01/07/2024
Pan Benkowitz poznaje bogacza i doświadcza braku rozrywek w Opawie, 1801:
"Bogaty człowiek w Opawie
Jakiś czas temu pewien subiekt kupiecki nazwiskiem B. przybył do Opawy i zatrudnił się u miejscowego kupca. Wybuchły wtedy pierwsze niepokoje w Polsce i wielu konfederatów uchodziło do Cieszyna. Uchodźcy ci mieli dużo pieniędzy, ale przecież nie przez cały czas. Subiekt B., który urodził się pod Cieszynem, pomagał im w tym względzie, oczywiście nie za darmo, coraz bardziej się przy tym bogacąc.
Jego pracodawca, który spostrzegł, że B. ma do tego smykałkę, przyjął go wreszcie jako wspólnika do interesu, a B. sięgał dalej i dalej. Mówiąc krótko, przejął handel po śmierci szefa, założył fabryki sukna, miał domy w Niemczech i Włoszech i stopniowo stał się najbogatszym człowiekiem nie tylko w Opawie, ale i w całej okolicy. Jeżeli ktoś chciałby wiedzieć, na czym się tak bardzo, tak nadmiernie wzbogacił, to poniżej kilka wiadomości na ten temat.
Kiedyś dostarczył 100 tysięcy sztuk sukna do Rosji i na każdej sztuce zarobił dukata. Podczas wojny był dostawcą sukna dla armii austriackiej. Czy ktoś jeszcze pyta, skąd jego fortuna?
Był jednak nie tylko bogaty, ale i coś więcej. Wysłał kiedyś mianowicie Józefowi II sztukę sukna, które z obu stron miało inny kolor, jako dowód umiejętności krajowego przemysłu. Cesarzowi spodobał się prezent i nadał fabrykantowi tytuł barona. Teraz nazywał się on baron von B.* Waszmość panem nazywano go już wcześniej, bo w cesarstwie nazywa się tak każdego, kto nosi całą suknię .
Baron von B. musiał mieć też teraz majątki i kupił wysoko, ponad swój tytuł, a mianowicie majątki Fulnek i Slezske Rudoltice. Ten ostatni jest właśnie tym, który posiadał hrabia Hoditz, i który niegdyś odwiedzał Fryderyk II; dzisiaj ma go handlarz suknem baron von B.
Poza tym posiada niejeden dom w Opawie, całe pudła banknotów, ogromne składy sukna w wielu dużych miastach oraz odpowiednio wiele gotówki; jednym słowem, jest więcej niż milionerem.
Wszystko to brzmi bardzo pięknie i jest piękne, teraz muszę jednak dodać łyżkę dziegciu do tej beczki miodu. Otóż ten bogaty człowiek używa swego niesłychanego majątku nie dla dobra innych, lecz na ich niekorzyść; zarządza powierzonym mu funtem – czy raczej cetnarem – złota i srebra nie dla ludzkości, lecz wyłącznie dla własnego zarobku. Tak w każdym razie mówią wszyscy, których zdanie na ten temat poznałem. Zaiste, to źle, bardzo źle!
Oto kilka przykładów tego, jak wykorzystuje władzę, którą daje mu jego ogromny majątek. Wszyscy handlarze suknem w Opawie i okolicy muszą przy zbycie towaru zwracać się do niego, bo żadnego innego dużego hurtownika nie ma. Gdy zostanie mu zaoferowana jakaś liczba sztuk sukna albo ilość wełny, to wzrusza on ramionami, zagląda do ksiąg i listów i mówi, że na daną rzecz nie ma obecnie zapotrzebowania. Sukno nie jest poszukiwane, a wełny ma nadmiar; mówiąc krótko, artykuł mu proponowany zawsze jest akurat w danej chwili niepotrzebny. Gdyby jednak był do sprzedania za taką a taką cenę – wtrąca on – to mogę się zastanowić, czy go nie wziąć.
Biedny oferent nie ma wyjścia, potrzebuje pieniędzy, nie może się bez nich dłużej obyć; słowem, pozbywa się towaru poniżej ceny, a bogaty człowiek zarabia talara za talarem. Każda kropla potu wylana przez pracujących dlań ludzi zamienia się w jego szlachetnych dłoniach w złoto, a on gromadzi je w nieskończoność.
