30/09/2023
Anna Sowa- Matalińska - godło” czeremcha” – I Miejsce
Ruchome piaski
W walizce, z którą przychodzi się na świat są rzeczy, których można użyć tylko raz, jak sztucznych ogni. Olga Tokarczuk
Czas rozwarstwia się coraz szybciej
jak luka w klepsydrze
pomiędzy kiedyś a teraz
dwa stożki piasku
ten spadający w dół z posępnym wzrokiem
i ten unoszący wszystko
w opadających ramionach
bezsilnej melodii.
Kanciasty milczący sen w formalinie
wyblakłych zdarzeń zastygły
bez możliwości odwrotu.
Mądre oczy foksteriera
ciepło niesfornych poduszek
przeszywający ból…
Nie, nie będzie ponownego definiowania słów
i poszukiwania sensów.
Języki dawniej trzepoczące skrzydłami
na sielską rzeczywistość
oddzieliły się wieżą Babel.
Czułość nieczułość.
Dotyk, po prostu dotyk.
Psi oddech pomiędzy
prawą a lewą stroną łóżka. Sny nieme.
W obiektywie pionowo
uwiecznione zmarszczki
zimne usta niezdarność chwili.
Po drugiej stronie szkiełka
aktywne niepatrzenie omijanie
maska na bezradność panta rhei.
Brakujący skoczek szachowy
wróży zbliżający się koniec.
Bezsilny ogień w kominku,
blednące: Pamiętasz jak…
Stalowoszare wahadło sztormu,
któremu obojętne zabrać czy dać.
I zapiaszczony pyszczek foksteriera
z figurką obślinionego drewna.
Biały skoczek. Otwarta szachownica…
Czy nadal będziemy grać?
Karuzela wiatru
rozbierając cząstki wiatru na wiersze
trzeba się spodziewać wielkich porywów
z uniesienia drobin piasku
pustych puszek piórek snów
usypie się niekształtne jutro
wzniesienie ludzkich oddechów głosów
nie będzie już otwartej przestrzeni
ciemna góra przepoczwarzy się
w kolejny wielki kanion
zasłaniając usta słońce księżyc
rozcieńczone zostanie wszystko
i nigdzie nie zamieszka nikt
rozsypane słowa podniesie nowy świt
zamknie czarne okna woalem
czasem się świeżym otuli
na karuzelę wiatru położy
wschodzące metafory
Sznurówki w occie*
Spadkobierco pikli z gorczycą, sałatek awiniońskich,
galaretek ze skórek jabłkowych i smalcu pani Zosi*,
wypolerowanych rzędów krwistych papryczek,
tataraku w cukrze*. Odkąd odeszła polepszyło ci się,
taki błogosławiony czas dla opróżniacza kartonów
piwa i śledzącego gonitwy kolorowych koszulek za piłką.
Właścicielu schludnej piwnicy, obitego pluszem fotela,
porządnie złożonego, udzierganego na drutach pledu
i kilku zaczytanych na amen książek*. Obudź się!
Teraz będzie tylko cisza bez szurania starych kapci
i wypolerowanej podłogi. Wyprasowane białe
koszule przyniosą chwilowy cel Maturzysto
z pięćdziesięcioletnim stażem. Dałbyś już spokój
tej telewizji, poszedłbyś do ludzi (…) Ludzie się
żenią, mają dzieci, wyjeżdżają na wakacje pod
namiot, umawiają się na grilla. A ty co?*
Cicho. Zdecydowanie za cicho. Prawda?
Wędrówka do piwnicy i z powrotem może zmęczyć,
potem grzebanie, dreptanie w miejscu i ten słoik
Sznurówki w occie, 2004*. Nie to nie ten. Grzypki
marynowane, 2005* obstawione baterią piwa
idealne na ten wyjątkowy mecz, jak każdy inny zresztą,
Każdy słoik jak wiano, jak spadek, jak trofeum
po wymarudzonych nieszczęściach. Gol i błogość.
Rewolucje żołądkowe po raz pierwszy.
Kataklizm wątrobowy po raz drugi.
Po raz trzeci brak czegokolwiek.
W ostatnim oddechu jemioły gałązki świerku
i starsze panie w fantazyjnych beretach*.
