16/06/2024
Wracający po latach przerwy na łamy Magazynu Akwarium Marcin Chyła opowiada o rybach obszarów subtropikalnych. Poniżej fragment (mniej więcej środkowy) jego znakomitego artykułu!
Opowieści Artura, połączone z otwarciem wypełnionych po brzegi walizek z pudłami styrobox, spełniły swoje zadanie. Skoncentrowany do tej pory na rybach z rodzajów Satanoperca i Biotodoma, czyli na typowo tropikalnych taksonach, pływających w miękkich, kwaśnych i ciemnych wodach zlewni królowej rzek, Amazonki, zafascynowałem się oto mieszkańcami jezior, rzek i strumieni Urugwaju. Worek po worku podawałem Arturowi prawdziwe rarytasy z tego regionu. Były to między innymi piękne Gymnogeophagus labiatus, Gymnogeophagus mekinos i Gymnogeophagus rabdotus, drapieżne Crenicichla celidochilus oraz kilka urodziwych i tajemniczych gatunków ryb kąsaczowatych. Wszystkie osobniki były młode, więc nie ujawniały jeszcze swojego potencjału. Jednak dzięki temu przetrwały podróż w dobrej kondycji. Z późniejszych rozmów wiem, że nie zawsze tak się rzecz miała w przypadku wyrośniętych osobników. Jednak największe zaskoczenie przyszło pod koniec naszej pracy. Artur odwrócił się do mnie i szczerząc zęby w szczerym uśmiechu wręczył mi worek z sześcioma osobnikami malutkich ryb z rodzaju Gymnogeophagus oraz kilkoma kąsaczami z rodzaju Phyrrulina. „Te mogą być twoje! W zamian za odebranie nas z lotniska.” – powiedział. Ależ byłem zaskoczony! Nie zastanawiałem się długo i choć nie byłem przygotowany (oczywiście każdy szanujący się akwarysta zawsze posiada jakiś „zapasowy” zbiornik na wszelki wypadek) nabyłem je. Moje pierwsze „gymnogeophagusy”.
Warunki środowiska a cykl życiowy
Zaraz po powrocie do domu wpuściłem je do jedynego wolnego akwarium. Kolejnym plusem przemawiającym na korzyść młodych ryb są ich małe wymagania lokalowe. Moje sześć trzy- lub czterocentymetrowych osobników spokojnie zmieściło się w 90-litowym akwarium. Ale co dalej? Zawsze po nabyciu nowych ryb przeszukuję domowe archiwum biblioteczne. Mam już taką przypadłość, którą moja ukochana żona nazywa „nałogiem”: widząc jakąkolwiek literaturę traktującą o akwarystyce, nabywam ją. Z upływem lat nie ograniczam się do języka polskiego, może być angielski, z którym jakoś sobie radzę, czy niemiecki, z którym jest jednak znacznie trudniej. Zatem miałem co przeszukiwać. Informacje, które znalazłem, były w miarę jednoznaczne. Wody, w których występują pielęgnice subtropikalne charakteryzują się wyższym od wód z rejonów Amazonki stężeniem zawartych w nich soli (wyższa przewodność elektrolityczna) oraz neutralnym odczynem pH. Wyrażając to liczbowo: przewodność w granicach 300–600 us oraz pH w zakresie 6.5–7.5 . Pomyślałem, że końcu mam ryby, dla których woda w moim kranie będzie idealna. O temperaturach powietrza w tym regionie już wspomniałem, ale najważniejszą rzeczą z tym związaną jest ich sezonowa zmienność. Subtropiki to region, w którym temperatura zmienia się w ciągu roku, co pociąga za sobą okresową zmienność temperatury wody. Wszystkie ryby z tych wód przystosowały się do tych zmian.
