01/03/2023
W piątek w podlaskiej operze wielkie święto. Nie, nie piszę tego ironicznie, tylko wprost: wielkie święto, bo podlaska Opera, po 5 latach, które minęły od premiery „Turandot” Giacoma Pucciniego w reż. Marka Weissa-Grzesińskiego, z cudownymi Ewą Vesin i Wiolettą Chodowicz (Turandot) oraz Marceliną Beucher i Katarzyną Trylnik (Liu), Rafałem Bartmińskim jako Kalafem, zjawiskowymi tancerzami z grupy Izadory Weiss (nieistniejący już, bo „nierentowny”, Biały Teatr Tańca), wystawi… operę!
Po nieprzedłużeniu kontraktu Damianowi Tanajewskiemu, powołaniu Ewy Iżykowskiej-Lipińskiej (2019-2020), której dyrektorowanie przypadło na czas pandemii oraz powołaniu Violetty Bieleckiej (od 1 grudnia 2020), „największa instytucja artystyczna na terenie północno-wschodniej Polski” realizowała pomysły dawnych dyrektorów: „Jesus Christ Superstar” – produkcja Tanajewskiego, premiera podczas kadencji Iżykowskiej, „Wesoła wdówka” – pomysł Iżykowskiej, premiera za czasu Bieleckiej oraz „West Side Story” – pomysł z czasów Tanajewskiego, premiera – czas Bieleckiej oraz projekty nowego kierownictwa, z których największy to „Quo Vadis”, po którego premierze tytuł skrzętnie zdjęto ze sceny. Oraz kilka produkcji pracowników lub współpracowników opery w ramach niewielkich projektów artystycznych.
Tu mała dygresja-retrospekcja, ale uwzględniająca wyłącznie moją perspektywę osoby zatrudnionej w dziale literackim opery i pełniącej funkcję rzecznika prasowego w OiFP od listopada 2015 do marca 2021. Tanajewski przejął schedę po Roberto Skolmowskim w postaci: drugiej co do wielkości krajowej sceny operowej, starannie wyselekcjonowanego i profesjonalnego zespołu organizacyjno-technicznego, najlepszego chóru w Polsce, przeciętnej orkiestry, wysoko zawieszonej poprzeczki repertuarowej („Korczak”, „Skrzypek na dachu”), budynku nie spełniającego potrzeb opery (brak magazynów, parkingów), zadłużenia na ponad 3 mln zł., złego nawyku corocznego ustalania budżetu przez władze poniżej poziomu określonego w dokumentach projektu unijnego powołującego OiFP i rozeźlonej opinii publicznej.
Wokół Tanajewskiego krążyły też typowo białostockie kąśliwości co do jego wykształcenia prawniczego, doświadczenia audytora czy bycia „głównym technicznym” przy Skolmowskim. Wpisuje się to w ogólne niezrozumienie, że tak jak sztuka potrzebuje artysty, tak instytucja – menedżera. A Tanajewski był świetnym menedżerem, na co mam następujące argumenty: 1. potrafił wyprodukować monumentalne, ambitne spektakle, jak choćby spektakularna decyzja wystawienia „Doktora Żywago” Lucy Simon (świetna współpraca Daniela Wyszogrodzkiego, Jakuba Szydłowskiego, Jarosława Stańka i wszystkich zespołów, ale przede wszystkim niesamowita instrumentacja Krzysztofa Dombka).
Oznacza to, że miał zmysł współpracy z najlepszymi oraz umiejętność skupiania ich talentu i pracy w jednym uzgodnionym terminie, w ramach zawsze za małego budżetu, ale z ambicją sięgania gwiazd; 2. potrafił współpracować ze wszystkimi i zapalać cały zespół do pracy na wysokich rejestrach możliwości; 3. miał odwagę robić operę, której poziom powoli stawał się doceniany w Polsce; 4. umiał przekonać publiczność i media do instytucji, która przestała być postrzegana wyłącznie jako wtopa finansowa; 5. nie bał się ryzyka – brał na klatę fakt, że budżet co roku się nie spina, bo nie może się spinać przy narastającym systematycznie niedofinansowaniu w wysokości ok. 1,5 miliona względem założeń funkcjonowania instytucji.
Władze, i ministerialne i marszałkowskie, doskonale zdawały sobie z tego sprawę, ale cynicznie czekały, aż ten pociąg stanie. Do końca pędził na pełnej petardzie.
I tak, Tanajewski zarządzał instytucją zatrudniającą stale ponad 300 pracowników, współpracującą z ok. tysiącem, organizującą niemal 2 razy więcej wydarzeń niż jest dni w roku i z budżetem kilkudziesięciu milionów – sam, mimo nieustannego zgłaszania potrzeby zatrudnienia zastępcy.
Ten stan rzeczy odziedziczyła dyrektor Ewa Iżykowska i od razu postawiła sprawę jasno: nie możemy się dalej zadłużać.
