
23/10/2018
Pięknie o Helenie Stachovej, tłumaczce polskiej literatury na język czeski, pisze Mariusz Szczygieł.
Moja przyjaciółka i tłumaczka na czeski, pani Helena Stachova otrzymała wczoraj największą czeską nagrodę państwową za dzieło swojego życia!
Stawiam tezę, że jest najdłużej aktywną tłumaczką literatury polskiej na świecie. Swoją pierwszą książkę przetłumaczyła w wieku 16 lat, a wydano ją jeszcze przed jej maturą w roku 1950. Był to „Samson” Kazimierza Brandysa.
Ostatnią książką, jaką przełożyła jest „Król kier znów na wylocie” Hanny Krall – wyszła w marcu 2018 roku. Oznacza to, że Helena Stachová wydaje swoje polskie książki od 69 lat, a tłumaczy BEZ PRZERWY lat 71.
Studiowała polonistykę na Uniwersytecie Karola w Pradze. Na swoim koncie ma grubo ponad 200 przekładów. Ze Stryjkowskim, Mrożkiem, Herlingiem-Grudzińskim, Konwickim, Stachurą, Miłoszem (prozy), Lemem, Kępińskim, Gombrowiczem, Nałkowską, Krzysztoniem, a nawet Wojtyłą na czele.
W czasach normalizacji (tak nazywano w Czechosłowacji okres neostalinizacji po 1970 roku), kiedy nie mogła przekładać po swoim procesie i wyroku za kontakty z „Kulturą” paryską, drukowała pod nazwiskiem swojej matki, Heleny Teigovej (także tłumaczki z polskiego) lub pod pseudonimami: Lenka Teigová lub Lenka Stachová.
Helena Stachová niezmordowanie poszukuje dla siebie autorów. Rok temu olśniona prozami Bronki Nowickiej „Nakarmić kamień” (Nagroda Nike) przekonała ekskluzywne pismo literackie „Revolver revue” do druku fragmentów w swoim tłumaczeniu, a całość właśnie wychodzi jako książką.
Tak też było ze mną. Odkryła mnie, będąc tłumaczką 77-letnią (przełożyła pięć moich książek) i tym samym wróciła do reportażu. W latach 60. i 70. tłumaczyła bowiem ulubionych wtedy w Czechosłowacji polskich reporterów i podróżników: Centkiewiczów i Wolanowskiego.
O reportażu mówi, że go lubi na starość tłumaczyć najbardziej, bo jest „nowoczesny, żywy, podobny do sztuk teatralnych, z mnóstwem dialogów”.
Ostatni jej trudny projekt związany jest z „poprawianiem Kapuścińskiego”. Otóż słowackie wydawnictwo Absynt, które wydaje także po czesku, zainicjowało serię „Prokleti reporteri” – najlepszych reportaży, głównie z Polski. Zainteresowało ich, dlaczego w Czechosłowacji ani w Czechach nie były nigdy popularne książki Ryszarda Kapuścińskiego, choć je tam wydawano. Po zajrzeniu do starych przekładów okazało się, że literacki styl R.K. w czeskim zamienił się w styl sprawozdawczo-dziennikarski. „Cesarz”, który wymagał języka wyrafinowanego, nawiązującego do baroku miał tłumaczenie „gazetowe”.
Autorem wszystkich przekładów był tłumacz-kolega pisarza, dziennikarz agencji prasowej, który bywał w tych samych miejscach, co Kapuściński. Do tego nie mówił po polsku. Wydawnictwo poprosiło Helenę Stachovą o rewizję i naprawę tych przekładów. Jesienią 2017 wyszedł nowy „Szachinszah” Poprawiła też „Imperium”.
O tłumaczeniu z polskiego mówi jako o swoim najmilszym hobby.
W przekładaniu dla niej najważniejsze jest:
- tłumaczyć wiernie, ale nie dosłownie;
- wziąć odpowiedzialność za tekst;
- nie ujawniać swojej osobowości w tekście;
- aby tłumaczenie odpowiadało „duchowi” czyli osobowości autora.
Nie uważa, że może przełożyć wszystko. Odmówiła na przykład tłumaczenia „Gnoju” Kuczoka, ponieważ uznała, że nie umie znaleźć odpowiedniego ekwiwalentu językowego.
Niedawno doprowadziła do wydania 300 stron opowiadań Sławomira Mrożka, które miała w szufladzie od połowy lat 60. Po 1968 r. nie mogła dla nich znaleźć w Czechosłowacji wydawcy, a potem o nich zapomniała. Wyszły w wydawnictwie Fra w roku 2017. Uważa, że wiele z jej przekładów dziś wymagałoby poprawy, ale w tłumaczeniach Mrożka sprzed 50 lat nie dokonała teraz prawie żadnych zmian. Co oznacza – jak mówi - że jest pisarzem, który jej bardzo odpowiada.
Stara się zawsze poznać osobiście autorów, których przekłada a nawet ich bliskich. Stąd jej zażyłe stosunki z rodziną Grudzińskich czy Ritą Gombrowicz.
Miała okres, gdy przez 20 lat dyktowała tekst maszynistce, ponieważ z powodu kłopotów z kręgosłupem nie mogła wysiedzieć przy maszynie. Mówi, że nie było to przyjemnością, a głównie trudem. Prawdziwą radość z tłumaczenia ma od czasu, gdy sama pisze na komputerze czyli ostatnich 25 lat.
A na tym pięknym zdjęciu - pani Helena w roku 1968.