Czasopis

Czasopis Беларускі грамадска-культурны часопіс / Białoruskie pismo społec Gdzie kupić?

• Białystok:
1. Centrum Kultury Prawosławnej, ul. św. Mikołaja 5.
2. Mikołaja 3.
3.

Sklepik Bractwa Młodzieży Prawosławnej, ul. św. Kioski „Ruch” i punkty sprzedaży firmy „Ruch” w sklepach:
— ul. Kolejowa 9 (nr 1058),
— ul. Mazowiecka 39 (nr1850),
— ul. Sienkiewicza 5 (nr 1032),
— ul. Boh. Monte Cassino, obok Dworca PKS (nr 1001),
— ul. Suraska 2 (nr 1003),
— ul. Lipowa (nr 1497),
— ul. Bema (nr 3018). Aby „Cz” stale kupować w dowolnie wybranym kiosku, wystarczy takie zapot

rzebowanie zgłosić sprzedawcy.

4. Kioski i punkty sprzedaży prasy firmy Kolporter S.A.:
— na Dworcu PKP,
— na Dworcu PKS,
— ul. Rzymowskiego 22,
— ul. Pułaskiego 61,
— Zagumienna 7,
— ul. Sienkiewicza 82 (przy Urzędzie Pracy),
— Rynek Kościuszki,
— Waszyngtona 18,
— Upalna 80,
— Dojlidy Fabryczne 6,
— Szpital PSK,
— Warszawska 72/8 (LOTTO),
— sklep PMB (ul. Piastowska 25),
— sklep Markpol (ul. Berlinga),
— Hotel Cristal (kiosk),
— sklep Deo Żak (Zwierzyniecka),
— sklep przy ul. Upalnej 82.

5. Hipermarkety:
— Auchan, ul. Produkcyjna 84 (punkt sprzedaży prasy),
— Makro, Al. Jana Pawła II 92 (kioski).

5. Księgarnie:
— „Akcent”, ul. Rynek Kościuszki 17,
— MPiK, ul. Rynek Kościuszki 6.

• Województwo Podlaskie:
1. Kioski i punkty sprzedaży „Ruchu” i „Kolportera” oraz w sklepach m.in:

b) w Bielsku Podlaskim:
— ul. Białowieska 107 (sklep),
— ul. Kaznowskiego 24 (sklep),
— Plac Ratuszowy 15 (kiosk),
— ul. Mickiewicza (kiosk nr 6020),
— Dworzec PKS (kiosk nr 1038). c) w Hajnówce:
— ul. Lipowa 57 (sklep),
— ul. Lipowa 1 (sklep),
— ul. Lipowa 164 (sklep),
— ul. Dworcowa 2 (kiosk),
— ul. 3 Maja (kiosk nr 0012),
— ul. Lipowa (kiosk nr 6026). d) w Sokółce:
— kiosk przy ul. Kolejowej,
— sklep Beta (ul. Grodzieńska 9). e) w Czeremsze:
— ul. 1 Maja 80. f) w Kleszczelach:
— Plac Parkowy 32.

• Warszawa:
— Główna Księgarnia Naukowa im. Bolesława Prusa, ul. Krakowskie Przedmieście 7,
— Centrum Prasy i Książki Narodów Słowiańskich, ul. J. Gagarina 15.

• Wybrzeże:
— Dworzec Główny PKP w Gdańsku, kiosk,
— Dworzec Główny PKP w Sopocie, kiosk,
— Gdańsk, ul. Piwnej 19 (salon prasowy),
— Gdańsk, ul. Trubadurów 6 (salon prasowy)

[Recenzja]Zerno prorostaje z hłubinyKilka refleksji wokół zbiorku wierszy „ònde | tutaj“ Dmitra DydenkiZbiorek poetycki ...
08/01/2025

[Recenzja]
Zerno prorostaje z hłubiny
Kilka refleksji wokół zbiorku wierszy „ònde | tutaj“ Dmitra Dydenki

Zbiorek poetycki Dmitra Dydenki (w życiu pozapoetyckim: Adama Tomaszuka), wydany w Białymstoku w roku 2023, trafił w moje ręce dopiero teraz i ucieszył mnie niezmiernie z powodów czysto osobistych. Nie spotkałem się nigdy z autorem, choć kilka lat temu wymieniliśmy parę mejli, ale wyczuwam w nim człowieka odbierającego rzeczywistość na „mniej więcej tej samej fali” co ja. Dmitro Dydenko pisze wiersze po-svojomu i nie boi się nazywać swoje tworzywo poetyckie językiem podlaskim. We wstępie zastrzega, że jego język podlaski odzwierciedla tylko wąski pas gwar na prawym brzegu Narwi („od Trześcianki do Wojszek”), ale w rzeczywistości jest on fonetycznie i morfologicznie identyczny z tym, który i ja nazywam językiem podlaskim i staram się popularyzować od dwudziestu lat. Dodam też, że jest to także język innych autorów z obszaru gwarowego po-svojomu: Zoji Saczko, Wiktora Stachwiuka, Doroteusza Fionika, Haliny Maksymiuk. To taka drobna, ale istotna satysfakcja człowieka, który w opinii niektórych swoich ziomków zajmuje się czymś, co niby nigdy nie istniało i nie istnieje.

W roku 2005 wyraziłem w „Czasopisie” przypuszczenie, do czego może się przydać wypielęgnowana ortograficznie i gramatycznie wersja języka po-svojomu: Jeśli dotychczasowe tempo asymilacji mniejszości białoruskiej w Polsce sie utrzyma, wkrótce ponad 90 procent Białorusinów na Białostocczyznie i w Polsce stanowić będą mianowicie pudlašê. Teoretycznie rzecz biorąc, można się spodziewać, że wypromowanie ich języka do rangi drugiego języka pisanego polskich Białorusinów może w sposób istotny przyczynić się do osłabienia procesów asymilacyjnych wśród całej mniejszości, a w każdym razie – stworzyć nowe pole do samorealizacji pisarskiej (literackiej i publicystycznej) dla tych Białorusinów, którzy w białoruskim języku literackim czują się niepewnie albo w ogóle nie mieli okazji do nauczenia się tego języka, ale wciąż jeszcze mogą wyrazić swoją białoruską duszę po-svojomu. Pisałem te słowa ze swojego punktu widzenia jako Białorusina i kierowałem je przede wszystkim do Białorusinów. Wypromować język podlaski do rangi drugiego języka pisanego polskich Białorusinów nie udało się (mamy teraz ze dwadzieścia incydentalnych wersji pisowni po-svojomu oraz pryncypialne dziennikarskie udawanie, że takiego języka i problemu w ogóle nie ma). Asymilacja za ostatnie dwadzieścia lat zjadła nam połowę populacji. Jednak nowe pole do samorealizacji pisarskiej nie tylko się pojawiło, ale i poszerzyło. I jest na nim świeża działka Dmitra Dydenki. Jestem daleki od twierdzenia, że pisanie po podlasku określa w jakiś jednoznaczny sposób tożsamość etniczną Adama Tomaszuka. To jego prywatna sprawa, która mnie niespecjalnie interesuje. Ale zainteresowały mnie jego wiersze w moim rodzimym języku, a ich lektura sprawiła mi wielką przyjemność.

