02/11/2024
Fenomenalna! Fenomenalna recenzja, którą określiłbym raczej jako esej, gdybym potrafił się tym pojęciem prawidłowo posługiwać. Coś niesamowitego! 🤯
Gdybyście mieli spożyć dziś tylko jedną ucztę intelektualną, niech to będzie ten tekst, który przygotował Marek Kolenda - strona autorska !
Po raz kolejny nie wiem, jak zaserwować tak pyszne danie. Marek, człowiek z gruntu subtelny i wrażliwy (przeczytajcie choćby jego opowiadanie "Drugi Człowiek" z sierpniowego numeru Nowa Fantastyka!), ma jednak bezlitośnie precyzyjne narzędzia analizy dzieł literackich. Tnie je zatem tymi intelektualnymi skalpelami, rozsmarowuje na szalkach, skanuje szkiełkiem i okiem.
Jednocześnie, niczym pełen serca przyrodnik, nie zapomina o naturalnym środowisku, w którym owe dzieła żyją. Widzi więc ogólnoliteracki kontekst, rozumie konwencje, dostrzega podobieństwa i paralele, zwłaszcza te podkreślające przepastne różnice.
Marek mówi, że piszę obrazowo. Dość więc tych zachwytów. Macie tu taki mój, zupełnie prywatny, obraz Marka. Zamiast głębokiej analizy jego analizy "Lasu..." Holdstocka. Ach, bardzo chętnie przeczytałbym jakąś jego powieść sf. Pisz! ❤️
Maleńki wycinek recenzji, tak zachętę!
➡️"Zaryzykuję stwierdzenie, że powieść, a w zasadzie cały cykl Holdstocka, wpisując się powierzchownie w te i inne klasyczne dla literatury fantasy schematy i motywy, jest również czymś więcej niż wszystkie wymienione wcześniej, w większości znakomite, powieści. I chociaż czysto literacko być może części z nich nieco ustępuje, to jednak posiada wartość, której reszta może tylko pozazdrościć. Można bowiem pisać fantasy dla pisania fantasy, dla samej przygody, epickich starć Dobra ze Złem, rozbuchanego światotwórstwa, wymyślnego systemu magii itp., ale można też napisać powieść, która wpisuje się w tę konwencję, niejako przy okazji rozbebeszając jej wnętrzności, rozmontowując na części i przyglądając się jej źródłom i inspiracjom. Wszak nie tylko Andrzej Sapkowski doszukiwał się korzeni literatury fantasy w legendach i mitach. Konwencja ta wręcz bezpośrednio czerpie z mitologii, baśni czy podań, sięgając po znane od wieków archetypy, bestiariusze i settingi, czy wręcz trawestując mity i legendy we współczesnych retellingach bądź generycznych lub postmodernistycznych wariacjach. Jednak Holdstock podniósł ten proces do sześcianu."
Mity to pramyśl ludzkości [Hans-Georg Gadamer]
Jak napisać coś w miarę ciekawego i nowego recenzując działo uznane, dyskutowane i wielokrotnie już recenzowane? Na co zwrócić uwagę, by kolejny raz nie wspominać o niezwykłej atmosferze, fascynującej opowieści, historii przesiąkniętej nostalgią i tajemnicą, które to określenia przewijają się najczęściej w opiniach na temat omawianej powieści?
Można na przykład skupić się na tym, jak nietypowa to powieść na tle całej masy utworów utrzymanych w podobnej konwencji. Nietypowa w zastosowaniu owej konwencji, ale zarazem ogrywająca wiele klasycznych dla niej motywów. Tyle że ogrywająca na użytek wyższego celu. Dla uzyskania wartości naddanej i zgoła niespodziewanej.
Mam nieodparte wrażenie, że dopiero drugie polskie wydanie „Lasu ożywionego mitu” Roberta Holdstocka, mimo że ukazało się nakładem malutkiego wydawnictwa Terminus - Wydawnictwo Fantastyczne oraz Kosmiczna Galanteria, właściwie jako owoc pasji jednego człowieka (jest nim Wojtek Mieczysławski), odbiło się szerszym echem wśród czytelników i recenzentów, a także spotkało z odzewem, na jaki zasługuje. Być może to wrażenie wynika jednak z faktu, że w czasach pierwszego polskiego wydania (Zysk i S-ka 1996) internet znajdował się w powijakach, a socjal media, bookstagramerzy i fantastyczne portale były jedynie fantazją nie mniejszą niż opisany w powieści Ryhope Wood.