Nawiasem mówiąc, z obserwacji akwarystycznych wynika, że niektóre gatunki zbrojników nie potrzebują okresu obniżonej temperatury, aby zachować dobrą kondycję i chęć do tarła. Całoroczne akwarium z temperaturą wody w okolicach 20 °C będzie dla nich wystarczające (myślę, że zbrojniki hodowlane na swój sposób uzależniły się od stałej temperatury). Spoglądając na nasze rodzime podwórko, wiemy, że cykl życia krajowych gatunków ryb jest ściśle skorelowany z rytmem pór roku, a więc i z temperaturą wody. Na wiosnę , gdy temperatura wody wzrasta, ryby ożywiają się i przygotowują do tarła. W toku ewolucji „nauczyly” się, że w niedługim okresie pojawi się mnóstwo pożywienia w postaci niezliczonych chmar najróżniejszych gatunków owadów i planktonu wodnego, co zapewni narybkowi możliwość odpowiedniego wzrost. Ważne są też wiosenne roztopy i powiązane z nimi rozlewiska rzek czy jezior.
Więcej przestrzeni życiowej to zwiększone bezpieczeństwo dla ikry i larw. Z nastaniem lata podrośnięty już narybek może wrócić do głównego nurtu rzek i strumieni, aby kontynuować rozwój. Jesień to czas akumulowania energii i przygotowania do okresu „spoczynku”, czyli zimy. Dokładnie tak samo przedstawia się sytuacja w rejonach południowego krańca Brazylii, Urugwaju, Argentyny czy Paragwaju. Oczywiście rozstrzał temperatur nie jest tak duży i występują tylko dwie pory roku (deszczowa i sucha), ale cały cykl jest podobny. Tak więc największym wyzwaniem jest zasymulowanie tych okresów i zmiany temperatur z nimi związanej. Szczerze powiem, trudno tego dokonać w domowym akwarium. Nawet gdy usuniemy grzałkę, temperatura w ciągu roku zmienia się, owszem, ale niewiele. W literaturze można znaleźć kilka sposobów na poradzenie sobie z tym kłopotem. Jednym z nich jest umiejscowienie akwarium w piwnicy lub przydomowym garażu. Zresztą wszystkie miejsca, w których temperatura zimą nie spada poniżej 10 °C będą doskonałe. W ostateczności można zainstalować słabą grzałkę i, w przypadku długotrwałych silnych mrozów na zewnątrz, włączyć ją, podgrzewając nieco wodę. Dla zamożniejszych hobbystów ciekawym rozwiązaniem będzie chłodnica do akwarium, często stosowana w akwariach morskich. Zapewni ona okresowe obniżenie temperatury do zadanego poziomu, bez względu na aurę na zewnątrz i wewnątrz pomieszczenia. Innym sposobem, który od razu przypadł mi do gustu, i o którym myślałem już od dawna, okazało się akwarium ogrodowe.
Akwarium ogrodowe
Ta intrygująca nazwa skrywa w sobie niezmiernie interesującą koncepcję. Jako akwarysta z krwi i kości uwielbiam cały podwodny świat wraz z jego ogromną bioróżnorodnością. To mała sadzawka, w której bujnie rozwijają się glony, a kilka chrząszczy wodnych o opływowych kształtach urządza sobie wyścigi, śmigając na wszystkie strony, gdy tylko wiatr marszczy tafle wody. Podskakujące „pchły wodne”, czyli popularne rozwielitki oraz malutkie oczliki przemykające pośród długich, miękkich, zielonych włosów wszędobylskich glonów nitkowatych. Wreszcie wodne „smoki”, czyli ogromne larwy ważek czyhające na nieświadome niebezpieczeństwa inne owady, gotowe w mgnieniu oka wyrzucić swoją maskę, czyli część „twarzy” (niczym w filmach o przybyszach z kosmosu), błyskawicznie unieruchamiając ofiarę i żywcem ją pożerając. Ten fascynujący świat, zawarty nawet w malutkim oczku wodnym, miałem okazję podglądać zawsze z góry, z miejsca, gdzie przejście fazowe pomiędzy powietrzem a środowiskiem wodnym załamywało światło, tworząc refleksy i zniekształcenia. A gdyby zmienić punkt obserwacji, przejść granicę i spojrzeć na ten świat z innej perspektywy?