Jako osoba powołana już przez P*S miała większy posłuch u władz, a co za tym idzie, pozyskiwała większe wsparcie finansowe, o które nie mógł doprosić się Tanajewski.
Iżykowskiej także nie pozwolono dobrać sobie zastępcy, za to – o czym wtedy nie wiedzieliśmy – przedstawiono „czarną listę”, czyli listę pracowników do zwolnienia. Iżykowska uznala, że nie zna jeszcze swoich pracowników, więc nie będzie ich zwalniać, póki nie przekona się, że z kimś warto zakończyć współpracę.
Mam osobistego kaca moralnego związanego z jej kadencją, polegającego na przekonaniu post factum, że Iżykowska, jako osoba postrzegana jako „szalona” i lojalna wobec władzy, a w związku z tym ukrywająca przed nami napięcia z urzędem marszałkowskim, nie dostała takiego wsparcia, na jakie zasługiwała.
Nadeszła nieszczęsna pandemia, ale „szalona” Iżykowska jako jedna z pierwszych miała pomysły na to, żeby życie w instytucji nie zamarło. Był to czas, kiedy organizowaliśmy kilka eventów tygodniowo, korzystając z mniejszej konkurencji przebiliśmy się mocniej do mediów i w sumie nieźle zasuwaliśmy. Tak, była niestandardowa, była bohaterką pracowniczych anegdot, trudno odmówić jej jednak pracowitości, zaangażowania, wizji (nasza „Turandot” w Chinach), umiejętności finansowej kalkulacji, ale przede wszystkim – wysokiej etyczności. Nie, nie miała Maryjki ani Jezuska na profilu fejsbukowym, ale będąc w pracy pierwsza, grubo przed 8.00, wychodziła po 22.00, zabiegała o fundusze, robiła plany dużych projektów, zaganiała wszystkich do aktywności mimo czasu zarazy i tak, codziennie zamykała się na kilkanaście minut, czytając w tym czasie fragment Pisma Świętego, „żeby pamiętać jak być dobrym człowiekiem”, jak to kiedyś wyznała mimo woli.
Nie pozwoliła nikogo zwolnić, wyciągnęła instytucję z finansowego dołka, utrzymala przy życiu OiFP przez cały czas pandemii. Te jej „śmieszne” i „irytujące” aktywności były dobrym gruntem dla intrygi zakompleksionej współpracowniczki, którą olśniła możliwość sięgnięcia po władzę i która przy pomocy kilku lojalnych miernot pozbyła się koleżanki.
Powołanie Violetty Bieleckiej na dyrektora OiFP przyjęto jako pozytywne zaskoczenie – twórczyni znakomitego chóru, z dorobkiem, wywodząca się z instytucji, którą miała kierować. Jej wieloletni i niekiedy słuszny żal do dyrektorów, że nie wystawiają wielkich, wspaniałych oper, do realizacji których powołano OiFP oraz wyjątkowa przychylność władz wskazywały na to, że podlaską operę czeka złoty okres. Po raz pierwszy od czasu powołania Roberta Skolmowskiego OiFP miała wszystko, co potrzebne w drodze do wielkości i była gotowa na „Aidę” i „Makbeta” Verdiego czy „Don Giovanniego” Mozarta – te wszystkie tytuły, które Bielecka głośno wymieniała w operowej kantynie, za plecami swoich szefów, a jednak w szerokim gronie pracowników wytykając, że zamiast nich realizuje się musicale czy operetki.
Czego Bieleckiej zabrakło przez ten czas dyrektorowania do realizacji wielkich tytułów, na miarę możliwości podlaskiej sceny?
Moim zdaniem zabrakło: 1. menedżera, jakim był Tanajewski. Pokutujące w Polsce przekonanie, że tytuł profesora załatwia wszystkie kompetencje, tutaj zaprezentowało się w całej okazałości: ktoś, kto całe życie teoretycznie i praktycznie zajmował się wyłącznie chóralistyką, nie zna się na finansach, zarządzaniu, promocji, sztuce, jest po prostu wybitnym kierownikiem chóru, aż i tylko; 2. etyki. Brak osobistej etyki zakończył się u Bieleckiej katastrofalną kompromitacją u końca wspaniałej kariery i nie, nie zostanie zapomniany. Za większą pensję, dyrektorski stołek i możliwość realizowania ambicji Chóru OiFP, Bielecka stała się pisowską marionetką, bezduszną maszynką do wymiany ludzi, o żenujących działaniach zastępcy, absolwencie szkoły policyjnej i akademii obrony nie chce mi się już wspominać, ale co najsmutniejsze, okazała się najsłabszym, bo miernym, w krótkiej historii OiFP, dyrektorem. A tego o żadnym z jej poprzedników nie można powiedzieć.
Ale być może w piątek na scenie OiFP znów zagości Sztuka, mocno trzymam za to kciuki, zapowiada się świetnie. Ludzie przemijają, instytucje trwają, a ja wciąż wierzę, że opera jest nam na Podlasiu potrzebna.
Joanna Dolecka