Trzeba natomiast podkreślić, echem zasłużonym i uzasadnionym przynajmniej z kilku powodów. Mówimy tutaj o pozycji ważnej dla całej konwencji i nagradzanej (BSFA Award i World Fantasy Award), nietuzinkowej i zapuszczającej się na zupełnie nowe terytoria w sensie dosłownym i przenośnym, na które zaglądali przedtem tylko nieliczni autorzy fantasy. Bo podobnie jak np. filolog klasyczny i literaturoznawca J. R. R. Tolkien, wychodząc od badań nad dawnymi językami, spróbował stworzyć mitologię dla Anglii, popełniając przy okazji arcydzieło literatury fantasy, tak Holdstock pisząc cykl Mythago Wood i czerpiąc z równie poważnych dziedzin nauki, m.in. etnografii, antropologii i kulturoznawstwa, a także wybranych elementów psychologii jungowskiej, stworzył „metafantasy” wykraczające poza ramy tej konwencji na kilku płaszczyznach.
Bohaterowie tej historii to przede wszystkim przedstawiciele rodziny Huxeleyów - senior rodu, George Huxley, człowiek ogarnięty obsesją na punkcie Ryhope Wood oraz dwóch jego synów Christian i Steven, główny protagonista powieści. Poznajmy również obiekt westchnień całej trójki - Guiwenneth, o której nie powiem nic więcej, oraz Harry’ego Keetona, towarzysza naszego bohatera w podróży przez niezwykły las Ryhope. Jednak czytając „Las ożywionego mitu” tylko pozornie mamy do czynienia z kolejną opowieścią o przejściu bohatera z naszego świata, do świata magicznego, gdzie okazuje się on wyczekiwanym herosem, który ma pokonać Złego.
Takich śmiałków czytelnicy fantastyki (i nie tylko) znają na pęczki - należeli do nich m.in. Holger Carlsen z powieści „Trzy serca i trzy lwy” Poula Andersona, Simon Tregarth ze „Świata Czarownic” Andre Norton czy Thomas Covenant z cyklu Stephena Donaldsona. I na pierwszy rzut oka również bohaterowie powieści Holdstocka, weteran wojenny oraz jego kompan, pilot RAF-u, są jak postacie z serii Arthura Conan Doyle’a zapoczątkowanej powieścią „Zaginiony świat” lub protagoniści kilku cykli Edgara R. Burroughsa, zapuszczający się w obce, często prehistoryczne światy z rewolwerem w kieszeni i bez mapy. Jednakże Holdstock idzie w kreacji swoich postaci trzy kroki dalej. Uświadamia je na przykład, że są nie tylko sprawcami opowiadanej historii i (s)twórcami kolejnych wcieleń mitotworów, ale także postaciami wpisanymi w jedną z realizacji jakiegoś odwiecznego archetypu czy mitu (chociażby campbellowskiego monomitu) oraz aktywnymi uczestnikami kolejnej jego odsłony. Jest to zatem swoiste burzenie czwartej ściany, tyle że skierowane niejako do wewnątrz, w głąb snutej opowieści, do jej mitologicznych korzeni, a co za tym idzie do korzeni konwencji fantasy, opowieści o archetypach i toposach, których realizacją okazuje się sama powieść Holdstocka.
Tyle o bohaterach tej historii. A cóż nadzwyczajnego znajdujemy w świecie przedstawionym powieści? Gdzieś na granicy Anglii i Walii, w całkiem realnym Herefordshire znajduje się fikcyjna posiadłość Oak Lodge położona na skraju niezwykłego, prastarego lasu zwanego Ryhope Wood. Las nie jest duży, ale niczym Bagaż ze Świata Dysku Terry’ego Pratchetta posiada wielowymiarowe wnętrze i mieści w sobie znacznie więcej, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Czas płynie w tym lesie inaczej, przestrzeń płata figle, a w samym sercu tej przestrzeni znajduje się Lavondyss, kraina poza czasem i przestrzenią, niczym Tír na nÓg, Avalon, Kraina Faerie lub nawet Eden, do której dotrzemy dopiero w drugim tomie cyklu.
„Las ożywionego mitu” nie jest jednak kolejną z wielu historii o magicznej krainie, która rozciąga się gdzieś obok naszego świata, jak Narnia z cyklu C.S. Lewisa, Kraina Czarów za murem z „Gwiezdnego pyłu” Neila Gaimana czy inne Cienie i jedyny prawdziwy Amber z cyklu Rogera Zelaznego. I chociaż sporo mieliśmy w fantastyce niezwykłych posiadłości na granicy światów, np. dom z „Domu na granicy światów” Williama H. Hodgsona czy nawet Edgewood z „Małe, Duże” Johna Crowleya, a podobne miejsca napotykamy m.in. w esefowych „Stacji tranzytowej” i „Wielkim frontowym podwórzu” Clifforda D. Simka (o magicznych borach i lasach nie wspominając, np. las z „Miejsca początku” Ursuli K. Le Guin), to żadne z nich nie egzystuje na zasadach podobnych do Ryhope Wood.