Dwujęzyczny zbiorek „ònde | tutaj“ (wiersze po podlasku i autorskie tłumaczenia na polski) otwiera następujący tekst:

pytaješ skôl berutsie siêty viêršy
a vony koliś navesniê z travoju
vyrosli

a vperuč jich nasiêjali i baťko i mati
koli v ditinstvi bosy biêhav
po chati

vony bujno cvitut i rumjaniêjut
koli divlusie na tebe zapluščyvšy
očy

vony z chmar pečalnych doščom
vylivajut koli žurbotno staje
v dušê

vony roztołkovujut molitvy predkuv
kotory zapisany vo vzorach
ručnikôv

(…)

Ten refleksyjny tekst udanie wprowadza w atmosferę debiutanckiego zbiorku, będącego, jakże inaczej, hołdem autora złożonym swoim nadnarwiańskim przodkom i medytacją nad ich przeminionym i przemienionym światem, do którego wgląd jest możliwy już tylko poprzez medium na wpół zapomnianego języka.

I jeszcze fragment wiersza „pudlaše”:

starynny duby i lipy vse
pometajut jak diêti po-svojomu
hovoryvšy z łastuvkami
bosonôh hulali na hulici

svjato svjatitsie v poli
mižy bohatym słonciem i kołosami
pšenici kotorych v budni
siêjali zmorany predkuv ruki

(…)



To zaskakująco dobre teksty, jeśli weźmiemy pod uwagę, że zostały napisane przez człowieka, który urodził się i wychował w mieście w języku polskim, a języka podlaskiego swoich wiejskich przodków nauczył się (bez podręczników i gramatyk!) jako osoba dorosła. Ziarno pszenicy, zasiane niegdyś zmęczonymi rękami przodków, zakiełkowało i przebiło się z głębi przez darń z trawą zapomnienia po dziesięcioleciach.

Po co ludziom język podlaski, skoro nie potrzebują go ani w szkołach, ani w publikatorach mniejszości na Podlasiu? Ano właśnie po to, żeby czuć autentyczną więź ze swoimi przodkami i wyrazić ją adekwatnie i naturalnie w ich języku. Tak jak Dmitro Dydenko wyraża to w wierszu „potômok”:

chotiêv by vernutisie do času
koli ne było smerti

koli môj diêd v nediêlu
čytav z gazet viêršy

pachnuv ono što vpletiany
z chvôjkovoho korênia košyk

sered pečê by koštovny korali
spletiany cibuli kosy

de štovečur babunia
pered ikonoju zohnuta

koli byv častioju jichnioho
sviêta i žycia

Trudno mi przywyknąć do powtarzających się z roku na rok sytuacji, w których prawie każdy autor i/lub wydawca tekstów po podlasku wypróbowuje cierpliwość czytelników i granice zdrowego rozsądku coraz to nowszymi taktykami ortograficznymi. Nie inaczej jest i w przypadku zbiorku „ònde | tutaj“: nasze dyftongi są tu oddawane przez symbole uo, ye, ije. Nowacją zbiorku jest wprowadzenie symbolu ije. Takie grafemy dają się oczywiście zapisać (choć i z mozołem) w edytorze tekstów w komputerze, ale jak je zapisać w smartfonach lub w sieciach społeczniościowych, które takiego formatowania „z górnymi indeksami” nie przewidują? Po co wymyślać „ortografie”, które są uciążliwe i niepraktyczne w pisaniu? I które wyglądają raczej jak transkrypcja fonetyczna stosowana w pracach dialektologicznych, a nie jak zapis dla zwyczajnych ludzi, taki jak ortografia polska, niemiecka lub francuska? To moja jedyna (ale poważna) pretensja do poetyckiego debiutu Adama Tomaszuka. Skoro autor uznał, że niepiśmienna mowa jego przodków zasługuje na utrwalenie na papierze, to dlaczego zapisał ją w taki dziwaczny i niepraktyczny sposób?

Jan Maksymiuk

Płacz zvanoŭZa rasstreł kaniec kancoŭ nikoho nie abwinawacili23. Zabytaja tragedia kala Krynak (7)Potym Jurczeniu na UB ...
31/12/2024

Płacz zvanoŭ

Za rasstreł kaniec kancoŭ nikoho nie abwinawacili
23. Zabytaja tragedia kala Krynak (7)

Potym Jurczeniu na UB dapytwali jaszcze czatery razy. Na kaniec pry prysustwi prakuratara. Jurczenia szczacielno raskazwaŭ, jak zaŭdawaŭ Niemcam ludziej, jakich pośle rasstralali. Nadto nie piareczyŭ toża, kali pytali jaho, ci heto praŭda, szto świedczyli ludzi.

Na kaniec 15 stycznia 1953 r. pryznaŭso da winy, szto dwa razy zanios u żandarmeryju wykaz osób prześladowanych ze względów politycznych, jakija pośle byli arysztawanyja i rasstrelany. Adrokso tolko ad Sidarowiczaŭ: – Oprócz Jadwigi i Cypriana Sidorowiczów – do nich nie przyznaję się.

Kali na UB u Sakołcy zawiali ślewdztwo, synoŭ Sidarowiczaŭ tedy ŭ Kundziczach uże nie było. U lipcu 1952 r. Daniel, jaki wywuczyŭso na inżyniera, papaŭ pad samachod i prależaŭ u szpitali ŭ Warszawie da kanca roku. Tolko ŭ lutym dawiedaŭso pra śledztwo i adrazu pasłaŭ piśmo da sakolskaho UB. Pisaŭ u im, szto da rasstrełu Niemcami jaho baćkoŭ mocno pryczyniŭso tadyszni sołtys ich wioski Edward Kundzicz. Ale ŭże nie żyŭ. 5 czerwca 1945 r. chtości jaho zabiŭ. Mieŭ 50 let i lażyć pachawany na katalickich mahiłkach u Krynkach.