*nawiązanie do opowiadania Olgi Tokarczuk Przetwory, w: Opowiadania bizarne
Damian Rychłowski - II Miejsce (godło: „Styczniowy Akapit”)
tryptyk robotniczy (grudniowe wspomnienie z fabryki robotów)
#1
pierwszy mróz lśni jazzowym pyłem
niepożądane przystanki na żądanie
cienie zaspanych
owite szronną śniedzią
robotnicy w małym zielonym sklepie
robią zapas papierosów
kontrabasowe spojrzenia spod masek
fiasko w walce z pandemią
#2
kula betlejemska toczy się
świąteczny stożek zwrócony na północ
ledowe prośby wysyłane ku wysokiej chwale
papierosy obracane w pył
oddech wolności
przed zatrybieniem ruchów
wyzionięte duchy subiektywnych czasów
***
z worka ciszy wysypuje się mechaniczny szum
godzina robotniczej zbiórki
kapitalizm bije na alarm
przerwa – święta rzecz
sacrum papierosowego pyłu
popiołu na czole chodnika
umiłowanie tęsknoty za szczęściem
bezpowrotnym
#3
w sennym transie maszynowych powtórzeń
obraca czas obojętne wskazówki
nie ma mniejszej połowy
przerwa dzieli zaściankiem na pół
ostry szum odliczania
czas sprzyja robotnikom
gdy ma z górki do czternastej
Magdalena Cejman III Miejsce - (godło: „skrzacik”)
***
On wiatr w polu
Emigrant duchowy, obserwator, uświadomiony optymista
Prawie-pisarz
Zbieracz wspomnień ludzi,
Których już nie ma
Starych książek, drogi i lasu
Szuka drugiej całości
Teraz odpocznie nad brzegiem rzeki
Opowie bajkę lub prawdę
Przeczyta parę dobrych wierszy
Posłucha kilku znanych płyt
Zabierze czasem
Do teatru, na lody
Wprosi się na herbatę
Zgasi światło
Czyjś syn jedyny
Echo leśne
Lubi rozmowy telefoniczne
Te dzienne jak i te nocne
Będzie pisał listy
Cynik, narcyz,
Jednak przystojny
Znów odkurza moją dyskretną prośbę
Nie, ja nie szukam poezji
Ja szukam dobrej prozy,
Która nie nudzi i nie zabija
A jeśli trzeba to się rozwiodę
Zrobię pranie
Włożę marchewkę do zupy,
Znów urodzę
Nawet pozmywam naczynia
Z alergią pójdę na kompromis lub ugodę
Możesz być jutro
Bliżej lub dalej
Gdziekolwiek
Serce jest wędrowne
***
Można plecami odwrócić się do świata
Wezwać Erynie za wszelką nieprawość
Obmyślać nowy porządek ludzkiego losu
Bezwiednie zacierać prawdę o sobie samej
Można
Neoplastyczne wizje przyszłości
Hermetycznie zamykać pod powiekami
Oddychać swobodnie coraz nowymi bogami
Podejmować rozpaczliwe decyzje
W leśnych polanach kłócić się z echem
Można gniewem płonąć
Spalać się egejskim bezdechem
Bezwiednie opadać z sił
Modlić się do duchów opiekuńczych
Emocjonalnie wtapiać się w pejzaże
I tak cicho tęsknić
I tak skromnie marzyć
Wstawać z kolan i upadać
Pod rękę brać Ponos, Horkos i Apate
Albo nic nie robić
Iść pomiędzy ludzi
I być czyimś światem
***
Powiedzieć, że się boję to niedopowiedzenie
Wyuczona radzić sobie zawsze
Zaciskać zęby i pasa
Szybko sypiać
I równie szybko zasypiać
Najlepiej nie śnić
Nie rozmyślać za dużo
Zamykać oczy, odcinać się
Nie przeżywać i nie dramatyzować
Bo i tak nie masz na wszystko wpływu
Tracić spokój, wagę, nerwy, włosy, zęby
To mniej istotne niż bliskich
W szpitalnej poczekalni
W czymś co nazywają ciałem
Dusi się jakby człowiek
Powiedzieć, że się boję to
Nieodpowiednie
Drżę i po obu policzkach spływają łzy
Wiem, że muszę go zebrać z asfaltu
Bo inaczej będą jeszcze udawać, że nie widzą jego obroży
Każą mu czekać na śmieciarkę
A to przyjaciel
Szpadel jest za ciężki dla pięciolatki
Kierowca nie zauważył
Nie rozmyślać za dużo mówią
Stało się
To tylko pies, kot, chomik, złota rybka co nie zdążyła spełnić życzeń