Także na tej płaszczyźnie Holdstock idzie bowiem dalej, posyłając bohaterów w głąb krainy, która jest nie tylko pierwotnym, magicznym i mitycznym miejscem obok lub poza, bądź jakąś alternatywną rzeczywistością czy krainą Faerie, lecz obszarem, w którym dzieją się procesy, nazwijmy je historyczno-kulturowymi, od zarania dziejów wpływające na naszą rzeczywistość, w którym ożywają mityczne postacie i stwory oraz odgrywają się odwieczne schematy wydarzeń, miejscem poza czasem i przestrzenią umiejscowionym całkiem świadomie w symbolicznym pradawnym borze, i które rozciąga się zarazem w pamięci naszego gatunku, rezonując ze zbiorową nieświadomością rodzaju ludzkiego (kłania się Jung). Krainę ukrytą w Mythago Wood zaludniają zatem idee, potencjały, ucieleśnione albo czekające na ucieleśnienie za sprawą mocy ukrytych myśli i pragnień jednostki, lub całej społeczności. A żeby było jeszcze ciekawiej, żyją w niej także zagubione w tym nieczasie i magicznej przestrzeni ludy z różnych epok, które snują własne wersje odwiecznych opowieści i również tworzą/przywołują mitotwory, choć być może same są jedynie takimi mitotworami.
Jeśli dobrze odczytuje intencje autora, to właśnie w efekcie wspomnianego wcześniej rezonansu rodzą się od czasów prehistorycznych (a przynajmniej przedneolitycznych) uniwersalne dla ludzkich zbiorowości i niezbędne dla ich przetrwania mity oraz archetypy. Oswajające z przerażającymi i niezrozumiałymi zjawiskami, tłumaczące pochodzenie bóstw. Przywoływane w potrzebie w kolejnych wersjach i odsłonach, układach zdarzeń i uczynków, relacji między człowiekiem i naturą, człowiekiem i bogami, w interakcjach międzyludzkich, a także w postaciach he**in i herosów ludów podbijanych i podbijających (w tym przypadku Anglię), walczących z niespiesznie ustępującą zimą (zlodowaceniem), z niedostępną i bezwzględną przyrodą, z kolejnymi najeźdźcami, plemionami brązu, żelaza, Celtami, Rzymianami czy Normanami, a potem ze złym panem lub królem wyzyskującym ciemiężony lud, albo przywołujących dzielnego wojaka z okopów wojny, który pomoże znaleźć drogę do domu. W powrotach bohaterów o tysiącu twarzy toczących boje nie na realnym polu walki, tylko w szeptanych pokątnie plotkach, opowieściach snutych przy ognisku, pieśniach szamanów i bardów, mitach tworzących całe mitologie, w bajkach opowiadanych dzieciom, mówionych i spisanych podaniach, baśniach i legendach, także miejskich. A współcześnie również w popkulturze (np. superbohaterskiej), w tym powieściach fantasy.
Zaryzykuję stwierdzenie, że powieść, a w zasadzie cały cykl Holdstocka, wpisując się powierzchownie w te i inne klasyczne dla literatury fantasy schematy i motywy, jest również czymś więcej niż wszystkie wymienione wcześniej, w większości znakomite, powieści. I chociaż czysto literacko być może części z nich nieco ustępuje, to jednak posiada wartość, której reszta może tylko pozazdrościć. Można bowiem pisać fantasy dla pisania fantasy, dla samej przygody, epickich starć Dobra ze Złem, rozbuchanego światotwórstwa, wymyślnego systemu magii itp., ale można też napisać powieść, która wpisuje się w tę konwencję, niejako przy okazji rozbebeszając jej wnętrzności, rozmontowując na części i przyglądając się jej źródłom i inspiracjom. Wszak nie tylko Andrzej Sapkowski doszukiwał się korzeni literatury fantasy w legendach i mitach. Konwencja ta wręcz bezpośrednio czerpie z mitologii, baśni czy podań, sięgając po znane od wieków archetypy, bestiariusze i settingi, czy wręcz trawestując mity i legendy we współczesnych retellingach bądź generycznych lub postmodernistycznych wariacjach. Jednak Holdstock podniósł ten proces do sześcianu.