Pewien człowiek z Opawy, mieszkający zaledwie kilka domów od niego, powiedział mi o nim, że przybył do miasta w podartym ubraniu jako całkiem biedny czeladnik sukienniczy, stopniowo jednak wzbogacił się ogromnie na handlu suknem. Dawszy mi żywy obraz jego bogactw, człowiek ten dodał: „Lecz gdy ktoś leży na łożu śmierci, a on może go wyratować jednym krajcarem, to krajcara tego nie daje, lecz pozwala temu komuś umrzeć”.
Bezwiednie zadrżałem na te słowa. (…)
(…)
Chciałem poznać tego człowieka i postanowiłem, że udam się doń, by uzyskać jakieś informacje o Italii. Powiedziano mi wprawdzie, że jeżeli nie zaproponuję mu interesu, w którym zobaczy dla siebie zysk, to nie znajdę doń przystępu, ale nie pozwoliłem, by mnie to zniechęciło. Dobry Boże, cóż tam zastałem!
Wchodząc do jego domu, ujrzałem małego pokurczonego człowieczka w starej czapce z czerwonego aksamitu i równie starym zielonym półkaftaniku, opierającego się o kratę przy drzwiach. Ten nie mógł być milionerem; minąłem go, pozdrawiając jednak, i zapytałem służącego, czy mogę mieć zaszczyt mówić z panem von B. – Nie ma go, to znaczy, jest jeszcze przy stole. – A zatem tu nie mieszka? – Nie, młody pan nie, tylko stary. – Z nim właśnie chciałbym rozmawiać. – A stoi tam przy drzwiach.
Był to człowiek w starej czerwonej czapce.
Podszedłem doń, on zachował się jednak, jakby mnie nie zauważał, mimo że musiał dobrze słyszeć, że chcę z nim rozmawiać. Stałem wprost przed nim, a on wciąż nie podnosił wzroku. Chciał mi możliwie utrudnić zagajenie. – Pragnąłbym mieć zaszczyt móc zamienić kilka słów z panem von B. – zacząłem wreszcie. – Ze mną? Ze mną? – zapytał, śmiejąc się zimno, i tonem takim, jakbym powiedział coś głupiego albo dziwacznego. – Tak – odparłem – z panem; chciałbym wywiedzieć się kilku rzeczy o Italii. Zaśmiał się wyniośle i spojrzał przy tym na pozostałych obecnych, jakby chciał rzec: jak można mnie pytać o coś takiego? W jego zachowaniu rozpoznałem najpospolitszego człowieka, który jako człowiek jest poniżej niemal wszelkiej krytyki i jest niczym więcej jak bogaczem.
Gdybym chciał odeń czegoś ważnego, to ten moment stałby się dla mnie nadzwyczaj trudny; tak jednak poczułem tylko głęboką pogardę w sercu i spojrzałem nań zimno i obojętnie. – Do mego syna zaprowadzić, do syna – rzekł wreszcie i oto podszedł służący, by spełnić polecenie.
Tak przebiegła moja wizyta u pana von B. Miałem już dość. Jeżeli człowiek ten tak traktuje nieznajomego, który jest porządnie odziany, porządnie się zachowuje i niczego u niego nie szuka, to jakże kamienny, jakże żelazny musi być wobec tych, którzy coś odeń chcą, którzy proszą go o dobry uczynek.
Poszedłem do jego syna**, znalazłem w nim całkiem uprzejmego człowieka, porozmawiałem z nim nieco o Italii i oddaliłem się.
(…)
Nieznane
Krytycy pragną, by napisano coś nieznanego, coś nowego. Dobrze! Zająłem się tą sprawą i w Opawie miałem szczęście coś podobnego odkryć. Oznajmiam zatem niniejszym światu, że w miejscowości tej w oficynie Vogelsingera ukazuje się gazeta o tematyce politycznej, mająca dwa wydania w tygodniu. Mogę sobie słusznie pochlebiać, że wydobyłem tu na światło dzienne coś nieznanego, i żywię nadzieję, iż znajdę jeszcze w Opawie podobne ukryte skarby.
Rozrywka, a raczej jej brak w Opawie
Nie znałem nikogo w Opawie; w mieście tym nie było teatru, ani żadnej innej publicznej rozrywki, w której zamiejscowy mógłby wziąć udział. Książek też nie znalazłem – co mam począć? Pracowałem nad niniejszą relacją, ale nie można ciągle pracować, a poza tym przy moim położeniu byłem też na to zbyt markotny. Wszedłem do kawiarni przed bramą. Dwaj mężczyźni grali w bilard, trzeci bawił się kluczykiem od zegarka, a czwarty przechadzał się z nieskrywaną dumą w tę i z powrotem, ciągle po sobie spoglądał i nie omieszkiwał niczego, by pokazać, że jest ważnym stałym klientem. Wszyscy pili wino, była to jednak pora dnia, kiedy napitek ten nie ma wiele uroku. Kazałem sobie przynieść jakieś ciasto i kilka owoców, usadowiłem się na werandzie i jadłem; poza tym nie było tu nic innego do roboty. Dzień był już jesienny, zaczęło wreszcie padać i poszedłem na kwaterę. Co za życie!
