02/01/2025
„Mur, a właściwie wrośnięty w ziemię szczątek muru. Zwietrzałe, kamienne bloki spojone wapienną zaprawą z domieszką wulkanicznego pyłu – puzzolany. Taką zaprawę stosowano przy budowie amfiteatru w górze miasta, a także w łukach akweduktu Barbegal, który przebiega przez porośnięte kolcolistem, karłowatym dębem i cierniem pustkowie koło Fontvieille.
Skąd pochodził ten kamień? Może ze sławnych kamieniołomów w Sant’Ambrogio di Valpolicella koło Werony? Stamtąd właśnie do Galii Narbonensis, zwanej «Provincia Nostra», przywożono budulec na cesarskie budowle. A może całkiem zwyczajnie wyłupano go ze skalnej ściany w Mont Venturi na wschód od Aquae Sextiae? Wiadomo – rzymscy budowniczowie Arelate brali stamtąd budulec na kolumnadę forum, l’Arc du Rhône i ważniejsze budowle w mieście.
W upalne dni mur rzuca skośne pasemko cienia na wyłożony kamiennymi płytami placyk na wprost dawnej kaplicy Saint-Martin-du-Méjan. Ze szczytu zwieszają się kępy traw, ze szczelin wyrastają pędy krzewów. Monotonię szarej – miejscami gładkiej, a miejscami porowatej powierzchni – przerywają grafitowe albo pomarańczowe plamy mchów i porostów – plechy albo złotorostu. Całość przypomina fantasmagoryczny obiekt, jakby odtworzony w trójwymiarowej przestrzeni z ryciny Giovanniego Battisty Piranesiego.
Patrzę na mur, przyglądam mu się z bliska. Wypatruję graffiti – znaków, jakie pozostawiają ludzie, aby utrwalić ślad swej obecności albo zakląć lęk przed przemijaniem. Niedawno odkryto jedno w ruinach rzymskiego miasta Glanum, obok drogi wiodącej z Saint-Rémy-de-Provence do Maussane-les-Alpilles: TEVCER∙HIC∙FVIT AD∙IV∙K∙APRI CN∙DOMITIO∙C∙SOSIO… (Teucer był tutaj czwartego dnia po kalendach kwietniowych, w roku konsulatu Gnejusza Domicjusza i Gajusza Socjusza), albo inne – odnalezione w Saint-Ulrich na terenie dzisiejszej Szwajcarii – obsceniczne, ale jakże wymowne: TIBERI LINGE ME.
Pewnie były takie i tutaj, ale zarosły patyną wieków – solami krzemianu i wapnia. Patrzę na siatkę pęknięć, tajemny szyfr kamiennej struktury. Złote światło zachodu ślizga się po chropawej powierzchni, rozświetla mikroskopijne kryształki kwarcu, ukazuje niewidoczne o innych porach dnia fantastyczne kształty, zarysy, linie – jak linie życia na dłoni – znaki, litery nieznanego języka, nieopisane w euklidesowej, ani w żadnej innej geometrii siatki o wyszukanych symetriach, bardziej lub mniej zagęszczone zbiory równoległych, skosy o nieoczekiwanych punktach przecięcia, wreszcie krzywe, podobne do śladów, jakie na zasnutej ranną wilgocią kamiennej powierzchni zostawiają zielone jaszczurki. Magia języka sprawia, że francuskie słowa «lézard» i «lézarde» nakładają się na siebie”.