W wielu opracowaniach dotyczących „Lasu ożywionego mitu” pojawiają się porównania z powieścią „Solaris” Stanisława Lema, głównie za sprawą dwóch motywów - zarówno Ryhope Wood u Holdstocka, jak i ocean Solaris u Lema mają moc urzeczywistniania naszych świadomych i nieświadomych wizji oraz przywoływania do życia postaci ze wspomnień lub pragnień. Drugim jest oczywiście stworzona taką mocą kobieta: kreowana wciąż na nowo Guiwenneth - miłość i obsesja dwóch pokoleń rodu Huxleyów oraz odradzająca się Harey ze wspomnień Krisa Kelvina. Na upartego znalazłbym pewne podobieństwa np. między Holdstockiem a Stevenem Eriksonem, antropologiem z wykształcenia, który w swoim cyklu o Malazańskim Imperium porusza się swobodnie na osi dziejów, sięgając czasów pierwotnych dla swojego świata, do jego pradawnych ras, kultur i ludów oraz sprowadza mitycznych bogów i nadludzkich herosów między ludzi lub ascenduje ludzi w owych herosów i bóstwa. Osobiście darowałbym sobie jednak te powierzchowne podobieństwa, a poszukał raczej dzieł fantastycznych, których pokrewieństwo z powieścią Holdstocka wynika z pewnych wartości naddanych. I szczerze mówiąc, nie znajduję takich dzieł zbyt wiele. Być może pasowałaby tutaj przelewająca się do naszej rzeczywistości „Niekończąca się historia” Michaela Endego? Powieść o znaczeniu wyobraźni i fantazji, będąca fantazją o fantazji, spełniająca potrzebę fantazjowania? A może wspomniane już „Małe, Duże” Crowleya, które świadomie i umyślnie sprowadza baśń pomiędzy literaturę dla dorosłych a europejskie mity i archetypy do Ameryki? Mam jednak wrażenie, że żadna z nich nie sięga tak głęboko i na wskroś materii samej opowieści i fantazji jak dzieło Holdstocka.
Jeśli dotarliście aż do tego miejsca, być może zadajecie sobie pytanie - czy naprawdę to wszystko można znaleźć w tak niepozornej z pozoru powieści autora kilkunastu horrorów klasy C? Odpowiedź brzmi: TAK. Znajdziecie tam to wszystko i pewnie jeszcze więcej. Na pierwszym poziomie, czytelnikowi spragnionemu po prostu dobrej historii, Holdstock zaoferuje mroczną fantasy w stylu klasycznych opowieści z nutką grozy. Natomiast na odbiorcę bardziej wymagającego i (być może) świadomego czeka przygoda sięgająca do korzeni ludzkiej kultury, nie tylko angielskiej, intrygująca wyprawa do źródeł wszelkiej opowieści, do wnętrza kultury, wstecz dziejów i w głąb nas samych. Podróż przez pramyśli ludzkości nie tylko w warstwie fabularnej, ale też w koncepcji, strukturze i symbolice samej lektury.
A to dopiero początek tej podróży.
Ps. Z tego wrażenia, jakie przy powtórnej lekturze zrobiła na mnie przemyślana i erudycyjna fantasy Holdstocka zerknąłem do biografii autora. Okazało się, że wcale nie był z wykształcenia antropologiem czy etnografem tylko zoologiem, który na pewnym etapie życia zajął się na poważnie pisarstwem. I tak się pechowo składa, że znamy w Polsce dorobek literacki Roberta Holdstocka dosyć dobrze, ale akurat nie ten, który chcielibyśmy poznać. Z siedmiu tomów wybornego cyklu Mythago Wood dostaliśmy jak dotąd zaledwie dwa, a ceniona i nagradzana w Europie trylogia Merlin Codex, jest u nas zupełnie nieznana. Podobnie jak zbiór opowiadań „Merlins Wood”. Bo właśnie w dziełach nawiązujących do brytyjskich legend czy celtyckiej mitologii, autor czuł się najlepiej i wzbijał na pisarskie wyżyny.
Tymczasem zamiast tego polski czytelnik dostał sporą część marnych i pisanych zapewne dla zarobku (i pod licznymi pseudonimami) horrorów klasy C i lichej fantasy klasy D, w tym sześciotomowy cykl Nocny Łowca podpisany przez Roberta Faulcona oraz trylogię fantasy Berserker napisaną pod pseudonimem Chris Carlsen. Obie serie wydał Rebis na początku lat 90. w miękkich, absolutnie koszmarnych okładkach przystających poziomem do treści. Wcześniej tenże Rebis wydał powieść „Sataniści” napisaną przez Holdstocka pod pseudonimem Robert Black, a następnie z rozpędu pod tym samym nazwiskiem powieść „Sukub” niejakiego Johna Stockholma. Nigdzie nie natrafiłem na wiarygodną informację, czy Stockholm to kolejny pseudonim R.H. czy może ktoś zupełnie inny.
Robert Holdstock „Las ożywionego mitu”; Teminus - Wydawnictwo Fantastyczne i Kosmiczna Galanteria 2022.