22/02/2022
Cześć, słowem wstępu, poniższy log jest formą opisu fabularnego naszej aktualnej sesji RPG w Star Wars Saga Edition. Jest to zarówno forma podziękowania dla naszego mistrza gry jak i współgraczy. Myślę, że za jakiś czas będzie to brama do pięknych wspomnień. Przy okazji pomyślałem, że mogę się tym podzielić z szerszym gronem. W sesji w trójkę wcielamy się w postacie z uniwersum gwiezdnych wojen, w rozgrywce biorą więc udział:
-Lur Hadra, Besalisk o niepohamowanym temperamencie i skłonności do spożywania nadmiernej ilości wszelkich trunków alkoholowych.
- Ian Kendors, powściągliwy w słowie, ale szybki w dobywaniu broni „Emerytowany” szturmowiec klonów. Do jego talentów zaliczyć można zarówno sokole oko, jak i niebywałą zdolność ujarzmienia Lura i jego charakteru.
- Ellors Madark, niebieskoskóry Duros, który chciwym wzrokiem spogląda zarówno na szybkie statki, jak i każdą jaskinię hazardu. Umiejętnością gry w sabacc’a zawstydziłby samego Lando Calrissiana.
Powyższa trójka tworzy grupę najemników nazywających samych siebie Szczęki Sarlacc’a. Sesja jest w toku, a my już raz prawie przypłaciliśmy jedno starcie życiem naszych postaci.
[19:3:3]
Dziennik pokładowy myśliwca gwiezdnego G1-A Sarlacc IV. Mówi pierwszy oficer Lur Hadra. Dziś mija czwarty… albo piąty dzień naszej podróży na Tatooine. Bliższa weryfikacja nie jest możliwa z uwagi na wyciek który… No dobra, nie ma co owijać w wełnę banthy. Zachlałem. Niemniej po tragicznym odejściu Cerrica naszego wspaniałego pilota, który nie tylko zasiadał za sterami Sarlacca III, ale i zajmował się dziennikiem pokładowym, to na mnie spadł ten obowiązek. Co tu dużo gadać, mkniemy przez Zewnętrzne Rubieże tak szybko, jak pozwala na to nasz napęd klasy drugiej. Ian prowadzi czwartą w tym roku inwentaryzację uzbrojenia. Astromech nazwany przez nas pieszczotliwie sa-R4-lc pilnuje kursu a pilot… jeśli mam być szczery cholera wie, co robi pilot. Tak jak sami słyszycie, dzieje się od groma więc wracam do chlan.. do roboty!
[19:3:4]
Dziś spotkaliśmy się z szanowną Huttką Perlo. Uraczyła nas wspaniałymi drinkami z Skannbultem oraz sokiem Muja. Odpowiednia proporcja, odpowiednia temperatura a przede wszystkim odpowiednia ilość, czyli po jednym drinku do każdej z czterech rąk! Ale było coś jeszcze… Aaaaa! Tak, tak! Zadanie. Oficjalnie znów mamy robotę! Ja, Ian oraz Ellors mamy odszukać niejakiego Barina Trevinę i przedmiot, którego poszukiwał. Zadanie nie jawi się jako trudne Balosar miast dostarczyć coś, co Huttka nazwyała Upadłą Gwiazdą, ale zniknął z radaru. Uciekinierzy często bywają nieostrożni, a takich tropi się najłatwiej, zadanie więc nie jawi się jako trudne dla takich wiarusów jak my. Krótkie śledztwo na Tatoo dało też już sporo poszlak. Po pierwsze utwierdziliśmy się w kwestii, że Karn to skończony pajac. Jeśli będziecie szukali warsztatu w Mos Eisley, omijajcie norę tego parszywego Trandoshanina. Nie dość, że zdarł z nas za nareperowanie „znalezionych” przez nas ścigaczy to, jeszcze śmierdziało u niego gorzej niż w legowisku bhanty. Ale do rzeczy, Barin miał wspomniany artefakt, ale okazał się nie mniejszym pajacem niż wspomniany wcześniej Karn i zamiast tego dał nogę po wplątaniu się w niemałą kabałę z jednym z lokalnych gangów. Na szczęście moja krzepa, celne oko Iana oraz cięty język Ellorsa pozwoliły uporać się z tym piwem, którego nawarzył Trevina. Swoją drogą, napiłbym się piwa. Ale wracając, bo znów odbiegam… Wiemy, że nasz cel zwiał na kawałek skały zwany portem Nadir na pokładzie Szalonego Psa. Po nitce do kłębka musimy więc znaleźć frachtowiec lub jego kapitana – Felipa a znajdziemy Barina.