Nie becz
Kup sobie drugie
Powiedzieć, że rozumiem
To za dużo
Nauczona zdarzenia przenosić na lewą stronę i odsuwać jak niepotrzebny balast do stacji wspomnień
Czasem przyglądam się twarzom dzieci
I tym jak wymusza się na nich uśmiech
Aktorów pierwszoplanowych
I żeby za dużo nie czuły
Bo to takie nieodpowiednie
Płakać gdy odchodzi przyjaciel
Bądź grzeczna
Nieodpowiednie w ogóle płakać
Bo tusz się rozmaże
Bo chłopaki nie płaczą
Bo ile można
A potem stoi gdzieś na moście
Jakby człowiek, ale jednak wydmuszka
Nie płacze, bo już nie umie
Nic go nie rusza
A potem znika w nieobecność
Cisza po nim doskwiera
Wzbiera i złości
Ktoś kiedyś gdzieś
Jakiś odłamek
Cień nicości
Jolanta Michalska -wyróżnienie (godło Biedny żuczek”)
Potworność wojny
Oleksandr z Debrowej zna ze słuchu i dotyku,
w komnatach ciemności żyje od trzech dekad,
po wybuchu w Czarnobylu pracował w strefie
nie grzeszącej czystym powietrzem, nie widzi wojny
i rosyjskiej okupacji, czuje jej smak, dźwięki i zapachy,
szum drona przyjemny dla ucha kojarzy z odgłosem
młynka i zapachem świeżo zmielonej kawy, potrafi
odróżnić go od złowieszczego świstu rakiety, która
sprawia, że paraliżuje wszystkie tkanki centymetr
po centymetrze i wytrąca tok myślenia z utartych ścieżek,
Oleksandr z rodziną, kotem i psem ukrył się w piwnicy,
ryk silników szturmowych „Aligatorów” sprawia, że czuje
dotyk wojny i wibracje w każdej komórce ciała, dźwięki te
uświadamiają mu, że jest wojna, której nie chciał
i nie mógł zobaczyć
Anna Barbara Czuraj-Struzik godło: „Farys”
Powódź
nie weźmiesz lampy ani domu
światło duszy jedynie będzie cię prowadzić
bo plecy zbyt słabe są
aby udźwignąć
niewiele
nie weźmiesz płaszcza ani obrazu
stary zegar z kukułką zachłyśnie się na ścianie
jego zgrzytliwe kuku
nie zbawi już żadnej godziny
ani duszy
i nie weźmiesz ksiąg mądrych garnuszka ani lustra
w mętnych skrzelach wody
rozwarte zatopisz oczy
stara gitara jak pająk do kąta przytuli usta
bo fale mogą zranić serce
i struny domu
O, święta i krucha sekundo życia
gdy chcemy cię schwytać
uchodzisz
prządko gwiezdnych nocy
parnych dni
i wiatru
ukrywasz się w strachu
nie pomoże ci złoto Midasów ani ośle uszy
krople jak ślina dosięgną przełyku
zerwą naskórek rozsądku
w obręcz zakleszczą gardło
bez zbędnej gry na zwłokę
pośpiechu
i uników
bo woda skrada się cicho z uporem jak komandos
głodna wilczyca albo łódź Charona
bez drgnienia powiek rozcina
jedność miejsca
i czasu
by w epilogu jak tarczę
ostatni wyrwać
oddech
Maria Dłuska wyróżnienie – (godło: „Cygnus”)
Dżdżysty poranek
za murem gaśnie nadzieja na wyspy szczęśliwe
na szczęście meteoryt ominął Ziemię
kręcę się w lawinie zadziornych słów
niczym na skorodowanej karuzeli
ożywionej lichami przeszłości
gdybym mogła zamieszkać na Wenus
zamieszkałabym… na krótko
nie wybiję sobie Patrii z głowy
pod skrawkiem mojego nieboskłonu
gdzie podliczanie życiowych błędów płoszy sen
a bajkowe postaci zapełniają ulice
tutaj jestem księżniczką królewicza
który obudził mnie zalotnym spojrzeniem
gdy nosił szkolny plecak
dzisiaj wozi mnie bułanym koniem
z napędem na cztery koła
po chodnikach snują się czerwone kapturki
z coraz mniejszymi koszami
i wilczurkami na smyczy
zimne serca jak dłonie Królowej Śniegu
wycinają Zielone Płuca… na zapałki
tylko bajkowej dziewczynki już nie ma
Ania jeszcze wierzy w krasno(ludki)
Anna pod maskę nadziei skrywa dojmujące myśli
nie porzuci ich na skrzyżowaniu ulic
teren monitorowany