U tamtym piśmie syn napisaŭ, szto sklerykalizowana i szlachecka gromada Kundzicze uknuła plan zniszczenia „heretyka”, „bezbożnika” i „bolszewika”, za jakiego uważała Cypriana Sidorowicza, znanego ze swych wolnomyślnych i postępowych poglądów.

Druhi z synoŭ, Edmund, na sudzie hawaryŭ, szto baćko mieŭ wielkuju haspadarku, kala 20 ha ziamli. Czaść u 1940 r. zabrali sawiety i razdzialili pamiż biadniejszych haspadaroŭ. Ale ludzi ŭ wioscy i tak hawaryli na jaho – „kamunist”, bo nie chadziŭ da kaścioła.

Brat Edwarda Kundzicza, Piotr, hawaryŭ na sudzie, szto za Niemca istniały sprzeczki i Sidorowicz na brata meldował.

Śledztwo skonczyłaso 21 kwietnia 1953 r. Prakuratar abwinawaciŭ Edwarda Jurczeniu, Franciszka Karpuka i Juliana Żukoŭskaho. Karpuka arysztawali 18 lutaha 1953 r. u Wrocławi, a Żukoŭskaho dzień paźniej ŭ Łapiczach (tam żyŭ). U pieradadzienym u sud akcie oskarżenia prakuratar zapatrabawaŭ usim wysokaj kary, nawat kary śmierci.

Pierszaja sprawa adbyłasa ŭ Wajawodzkim Sudzie ŭ Biełastoku 23 lipca 1953 r. Nichto z abwinawaczanych da winy nie pryznawaŭso. Jurczenia skazaŭ, szto na śledztwi jaho pryznannie było wymuszana. Mieŭso być bity i papaści ŭ karcer. Żaliŭso, szto na dopycie wybili jamu dwa zube. Na sprawie pakazaŭ, szto nie maje cztaroch sztucznych zuboŭ. Rastłumaczyŭ, szto ŭstaŭlaŭ ich dwa razy, astatni raz u 1950 r.

Usie troch hawaryli, szto nigdy nijakich ludziej na rasstreł Niemcam nie padkazwali i nie zaŭdawali. Jany prydumali linię obrony, szto rabili heto sałtyse Edward Kuundzicz i Jan Charuży. Pierszy mieŭso pryczynicca da rasstrełu Sidarowiczaŭ, a druhi ludziej z Łapiczaŭ i Jamaszoŭ. Abodwa nie żyli, tamu nie było mozna zrabić kanfrantacji.

Sud prasłuchaŭ szmat świedkaŭ i wydaŭ wyrak. Jurczenia atrymaŭ 15 let ciurmy, Karpuk sześć, a Żukoŭskaho uniawinnili. Asudżanyja skłali apelacju u Wiarchoŭny Sud u Warszawie. Zrabiŭ toje toża prakuratar, damahajuczysa bolszaha pakarannia.

Inż. Daniel Sidorowicz u swaim piśmie pawiedamlaŭ toża, szto baćko Jurczeni z ziaciam Karpińskim Paŭłam nahawarwali ludziej, kab nie świedczyli prociŭ abwinawaczanych. Niekatorych bytto szantażawali, pałochali, a siemjam rasstralanych abiacali ziemlu.

Nadzia Janowicz pajszła na milicju ŭ Krynkach i skazała, szto Jurczenia Sylwester chodzić pa chatach i nahawarwaje, kab nie świedczyć prociŭ syna i probuje ludziej padkupić, a joj abiacaŭ awieczku. Siarżant Jan Kawalski u pratakole miż inszym napisaŭ:

Do N. Janowicz przyszedł z litrem wódki. Ta odmówiła i wygnała go ze swojego domu, mówiąc że „z gestapowcami wódki pić nie będzie i nie da się za wódkę przekupić”. Jednocześnie groził, że kto jego nie posłucha, to „jeszcze przyjdzie czas, kiedy pomścimy swoją krew”.

Apelacja adbyłasa 2 grudnia 1953 r. Sprawa trafiła nazad u Bielastok. Wajawodzki Sud 5 kwietnia 1954 r. Karpuka uniawinniŭ, a Jurczeni pamienszyŭ karu da troch let. Toj znoŭ padaŭ na apelacju ŭ Warszawu.

22 czerwca Wiarchoŭny Sud sprawu wiarnuŭ jaszcze raz u Biełastok, a abwinawaczanaho wypuściŭ z ciurmy (wyjechaŭ do żonki i dziciej pad Wrocław).

Na rewizyjnuju sprawu Jurczenia naniaŭ dwoch adwakataŭ, jakija na sprawie 16 lutaho 1955 r. jaho kaniec kancoŭ wybaranili.

Na asnovi spravy IPN Bi 408/151
Jurak Chmialeŭski

Fot. Za hetym mlinom stajaŭ budynak, u jakim Niemcy pytajuczy sałtysoŭ siem czaławiek pakarali rasstrełam
Fatagrafija aŭtara

Kaliś pisaliSołowki – wyspa tortur i śmierci. Budowa kolei, walka o życie i duch oporu(Wspomnienia z katorgi sowieckiej,...
30/12/2024

Kaliś pisali

Sołowki – wyspa tortur i śmierci. Budowa kolei, walka o życie i duch oporu
(Wspomnienia z katorgi sowieckiej, cz. 10)

Fale morza lekko kołysały się wzbijając pianę dookoła barki i zagłuszając szmer prowadzących rozmowy. Po rozejrzeniu się po powierzchni morza zobaczyłem na prawo kilka górzystych wysepek, zgromadzonych tuż jedna przy drugiej, z nikłą roślinnością i gdzieniegdzie bielejącym śniegiem, pomimo iż były to już pierwsze dni czerwca.

– To Wyspy Kuzowe – powiedział jeden z więźniów, wskazując ręką na długi łańcuch wysepek.

– A tam w oddali Orla Wyspa, z migającym na niej światłem latarni morskiej, do której na początku 1925 r. po dwudniowym błąkaniu się po morzu przybiła uciekająca grupa więźniów sołowieckich na czele z Gruzinem Uhławą. Z bronią w ręku wyruszyli na łodzi z wyspy Muksulma, lecz zaskoczeni przez burzę udali się do stróża latarni z prośbą, by dał im coś zjeść, a gdy odmówił, zabili go i zdemolowali latarnię. Światło zgasło i to wydało miejsce ich pobytu. Na wyspę przybył ścigający ich oddział i po zaciętej walce, w której po obu stronach padło kilka trupów, zbiegów ujęto.

Po upływie pół godziny ujrzeliśmy wreszcie i Sołowki. Z dala wyglądały jakby jakieś miasto, wybudowane na brzegu wyspy, z wysoko sięgającymi wieżami cerkiewnymi, dużymi zabudowaniami i szczególnie wyróżniającym się ogromem swej wieży soborem preobrażeńskim.

