21/06/2024
Kazimierz Łyszczyński żył w siedemnastym wieku i był ponoć Pierwszym Polskim Ateistą, choć ja sądzę, że był po prostu Pierwszym Polskim Ateistą, który Potrafił Pisać. Przed nim musiało być bowiem wielu polskich ateistów analfabetów - wystarczyło pół życia za darmo zasuwać na polu księdza, który gwałcił ci dzieci i dawał przez pysk nahajem - ale to jest osobna historia, którą świetnie opisał Kacper Pobłocki. Niemniej, to Łyszczyński przeszedł do historii polskiego oporu wobec katolickiej tyranii ideologicznej, gdyż chciał ożenić córkę z jej stryjem w porządku świeckim, bez księdza, oraz napisał ateistyczny manifest "O nieistnieniu Boga", czym wkurwił biskupa łuckiego, Witwickiego. A że Witwicki był kutwą, to ekskomunikował Kazimierza i zażądał dla niego śmierci w imię zasady, że nie będzie ateista pluł Bogu w twarz!
Pomysł, by żenić córkę z własnym bratem i dziś wydaje się kontrowersyjny, natomiast tezy zawarte w manifeście ateistycznym brzmią bardzo rozsądnie i nadal wkurwiają biskupa łuckiego, tym razem Skomarowskiego. Łyszczyński twierdził w nim, że "Bóg jest wytworem myśli człowieka". Sam Bóg zaś jest bytem istniejącym tylko w ludzkim umyśle, w odróżnieniu od bytów rzeczywistych, możliwych do zaobserwowania w realnym świecie - no nie racja? Bóg był dla Łyszczyńskiego bytem tej samej kategorii, co mitologiczna chimera – potwór ze skrzydłami, o dwóch głowach, lwa i kozła, i ciele drapieżnego kota. Bóg jest zatem "bytem chimerycznym".
Bóg na te zniewagi pozostał obojętny, ale Witwicki nie mógł Łyszczyńskiemu wybaczyć, więc zagiął na niego parol. Przypomnijmy, że "zagiąć parol" pochodzi z języka francuskiego i gwary karcianej, a oznacza "uwziąć się". Przypomnijmy także, że siedemnasty wiek był okresem kontrreformacji, czyli generalnego mordowania innowierców. Łyszczyński nie wstrzelił się więc w sprzyjający moment. I na nic się zdały wykręty Łyszczyńskiego, że nie to miał na myśli, że chciał napisać traktat polemiczny z ateizmem, że wszystko to chętnie odpokutuje w zakonie, w którym może nawet służyć za seksualną zabawkę dla innych braci... Witwicki był nieugięty i docisnął wyrok: śmierć na stosie. Przerażony Łyszczyński apelował do króla o złagodzenie kary, obiecując że odszczeka wszystko pod stołem, że Bóg katolików nie jest żadną chimerą, ale król nie mógł już nic zrobić. Litościwie tylko zamienił mu karę spalenia na karę ścięcia - co chyba w sumie nie wyszło Łyszczyńskiemu na zdrowie, bo przed ścięciem skazanego torturowano, a więc odcięto mu język, którym bredził swoje herezje i prawą rękę, którą je pisał, a wszystko to bez znieczulenia i zachowania podstawowych zasad higieny.
Na marginesie ciekawi mnie, czy obrońca Łyszczyńskiego, Ludwik Pociej, hetman wielki litewski i marszałek Trybunału Głównego Wielkiego Księstwa Litewskiego, to protoplasta dzisiejszego prawnika Aleksandra Pocieja z kancelarii Pociej, Dubois i Wspólnicy, senatora i obrońcy Sawickiej, przewodniczącego Komisji Praw Człowieka, Praworządności i Petycji?
No i tak oto 30 marca 1689 na Rynku w Warszawie topór spadł na szyję Kazimierza Łyszczyńskiego przy aplauzie Witwickiego i innych serwilistów katolickich. W ten sposób Łyszczyński tchnął ateistycznego ducha w polską myśl krytyczną. Teraz duch ten ma się ukazać na drzewie w Warszawie, o co zabiega fundacja imienia Kazimierza Łyszczyńskiego oraz jej szefowa Nina Sankari. Ja także ten pomysł wspieram i namawiam Was do jego wsparcia.
Jeśli doczytałeś/łaś do tego momentu, a jesteś z Warszawy, zapewne masz też siłę, by wejść w ten link: https://tiny.pl/dj757 i oddać swój głos na obywatelski projekt posadzenia drzewa i ustawienia przy nim tabliczki upamiętniającej Kazimierza Łyszczyńskiego, pierwszego oficjalnego męczennika polskiego ateizmu. Będzie to PIERWSZY EVER pomnik stawiany jakiemukolwiek ateiście za ateizm. (Jeśli link nie działa proszę szukać przez Google)
Historia Łyszczyńskiego podoba mi się tym bardziej, że Łyszczyński był jezuitą i wykształconym teologiem (jak Obirek, Węcławski czy Bartoś), więc wiedział, o czym mówi. Swoje zobaczył przez siedem lat w zakonie, więc jak każdy uczciwy człowiek z niego odszedł z przekonaniem, że za takim burdelem żaden "Bóg" z pewnością nie stoi. Podoba mi się też dlatego, że w obliczu śmierci próbował się wszystkiego wyprzeć, aby uratować skórę. Myślę, że ta postawa jest ze wszech miar cenna i warta propagowania: nie ma żadnego powodu, by za ateizm umierać, przyjmując metody fundamentalistów i ekstremistów religijnych. Życie bowiem jest piękne i warto je zachować, by posiedzieć sobie pod drzewem i posłuchać ptaków.