustkowiu, gdy wszystkie karty zostaną nam wskazane.
Wszystkie? A może na tej prześwietlonej fotografii z epilogu „Pokoju Krwi”, nie wszystko dostrzegamy?"