Przed kilku laty był to klasztor prawosławny, w którym mieściło się przeszło 1000 stale tu mieszkających mnichów; z ogromnym majątkiem i bogatą przeszłością historyczną. Obecnie miejsce zesłania „wrogów’ proletariatu, okropnie odnowione i przebudowane przez bolszewików, z ogromnymi mogiłami na byłym cmentarzu, a w każdej z nich spoczywało od 300-400 ofiar rozstrzelań, szkorbutu, gruźlicy, tyfusu i tortur.

– Na tej górce – ciągnął nasz rozmówca, który już po raz trzeci jechał z prac lądowych na Sołowki – mieści się Siekierka, latarnia morska z czuwającym stale na niej więźniem, który ma donosić władzom o zbiegach.

Tymczasem powoli zbliżaliśmy się do otoczonej grubym murem przystani. Koło brzegu stal na kotwicy większy statek, dawniej własność mnichów, ochrzczony obecnie imieniem wybitnego działacza G. P. U., i założyciela Sołowek „Gleb Boki”; na prawo z drugiej strony zatoki, zawsze gotowy do ruchu statek „Bolinder” i łódź motorowa „Czasowoj”. Służyły one przeważnie do ścigania uciekających więźniów; a w odległości kilkudziesięciu kroków poza dwupiętrowym byłym hotelem, w którym mieści się obecnie główny zarząd katorgi, na brzegu kapitalnie zbudowanego doku, nowiuteńki statek zbudowany przez więźniów.

Po wyjściu na brzeg i ustawieniu się w czwórki pomaszerowaliśmy do Kremla. Na lewo ujrzeliśmy drugi były hotel, obecnie zajmowany przez dozorców.

Partia więźniów została zatrzymana koło bramy potężnego muru sołowieckiego, na którego szczyt podczas budowy przed 300-400 laty wciągnięto olbrzymie kamienie wagi do 600 pudów. W jaki sposób to robiono w ówczesne czasy, nie mogą zrozumieć nawet wybitni znawcy dawnej techniki.

Po rewizji, trwającej wraz z rejestracją kilka godzin, wpuszczono nas wreszcie do bramy, przez którą z workami na plecach i pakunkami w rękach, w bezładnej grupie po defiladzie weszliśmy w obręb więzienia.

KREML – I. ODDZIAŁ KATORGI

Wskutek przydziału trafiłem do 13 kompanii (roty), która wraz z 11-tą mieściła się w byłym soborze preobrażeńskim. Ogromny gmach od razu podziałał przytłaczająco i zaczął dusić swym ponurym ogromem. Wilgoć i ciemność, stale tu zalegająca, już po 2-3 miesiącach odbierały zdrowie i czyniły z jego mieszkańców kandydatów do mogiłek, aczkolwiek było tu znacznie wolniej niż w Kiemi, zarówno pod względem mieszkaniowym, jak i swobody ruchów, bowiem po pracy można było spacerować po Kremlu.

Nazajutrz po apelu o godz. 7 rano rozpoczęto formować grupy do pracy. Cała ta procedura w języku katorgi nazywała się „rozwodem” i odbywała się przy akompaniamencie najordynarniejszych rosyjskich połajanek.

Trafiłem do grupy, w której było dwóch lekarzy, student politechniki, były profesor uniwersytetu, kilku włościan i 5-ciu czy 6-ciu kryminalistów. Mieliśmy pracować przy budowie kolei.

Kolej sołowiecką, stanowiącą nerw życia katorgi, rozpoczęto budować w drugim roku po utworzeniu katorgi na Sołowkach. Pierwszymi budowniczymi jej byli księża prawosławni, którzy aby stale być razem, utworzyli grupę 50 osób, stale pracujących na kolei. Obecnie kolej sołowiecka (wąskotorowa) ma około 20 kilometrów długości i łączy z portem najbardziej ważne punkty, jak cegielnię, kopalnie torfu, tartak, elektrownię i częściowo teren prac leśnych. Ostatnio nawet złożony został przez inż. Czychaczewa projekt urządzenia kolejki dokoła całej wyspy, chociaż Sołowki za wyjątkiem karłowatych lasów żadnych bogactw naturalnych nie posiadają. Plan ten oczywiście nietrudno będzie zrealizować, gdyż robocizna nic nie kosztuje.

Rozdzieliwszy sie na dwie grupy, z których jedna miała umocowywać podklady, druga układać szyny, zbytnio do pracy nie śpieszyliśmy się, chociażby dlatego tylko, że nie było dozorców. Wówczas zarządzający pracą dziesiętnik (współwięzień) widząc, że szybko się ona nie posunie, a chcąc i nam dać możność szybkiego jej ukończenia i samemu prędzej się zwolnić, zaproponował pracę na akord. Chętnie zgodziliśmy się, i praca szybko zaczęła posuwać się naprzód. Ale nie wszyscy mogli i umieli pracować fizycznie. Oto gruby lekarz Winogradow przy każdym dźwignięciu szyny sapie jak tulski samowar i co chwile powtarza, że chyba padnie trupem; a ledwo włóczący nogami profesor Koch spogląda ze smutkiem i powiada, że więcej wypuścił w świat inżynierów niż miał włosów na głowie. Najgorzej jednak i najbardziej niedbale pracowali kryminaliści, słusznie oskarżani przez administrację o częste symulacje. Co gorsze jednak, że symulowali nie tylko względem administracji, lecz i względem swoich współtowarzyszy niedoli, nie kryminalistów,

(D. c. n.)
„Kurier Wileński” nr 9 (2251), 13 stycznia 1932 r.

Sołowki – wyspa tortur i śmierci. Foto Wikipedia

ГадавінаРасстраляныя: вяртанне з пекла. Частка другая. Пафас Якава Бранштэйна і „радасць” Якуба КоласаУ мінулы раз мы па...
29/12/2024

Гадавіна

Расстраляныя: вяртанне з пекла. Частка другая. Пафас Якава Бранштэйна і „радасць” Якуба Коласа

У мінулы раз мы пачалі гаварыць пра трэцюю хвалю рэпрэсій у Беларусі (восень, 1936 г. – восень, 1938 г.), пад час якой за адну толькі ноч з пятніцы 29-га кастрычніка на суботу 30 кастрычніка 1937 года карныя органы НКВД расстралялі больш за сто беларускіх грамадска-палітычных дзеячаў і сярод іх 22 літаратараў.

Сёння пачнём гаварыць акурат пра нашых знішчаных пісьменнікаў.