Do tego właśnie służą akwaria – czyż nie? Dzięki nim obserwujemy ryby z punktu, w którym na nic się zdaje ich maskujące, ciemniejsze od góry, a jaśniejsze od dołu ubarwienie. Widzimy je tak, jak widzą je inni mieszkańcy szklanego mikroświata. I to właśnie od dawna był mój cel: uchwycić piękno podwodnego świata z całą jego bioróżnorodnością w szklanych ścianach akwarium. Może wyda się to komuś dziwne, ale uważam, że standardowe zbiorniki, które posiadałem od kilkudziesięciu lat nie spełniały tej funkcji. Czegoś im brakowało. Wprawdzie ryby miały się świetnie, a korzenie monstery, którą zawsze umieszczam nad akwariami, rozrosły się, tworząc piękne tło. Jednak gdzie to mikrożycie, wszędobylskie glony, gonitwy owadów… Z oczywistych względów tego nie było.
Jednak gdy wyniesiemy nawet mały zbiornik na ogród lub balkon czy taras, zapewnimy żyzne podłoże dla roślin i napełnimy wodą, już w niedługim czasie będziemy mogli być świadkami narodzin naszego wodnego mikroświata. Akwarium zacznie tętnić życiem, stając się domem dla dziesiątków gatunków malutkich stworzeń. I o to chodzi!
Start zbiornika
Korzystając z porad Diany Walstad zawartych w książce „Rośliny wodne”, którą polecam każdemu akwaryście, zabrałem się za zakładanie akwarium ogrodowego dla moich „gymnogeophagusów”.
Dno wyłożyłem warstwą gliniastej ziemi z ogrodu, a następnie przykryłem ją grubą warstwą miałkiego piachu. Z roślin wybrałem pałki wodne, które w okresie wiosenno-letnim rosną naprawdę szybko i w ten sposób ograniczają rozrost glonów, dodałem też wywłócznik z pobliskiego stawu. Akwarium napełniłem wodą wodociągową i czekałem. W przypadku, gdy natura ma wykonać całą robotę, należy uzbroić się w dużo cierpliwości. Przez ponad miesiąc woda klarowała się, a rośliny zakorzeniały się w gruncie. Niezwykle penetrujące toń wodną promienie słoneczne sprawiały, że wkrótce całe dno pokryte zostało wiążącymi je strzępkami glonów. To dobry znak, bo gdy wpuściłem ryby, a te zaczęły przekopywać dno, woda nie zmętniała za bardzo. Z upływem miesięcy ten mały ekosystem zgrywał się ze sobą coraz bardziej, a akwarium wyglądało coraz bardziej naturalnie.