Wreszcie odkryłem, że w gospodzie, gdzie mieszkam, znajduje się pomieszczenie, w którym pewien księgarz, bodajże z Brna, prowadzi niewielki skład książek. Pośród smętnych romansideł i katolickich dzieł pedagogicznych znalazłem pewien europejski rocznik i doprowadziłem do tego, że dozorca książek kilka jego części mi pożyczył. Na strasznego demona nudy znalazłem teraz małego antydemona, w którym w najgłębszym przygnębieniu mogłem znaleźć schronienie.
Pośród wielu doniesień ze scen austriackich przeczytałem też fragment relacji podróżnej z Włoch, gdzie szczególnie spodobały mi się następujące słowa: „Terracina leży na wzniesieniu, którego zbocze schodzi aż do morza i składa się z samych ogrodów. Te były całkiem pełne dużych drzew pomarańczowych i cytrynowych, których gałęzie, ciężko obładowane złotym owocem, zwieszały się ku ziemi. Również migdałowce były w szczycie rozkwitu. Tu i ówdzie piękna palma daktylowa podnosiła głowę wysoko ponad pozostałe drzewa owocowe, a wiele indyjskich fig, dziko tu rosnących, przyodziewało nagie skały. W dole morze było całkiem spokojne i jak żywe za sprawą mnóstwa statków i łodzi. Na redzie rozmaite jednostki stały na kotwicy. Po prawej wznosił się przylądek Circeo, naprzeciwko siebie mieliśmy trzy piękne wyspy: Palmarolę, Ponzę i Zannonę, po lewej w sinej dali Ischia i dwa szczyty Wezuwiusza, niby chmurki, wyłaniały się z tafli morza”.
Ja wszakże, który też chciałem to wszystko oglądać, siedziałem w Opawie i patrzyłem na kolorowe domy, patrzyłem, jak liście spadają z drzew, patrzyłem na cesarskich żołnierzy w szarych szynelach na ulicach, na wystrojone chłopki, na targ zbożowy i wiele innych rzeczy, które tak naprawdę nie leżały mi na sercu.
Owa relacja podróżna sprawiła, że poczułem zdwojoną tęsknotę za Italią, ale obudziła też we mnie coś innego, o wiele gorszego: głęboki niepokój. Słyszałem bowiem z różnych stron, że od wiosny wielu podróżnym przytrafiło się to, co mnie, że niektórzy z nich zawrócili, inni musieli czekać cztery tygodnie na paszport, a jeszcze innym w ogóle go odmówiono.
Nie do opisania jest, jak głęboko trapiły mnie te wiadomości. Myśl, że i ja nie dostanę paszportu, że w podróży, po której spodziewałem się największego szczęścia życia, to jest zdrowia, zostanę nagle zatrzymany i może nawet całkiem unieruchomiony, ta myśl nie dawała mi już spokoju. Bezczynność w takiej sytuacji jest najgorszą udręką, starałem się więc przynajmniej pracować podług sił..."
*/ Carl Anton Czeike (Czajka?) (1732 Opawa – 1809 tamże), w 1771 r. w uznaniu zasług dla przemysłu sukienniczego wyniesiony przez arcyksiężną Marię Teresę do stanu rycerskiego z predykatem von Badenfeld.
**/ Karl Josef Czeike, od 1788 rycerz, od 1827 baron von Badenfeld.
Karl Friedrich Benkowitz (1764 Uelzen – 1807 Głogów), „Podróż z Głogowa do Sorrento. Przez Wrocław, Wiedeń, Triest, Wenecję, Bolonię, Florencję, Rzym i Neapol”, Berlin, u Friedricha Maurera, 1803
Ilustracja: Ludwig Löffler (1819–1876), "Fryderyk Wielki z wizytą u hrabiego Hoditza", 1877
https://commons.wikimedia.org/wiki/Category:Slezsk%C3%A9_Rudoltice?uselang=de #/media/File:HoditzFriedrichLudwigL%C3%B6ffler.jpg