Яны былі вельмі розныя па сваіх поглядах, перакананнях, пачуццях і думках.

Яны маглі паміж сабою сябраваць і сварыцца, рабіць кепікі і дапамагаць.

Ноч з 29-га кастрычніка на 30-га кастрычніка аб’яднала іх.

Сёння гаворка пойдзе пра Якава Бранштэйна (1897-1937).

Гэта быў габрэйска-беларускі крытык, літаратуразнаўца, публіцыст. Нарадзіўся ў Бельску на Падляшшы. Цяпер ён забыты, але ў першай палове 1930-х Якаў Бранштэйн быў уплывовай асобай. Усё сваё жыццё ён пісаў ідэалагічна-правільныя тэксты. Стараўся дагадзіць начальству, працаваў адказным сакратаром Саюза Беларускіх Пісьменнікаў, уваходзіў у склад рэдкалегіі галоўнага айчыннага літаратурнага часопіса „Полымя” (у 1930-ыя выходзіў пад назвай „Полымя рэвалюцыі”).

Пасля першай (1930-31 гг.) і другой (1933-34 гг.) хвалі рэпрэсій радаваўся, што „ворагі народу” ад нашай літаратуры (напрыклад дзівосны празаік Лукаш Калюга) арыштаваныя і сядзяць у зняволенні.

Радаваўся таксама Якаў Бранштэйн і таму, што Якубу Коласу „пашанцавала” жыць і тварыць у сталінскую эпоху.

Свой артыкул, прысвечаны трыццацігоддзю творчай дзейнасці аўтара „Сымона-музыкі” („Полымя рэвалюцыі”, 1936 г, №10) Бранштэйн завяршае паэтычна-пафасна: „На долю Якуба Коласа прыпала вялікае шчасце жыць у краіне, дзе кожная цэгла апаэтызавана, у краіне, адна назва якой – СССР, гучыць, як найцудоўнейшая паэма – паэма, створаная геніем Леніна, геніем Сталіна”.

Сам Якуб Колас у гэты час і напраўду быў „шчаслівы”. У пачатку 1930-х рэпрэсавалі яго дзядзьку, мовазнаўцу Язэпа Лёсіка (якога знішчылі на пачатку 1940-х). На самога Якуба Коласа пісалі даносы.

Парторг Акадэміі навук Г. Краснеўскі 27-га лістапада 1937 года дакладваў Сакратару Цэнтральнага камітэта Камуністычнай партыі (бальшавікоў) Беларусі таварышу Волкаву: „…Колас пачаў скардзіцца на тое, што быццам бы ўсе забылі пра беларусізацыю, што ён, Колас, ня чуе нідзе жывога беларускага слова, усе гавораць па-расійску (…) нават сярод беларускіх пісьменьнікаў…”.

Расійскі паэт М. Ісакоўскі 19-га траўня 1937 года быў абураны, калі ўбачыў верш Якуба Коласа, прысвечаны літаратурнаму аб’яднанню «Полымя»: «Полымя» – гэта контррэвалюцыйная нацдэмаўская арганізацыя (…), ня ведаць аб гэтым Колас ня мог. Значыць выснова напрошваецца сама – зроблена гэта з варожымі мэтамі”.

21-га лістапада 1938 года тагачасны кіраўнік БССР П. Панамарэнка ў дакладной запісцы І. Сталіну „Пра беларускую мову, літаратуру і пісьменнікаў” зазначаў, што ў адносінах да Якуба Коласа маюцца: „31 паказанне”, з якіх вынікае, што ён вораг народа.

Псіхалагічны стан Якуба Коласа ў гэты „светлы перыяд” цудоўна выявіў мастак Валяніцн Волкаў у графічным партрэце, які быў змешчаны ў тым жа нумары, дзе Якаў Бранштэйн так шумна і пафасна радаваўся за нашага класіка. Валянцін Волкаў намаляваў худога, зацкаванага чалавека, поўнага пакутлівай трывогі.

А што Якаў Бранштэйн?

У сакавіку 1937 года ён піша не меней хваласпеўны артыкул, прысвечаны аднаму з любімых сталінскіх паэтаў, Аляксандру Пушкіну, дзе адзначае, што Пушкін усё жыццё толькі і марыў, як вырвацца з лапаў арыстакратыі і тварыць для простага народа.

Здаецца, што ў Якава Бранштэйна ўсё было як мае быць, але тут раптам, у чэрвені 1937 года, яго імя прападае са складу рэдкалегіі „Полымя рэвалюцыі”.

Што здарылася?

У газеце „Звязда” ад 2-га чэрвеня (№ 125, 1937 г.) чытаем зацемку Ал. Лебедзева і Т. Хадкевіча, што „учора, 1-га чэрвеня, пачаўся сход пісьменнікаў Менска, прысвечаны абмеркаванню пытанняў, звязаных з выкрыццём трацкісцка-авербахаўскай групы ў літаратуры. Праўленне ССПБ мала таго, што з вялікім спазненнем склікала гэты сход, але і не падрыхтавала яго належным чынам.

З дакладам выступіў т. Бранштэйн. Даклад хутчэй нагадваў сумесь акадэмічнай лекцыі з „пакаяннай” прамовай. Ён не арыентаваў пісьменнікаў у правільнай ацэнцы апошніх літаратурных падзей, у разуменні новых форм і метадаў, якімі зараз дзейнічае вораг у літаратуры.

Трэба лічыць значным упушчэннем праўлення ССПБ, што даклад быў даручан т. Бранштэйну”.

Чаму „упушчэннем”? Што здарылася? Што не так зрабіў таварыш Бранштэйн? У чым была памылка гэтага, як здавалася, наскрозь лаяльнага сістэме крытыка?

Часопіс „Полымя рэвалюцыі” за чэрвень 1937 года дае больш поўную і адназначную інфармацыю: „1-га чэрвеня сабраўся агульны сход совецкіх пісьменнікаў БССР, каб заслухаць даклад аб контррэволюцыйнай трацкісцка-авербахаўскай і нацдэмаўскай дыверсіі ў літаратуры. Вялікай палітычнай памылкай праўлення ССПБ трэба адзначыць тое, што даклад быў даручаны Бранштэйну, які сам аказаўся ворагам народу. І не дзіва, што даклад хутчэй нагадваў блытаную пакаянную прамову. Прахадзімец і двурушнік, сіанісцкі ублюдак Бранштэйн умела абыйшоў усе вострыя пытанні, знарок не выкрыў усе агідныя справы ворагаў, якія доўгі час арудавалі ў беларускай літаратуры. У спрэчках выступіла 25 чалавек…”.