Muszę jednak wspomnieć o kilku ważnych rzeczach. Po pierwsze: nawet dla kilku, młodych jeszcze „gymnogeophagusów” taki ekosystem nie zapewni wystarczającej ilości pożywienia. Tak więc karmiłem moje ryby pokarmami mrożonymi, jak robię to w akwariach domowych. Bioróżnorodność sprawiała jednak, że ryby zawsze znalazły sobie jakiś smaczny kąsek w postaci spadającego owada (choćby na deser). Po drugie: podmian wody nie robiłem. Z tym trzeba uważać. Woda w moim akwarium była w maksymalny sposób przesycona tlenem (silne promienie słońca plus szybkorosnące rośliny). I gdy tylko dolewałem na początku odstanej wody wodociągowej, w akwarium natychmiast zaczęło wytrącać się mnóstwo pęcherzyków gazu, szkodząc przy tym rybom, które nabawiły się choroby gazowej. Pęcherzyki powietrza widoczne wewnątrz ich pletw były szokującym skutkiem choroby. Po kilku próbach zaprzestałem podmian wodą wodociągową, a ubytki spowodowane parowaniem uzupełniałem deszczówką. Kilkukrotnie robiłem testy wody na zawartość azotanów i za każdym razem wartości były bliskie zeru. Po trzecie: należy pamiętać o tym, aby nie „grzebać” w dnie akwarium. Gruba warstwa ziemi ogrodowej zapewnia natychmiastowy start dla kolonii bakterii nitryfikacyjnych i denitryfikacyjnych, a ich produkty przemiany materii, czyli siarkowodór czy jony amonowe, kumulują się w niej, wolno dyfundując w kierunku wierzchniej warstwy podłoża. Przechodząc do niej, szkodliwe gazy zostają przekształcone w obecności tlenu oraz bakterii tlenowych – w wyniku tego procesu powstają nieszkodliwe gazy, takie jak dwutlenek węgla, który od razu zostanie wykorzystany przez rośliny. Kopiąc głęboko w dnie lub wyrywając rośliny (np. przy próbie zmiany wystroju akwarium), burzymy ten układ i ryzykujemy uwolnieniem szkodliwych gazów wprost do wody. Taka sytuacja może oczywiście zakończyć się katastrofą dla mieszkańców akwarium.
Pierwsze tarło
W sumie jednak akwarium ogrodowe spisywało się na medal. Moją ulubionym sposobem spędzania czasu w tamtym okresie było przesiadywanie przed nim i rozkoszowanie się jego wyglądem. Ryby rosły nad wyraz szybko i już po kilku miesiącach byłem świadkiem przemiany fizycznej jednego z samców. W ciągu dosyć krótkiego czasu urósł mu przepiękny garb, a kolory zrobiły się niezwykle intensywne. Zmieniło się również jego zachowanie, stał się bardzo aktywny – i gdy tylko wypatrzył jedną z samic, podpływał do niej i trząsł głową, „szczekając” przy tym pyskiem. Pierwsze tarło było miłą niespodzianką, a etap wypuszczania młodych z pyska przez samicę (Gymnogeophagus mekinos należy do grupy gatunków G. gymnogensys, czyli to gebacz larwofilny – taki, u którego samica zabiera do pyska dopiero larwy, wypuszczając już gotowe do samodzielnego posiłku młode) utwierdził mnie w przekonaniu, że taki model akwarium chcę praktykować u wszystkich moich ryb. Dzięki plątaninie korzeni i glonów, a także z powodu wystąpienia dużej liczby mikroorganizmów (na start wlałem do akwarium cały słój planktonu złowionego w pobliskim stawie) młode bez problemów przeżyły i podrosły bez mojej ingerencji. Gdy minęło lato i nastała jesień, powoli godziłem się z myślą, że nadszedł czas na ponowną przeprowadzkę ryb do akwarium domowego. Podczas miesięcy letnich urządziłem 300-litrowe akwarium specjalnie dla nich. Przy wymiarach 100 x 60 x 50 cm było ono idealne dla tych ryb. Ostatecznie okazało się, że miałem dwa samce oraz trzy samice. Podczas początkowego okresu wzrostu dymorfizm płciowy nie jest jeszcze tak widoczny, lecz w miarę upływu czasu, w przypadku ryb z rodzaju Gymnogeophagus staje się on bardzo wyraźny. Samce są znacznie większe i bardziej kolorowe od samic. Wspominałem już o garbie czołowym, który pojawia się u dominujących samców. W przypadku trzymania kilka samców w zbiorniku zwykle tylko jeden z nich okaże się posiadaczem pięknego garbu. Pozostałe „obejdą się smakiem” i będą musiały poczekać na swoją kolej. To samo dotyczy tarła: dominujący samiec może wytrzeć się z kilkoma samicami, trzymając na dystans konkurencję.
Autorami zdjęć - oprócz Marcina - są Keno Gerwing i Artur Silicki.