Вось такая трагічная нечаканка для таварыша Бранштэйна!

Яшчэ зусім нядаўна ён быў адным з галоўных нашых літаратуразнаўцаў і публіцыстаў, які на высокім прафесійным узроўні граміў нацдэмаў і самых розных нацыянал-фашыстаў, а тут, 1-га чэрвеня 1937 года, у адно імгненне сам ператварыўся ў ворага народа і ўблюдка. На гэтым сходзе супраць Бранштэйна адным з першых выступіў малады і таленавіты Аркадзь Куляшоў, затым падцягнуліся іншыя таварышы, якія, не шкадуючы эпітэтаў, гаварылі, хто ёсць Бранштэйн на самай справе…

У гэты самы час у кінатэатрах Менску, з 31-га траўня, ішла камедыя Чарлі Чапліна „Агні вялікага горада”. Ці паспеў наш герой паглядзець гэты кінашэдэўр у першы дзень паказу? Бо наўрад ці пасля 1-га чэрвеня ён ужо хадзіў у кіно.

Бранштэйну было не да смеху.

Ён чакаў, што будзе далей.

У нядзелю, 6-га чэрвеня 1937 года за Якавам Бранштэйнам, які жыў па адрасе: Менск, 2-і Апанскі зав. 4б, кв. 2, прыйшлі.

Паводле абвінавачвання герой нашага артыкулу быў членам тракцісцкай арганізацыі і акрамя таго нават з’яўляўся арганізатарам тэрарыстычнай групы! Асудзілі – 28-га кастрычніка. На наступны ж дзень – расстралялі.

Рэабілітавалі яго 27-га чэрвеня 1956 года, але ніводнай кнігі пасмяротна не выдалі.

Якаў Бранштэйн быў забыты, а яго творчая спадчына аказалася нікому непатрэбнай.

Камуністычная сістэма нікога не шкадавала. Пры ёй, асабліва ў сталінскі перыяд, не было правілаў гульні. Ты мог быць апазіцыйна настроеным пісьменнікам, як напрыклад Уладзімір Дубоўка, але выжыць (хаця і адсядзець больш за дваццаць гадоў), а мог быць такім наскрозь лаяльным, як Бранштэйнам, што граміў таго ж Дубоўку, але сістэма цябе ў наступнае ж імгненне знішчыць як фізічна (расстрэл), так і творча (поўнае літаратурнае забыццё пасля рэабілітацыі).

Наступным нашым героем будзе вясёлы, хітры, вынаходлівы літаратар Анатоль Ажгірэй, больш вядомы пад псеўданінамі Анатоль Вольны і Алёша.

У другой палове 1920-х ён быў пачынальнікам беларускага савецкага прыгодніцкага рамана, стаў каралём фельетона, быў папулярным кінасцэнарыстам, спрабаваў складаць вершы, пісаў п’есы.

Па-свойму стараўся падмануць сістэму, прыстасавацца, пазбегнуць змрочных хмар над сваёй галавой… Але пра ўсё гэта ў наступным артыкуле.

Васіль Дранько-Майсюк

Białostocka SB i Białorusini (1968-1988)Donos za donosemOficerowie i agenci (cz. 5)TW „Dąb” w październiku 1968 r. donió...
28/12/2024

Białostocka SB i Białorusini (1968-1988)

Donos za donosem
Oficerowie i agenci (cz. 5)

TW „Dąb” w październiku 1968 r. doniósł jeszcze na innego kolegę z pracy, Władysława T. – kierownika planowania:

Pochodzi spod Dąbrowy Białostockiej. Ukończył seminarium duchowne. Został wyświęcony na księdza. Miał już jedno kazanie. Zalicza siebie do księży chuliganów. Dlatego żaden z księży nie chciał otoczyć go opieką przez kilka miesięcy. W związku z tym udał się do wydziału zatrudnienia gdzieś koło Szczecina i poprosił o pracę, co oczywiście zostało z miejsca pozytywnie załatwione. Od tej pory pracuje w melioracji i jednocześnie uczy się w Wyższej Szkole Rolniczej w Lublinie.

W tym samym doniesieniu „Dąb” zadenuncjował jeszcze dwie osoby, które rzekomo miały „lewe” świadectwa maturalne. O pierwszym takim przypadku dowiedział się w Słobódce, rodzinnej wsi żony. Był to Michał Ch. obecnie zamieszkały w Łodzi. Ukończył prawo i ekonomię na Uniwersytecie Łódzkim, prawdopodobnie zrobił doktorat ekonomii we Wrocławiu. Ze słów mieszkańców wsi Słobódki wynika, że świadectwo dojrzałości kupił w Hajnówce przed studiami. Był nauczycielem w szkole podstawowej w Narewce.

Drugą taką osobą miała być Nina Ś., solistka zespołu „Lawonicha”. Pogłoski o tym krążyły w BTSK, o czym Dudzikowi opowiedziała woźna Chmielewska. Ten poinformował o tym kapitana Fiedoruka, który zapisał:

Jak wynika z opowiadania Marii Chmielewskiej, była solistka estrady „Lawonicha” też nabyła świadectwo dojrzałości za pieniądze przed przeniesieniem się do Warszawy, gdzie prawdopodobnie pracuje w Teatrze Wielkim.

Denuncjowane przez Dudzika osoby miewały potem kłopoty. W doniesieniu złożonym pod koniec stycznia 1969 r. poinformował on, że „syn białogwardzisty” na imieninach pracownicy 2 stycznia indagowany, żeby opowiedział jakiś kawał, powiedział że za opowiadanie kawałów można mieć nieprzyjemności i że on już nie będzie taki frajer.

O tym, że Zdzisław T. opowiada w pracy polityczne anegdoty, szkalujące kierownictwo Partii i Rządu PRL i obozu socjalistycznego, służby zawiadomiły jego dyrektora. Tow. Kapelko przeprowadził z inżynierem rozmowę ostrzegawczą. Dała ona wynik pozytywny, ponieważ ten zaniechał opowiadania anegdot o treści politycznej – napisano w raporcie.

W pierwszym roku działalności agenturalnej „Dąb” w ciągu dziesięciu miesięcy przekazał szesnaście informacji, istotnych dla prowadzonych przez Wydział III spraw operacyjnych bądź przesłanych do innych komórek SB i MO. Były one weryfikowane przez „inne źródła pracy operacyjnej”.

Dudzik dwukrotnie pobrał wynagrodzenie na łączną kwotę 600 zł za wykonanie zleconych zadań oraz tytułem zwrotu poniesionych kosztów.

Tw. do współpracy jest chętny – pisał w raporcie kapitan Fiedoruk – ma dobrą pamięć, jest inteligentny, rozmowny, wśród otoczenia posiada dobrą opinię, zdekonspirowany nie jest, na spotkania przychodzi punktualnie, informacje przekazuje w formie pisemnej i ustnej.

Postanowiono, że w dalszej pracy agenturalnej Jan Dudzik będzie miał zadania, dotyczące m.in.

Rozpracowania osób zdradzających tendencje do wrogiej działalności nacjonalistycznej wśród mniejszości białoruskiej.
Okresowej obserwacji osób, które w przeszłości były związane z działalnością nacjonalistyczną w celu ustalenia ich aktualnej postawy politycznej.
Obserwacji cudzoziemców przyjeżdżających na czasowy pobyt do Polski i osób wyjeżdżających czasowo do krajów kapitalistycznych.
W miejscu pracy, czyli Wojewódzkim Biurze Projektów Wodno-Melioracyjnych w Białymstoku, gdzie był kierownikiem pracowni projektowej, miał być także wykorzystywany w kierunku zbierania informacji, świadczących o wrogiej działalności na odcinku gospodarki narodowej.

Mimo że od zakończenia działań wojennych na Białostocczyźnie minęło już blisko ćwierć wieku, a wiele czynów z tego okresu podlegało amnestii bądź przedawnieniu, SB nadal ścigała osoby, które współpracowały z hitlerowskim okupantem. Dudzik jako że służył w takiej formacji, teraz otrzymał zadanie w celu rozszyfrowania składu osobowego białostockiego „Schutzmanschaftu” i obecnego ich miejsca zamieszkania.

TW „Dąb” tak w pracy jak i w życiu pozazawodowym uważnie przysłuchiwał się, co mówią inni. Często sam zagajał rozmowy, mając na względzie to, co szczególnie interesowało SB. Z powierzanych zadań wywiązywał się rzetelnie. Pisał obszerne i skrupulatne donosy, zawierające często również sprawy rodzinne i osobiste, dotyczące inwigilowanych przez niego osób, w tym natury obyczajowej.

W 1969 r. i latach kolejnych agent wiele doniesień złożył na osoby z pracy, które wyjeżdżały na staże i praktyki zawodowe do NRD, Francji, Holandii, Norwegii. SB brała ich potem pod lupę.

Dzięki informacjom uzyskanym przez Dudzika w swych w stronach rodzinnych SB namierzyła m.in. byłych mieszkańców Gródka i okolicznych wsi, którzy wraz z nim służyli w niemieckiej białoruskiej formacji wojskowej. Niektórzy w lipcu 1944 r. wybyli wraz z okupantem i zamieszkali po wojnie na Zachodzie. „Dąb” podał adresy ich bliskich, co umożliwiło przechwytywanie przysyłanej do nich z Norwegii lub USA korespondencji.

Latem 1969 r. agent poinformował, że z Maroka na dwumiesięczny urlop przyjechał do Polski Antoni Z. Był to jeden z pracowników jego biura, oddelegowany do pracy za granicą. Na kontrakcie przebywał wraz z żoną i jej córką. „Dąb” powiadamiał, że podróż w obie strony opłaciła firma w Maroku. Żona przyleciała samolotem, a mąż z jej córką przyjechał samochodem „Fiat” przez Marsylię, Francję, NRF i NRD. Powrót do Maroka planują samochodem przez Czechosłowację, Austrię, Szwajcarię i Francję.

W tym doniesieniu znalazła się też ciekawa informacja o prezesie GS-u w Gródku. Według tw. był nim wówczas były oficer Armii Czerwonej. Po zakończeniu działań wojennych jako sowiecki pełnomocnik nadzorował on w Gródku repatriację Białorusinów z Polski do ZSRR. Wtedy poznał miejscową dziewczynę i z nią się ożenił. Oboje wyjechali do Związku Radzieckiego, a po jakimś czasie wrócili do Gródka jako… repatrianci. Były sowiecki oficer miał nazywać się inaczej, ale dla podkreślenia polskości zmienił w dokumentach swe nazwisko i imię (Konstanty na Kazimierz). SB potem kwestię tę wyjaśniała.

17 listopada 1969 r. agent otrzymał zadanie częściej uczestniczyć w organizowanych przez BTSK odczytach dla ludności znającej język białoruski. Miał zaprzyjaźnić się z prelegentami i za ich pośrednictwem nawiązać „przyjazne stosunki z dziennikarzami „Niwy” i „Gazety Białostockiej”. Kazano mu też zrobić rozeznanie odnośnie dyskusji po zakończeniu odczytów – osób dyskutujących negatywnie i wodzących rej w społeczeństwie.

3 lutego 1970 r. „Dąb” poinformował, że:

Wszelkie odczyty, jakie są prowadzone w Oddziale Miejskim BTSK w Białymstoku kontroluje za pomocą swego syna, który szczegółowo o wszystkim informuje. Wrogich wypowiedzi ani prowokacyjnych pytań nie stwierdza się.

Zaznaczył, iż sam od czasu do czasu uczęszcza na odczyty i również nie stwierdził nacjonalistycznych wypowiedzi lub stanowisk.

W tym samym doniesieniu poinformował, że Zdzisław T. znów zaczął opowiadać polityczne dowcipy. Przytoczył następujący:

Słyszeliście, że w Czechosłowacji wybrano nowego premiera rządu i że został nim Winetu, a to dlatego, żeby nauczył białych kochać czerwonych.

Jedno z kolejnych zadań, które otrzymał „Dąb”, dotyczyło Stanisława Poznańskiego – redaktora magazynu białoruskiego w rozgłośni Polskiego Radia w Białymstoku i Włodzimierza Pawłowskiego – kierownika kulturalno-oświatowego ZG BTSK. W rozmowie z Michałem Chmielewskim miał on się zorientować co sobą przedstawiają (…) szczególnie mieć na uwadze ustalenie ich poglądów politycznych, stanowiska w kwestiach narodowościowych w Polsce i ZSRR.

W sporządzonej 5 stycznia 1971 r. charakterystyce tajnego współpracownika za 1970 r. kapitan Fiedoruk napisał, iż Dudzik jak poprzednio tak i obecnie reprezentuje pogląd ateistyczny, pomimo że nie jest członkiem partii. Oficer prowadzący chwali go w tym raporcie m.in. za to, że samoczynnie wytypował w miejscu pracy grupę inżynierów zajmujących negatywną postawę w stosunku do polityki PRL.

Powierzone agentowi pole inwigilacji nie zmieniło się. W dalszym ciągu miał on wynajdywać i obserwować przyjeżdżających do kraju cudzoziemców oraz osoby ze swego otoczenia, wyjeżdżające na kontrakty do państw kapitalistycznych. Dodatkowo otrzymał zadanie nawiązania kontaktu osobistego bądź korespondencyjnego z cudzoziemcami narodowości białoruskiej, zamieszkałymi w państwach kapitalistycznych i za ich pośrednictwem dążyć do nawiązania kontaktów z pracownikami ośrodków nacjonalistycznych.

W tym okresie „Dąb” był też zaangażowany do rozpracowania osób ze środowiska białoruskiego w Białymstoku, przede wszystkim Sokrata Janowicza, który we wrześniu 1970 r. odmówił dalszej współpracy z SB jako tw. „Kostuś”. Było to następstwem uwzięcia się na niego twardogłowych towarzyszy i „spółdzielni z Sienkiewicza” za nieopatrzne wyjawienie przez niego „destrukcyjnych” poglądów politycznych. Za to został wykluczony z szeregów partii i zwolniony z pracy w „Niwie”. Przeżył trwającą ponad dwa lata gehennę, gdyż SB blokowała mu znalezienie jakiegokolwiek zatrudnienia i śledziła każdy jego krok.

30 listopada 1970 r. „Dąb” otrzymał zadanie odwiedzić Michała Chmielewskiego, wówczas przewodniczącego BTSK, by dowiedzieć się od niego, jak on i pracownicy „Niwy” odnieśli się do zwolnienia Janowicza (zwolniony został słusznie, czy też nie). Miał go też zapytać, gdzie Sokrat ma zamiar teraz pracować.

Oficer prowadzący powiedział Dudzikowi, by zasugerował Chmielewskiemu pomoc w znalezieniu pracy dla Janowicza. Z jednej strony miał to być pretekst do wspólnych odwiedzin u niego w celu rozeznania jego poglądów, stosunku do partii i rządu, organów wojewódzkich itp., a z drugiej swego rodzaju zasadzka, by sprawdzić szefa BTSK. Chmielewski był tego świadomy, zachował czujność i ostrożność. W głębi duszy współczuł Sokratowi i był zły na służby, że zrobiły mu wielką krzywdę, ale nie mógł ryzykować, obawiając się własnych kłopotów.

Dudzik zdołał porozmawiać z Chmielewskim dopiero w styczniu, ale niczego konkretnego się nie dowiedział.:

Na zapytanie, czy słusznie wyrzucili z pracy Janowicza Sokrata, Chmielewski Michał odpowiedział, że jest za ciekawy, prawdopodobnie napisał coś do Mińska, zadarł się z sekretarzem partii Mikulskim i redaktorem Omilianowiczem. W każdym bądź razie niepotrzebnie wlazł w nieswoje sprawy. (Z informacji przekazanej 18 stycznia 1971 r.).

Następną rozmowę z Chmielewskim Dudzik miał na początku marca. Tym razem dotyczyła ona Jana Ciełuszeckiego, który przyszedł do „Niwy” na miejsce zwolnione przez Sokrata Janowicza. Wcześniej krótko pracował on w KW PZPR i na etacie instruktora w BTSK. Chmielewski prywatnie miał o nim dobre zdanie, ale miał zastrzeżenia odnośnie poziomu pisanych przez niego artykułów, wymagających gruntownego opracowania redakcyjnego. Tłumaczył to brakiem przygotowania i doświadczenia dziennikarskiego.

Na temat Ciełuszeckiego Dudzik wydobył od Chmielewskiego szereg informacji o jego życiu prywatnym. Usłyszał, że podobno ma wujka w USA, od którego otrzymuje listy. Rozpowiadać o tym miała pracownica „Niwy” Janina Cz. Rzekomo na adres redakcji przyszedł list z USA, adresowany do Ciełuszeckiego, który odbierając go poinformował, że pisze do niego dalszy wujek dawno zamieszkały w USA, którego zna tylko z opowiadań rodziców.

Konsekwencją donosu była przeprowadzona z adresatem rozmowa operacyjna.

Od Chmielewskiego Dudzik dowiedział się, że 15 sierpnia w Rybakach nad Narwią odbędzie się białoruski festyn ludowy. Umówili się, że tam się spotkają. W związku z tym „Dąb” zobowiązał się, że o ile będą tam cudzoziemcy, zwróci szczególną uwagę na zachowanie i ich kontakty z naszymi obywatelami. Miał także postarać się nawiązać z nimi kontakty towarzyskie. Zastrzegł jednak, że czy cudzoziemcy będą, trudno przypuszczać.

Na festyn w Rybakach wybierał się także Konstanty Mojsienia, którego SB znów postanowiła inwigilować. „Dąb” od dłuższego czasu miał zadanie do niego się zbliżyć, ale dotąd nie było takich możliwości, gdyż figurant mieszkał w Hajnówce. Teraz nadarzyła się okazja, by nawiązać z nim bliższy kontakt towarzyski.

Kpt. Fiedoruk wysyłając tam swego agenta powierzył mu następujące zadanie:

W rozmowach ze znajomymi zwracać uwagę na ich wypowiedzi i zachowanie się. Mieć na uwadze również ewentualną rozmowę z Janowiczem Sokratem i jego kontakt ze Stanisławem Poznańskim, a także kontakt pomiędzy Janowiczem, Mojsienią i Geniusz Jerzym.

Takie imprezy jak w Rybakach w okresie letnim BTSK organizowało w różnych wsiach wschodniej Białostocczyzny, wówczas jeszcze gęsto zaludnionych. Stały się bardzo popularne, występy białoruskich zespołów na wsiach gromadziły nieraz tysięczne tłumy z całej okolicy. BTSK organizuje je do dziś, ale mają teraz przeważnie charakter niewielkich spotkań miłośników piosenki białoruskiej. Nawet w centrach gminnych i powiatowych tłumów już nie przyciągają, choć nadal są bardzo ważne dla pielęgnowania białoruskiej tożsamości kulturowej w regionie.

Cdn.
Jerzy Chmielewski

Fot. Białoruski festyn ludowy w Rybakach. Był na nim TW „Dąb” i kilku innych agentów SB (zdjęcia archiwalne)

Adres

Ulica Zamenhofa 4/221 (redakcja)
Białystok
15-001

Strona Internetowa

Ostrzeżenia

Bądź na bieżąco i daj nam wysłać e-mail, gdy Czasopis umieści wiadomości i promocje. Twój adres e-mail nie zostanie wykorzystany do żadnego innego celu i możesz zrezygnować z subskrypcji w dowolnym momencie.

Skontaktuj Się Z Firmę

Wyślij wiadomość do Czasopis:

Udostępnij

Kategoria