[19:3:5]
Nie Ian, w rzyci mam co ustaliłeś z Ellorsem w tej kwestii... Co?! Oczywiście, że nie włączyłem nagrywania łokciem. Nie jestem paja… Dank Farrik!
[19:3:8]
Zgodnie z planem dotarliśmy do portu Nadirr. Szczęki Sarlacca wyruszają więc na poszukiwania swojego celu. Strzeż się Barinie Travino! Znajdziemy Cię, nawet jeśli wpełzłeś do najciemniejszej dziury na tej asteroidzie. Zresztą nie ma innej opcji, gdyż założyłem się o sto kredytów z naszym niebieskim pilotem, że znajdziemy Trevinę w mniej niż dobę. Łatwa kasa, mój zysk jego strata!
[19:3:9]
Dank Farrik! Gdyby ktoś powiedział mi wczoraj co nas czeka, najpewniej nazwałbym go pajacem. Nie wiem, czy uwierzyłbym choćby Ianowi, gdyby mnie tam nie było. Lasery, wybuchy… Dosłownie. Ale po kolei. Szalonego psa znaleźliśmy bez problemu, dokował w Szczelinie podobnie jak nasz G1-A, wystarczyło użyć swojego uroku osobistego na jednej z kelnerek w kantynie, by pozyskać te cenne informacje. Za DARMO… znaczy, Duros zapłacił jej wprawdzie, ale to nie byłem ja. Dalej poszło jednak nieco gorzej. Kapitan frachtowca, którego szukaliśmy, okazał się stygnącym trupem. Przybyliśmy za późno. W przeciwieństwie do Felipa atmosfera na lądowisku zaczęła się za to robić gorąca. Krótko po naszym przybyciu pojawiło się na miejscu kilku miejscowych pajaców w mundurach. Ian przytomnie zajął dogodne miejsce, w którym rozłożył się z karabinem na wypadek, gdyby zrobiło się jeszcze cieplej a nasz wspaniały pilot… WYŁĄCZYŁ SWÓJ COMLINK. No po prostu nawet jak o tym teraz myślę, to krew buzuje… Kriff! Przerwa. Muszę się napić.
***
Na czym to ja… a tak, tak. Pajac wyłączył comlink. My tam… a on… ehh. No nieważne. Mundurowi o dziwo nie szukali z nami zwady, a zaprowadzili nas do kolejnego Durosa który sam nazywał się puzzlem czy inną zabawką. Pajac. Wypytywał nas o to, czego szukamy w porcie Nadir i za nic nie chciał przyjąć do wiadomości odpowiedzi, że jego matki. Nie wiem czemu Ian się z nim dogadał, ale jego decyzji akurat kwestionować nie zamierzam. Tyle wyszło z tego dobrego, że w zamian za nasze informacje otrzymaliśmy holodysk z zapisem tego, co stało się wcześniej na lądowisku. Wszystko wskazywało na Czarny Świt. Kriff! Dalej udaliśmy się więc niejakiego Porlo, który handlował informacjami. Dobrotliwy Toydarianin nie tylko poczęstował mnie wybornym, pikantnym, Menkoro. Cóż za smak i moc! Za bagatela kilkaset kredytów wzbogaciliśmy się jednak nie tylko o przyjemny szum w głowie, ale i o cenne informacje, które pozwoliły nam odszukać Barina, który ukrywał się tu pod mianem Ellay Sapella. Balosar na szczęście miał na tyle oleju w głowie, by nie stawiać oporu. Mieliśmy już więc pajaca, pozostało odszukać artefakt, którego jak się okazało, pajac nie miał. Wraz z Treviną udaliśmy się więc do starych szybów kopalnianych. Pierwszym problemem, który napotkaliśmy były droidy z palnikami plazmowymi. Dank Farrik! Co to było za cholerstwo. Mój pancerz nadaje się jedynie na złom. Na szczęście Ian jak zwykle strzelał celnie, nawet Duros dla odmiany chyba coś tam odstrzelił. Ta część misji zwieńczona została pełnym sukcesem, nie tylko odnaleźliśmy Upadłą Gwiazdę, ale i skrzynie pełne CORELLIAŃSKIEJ ŁYCHY! Były tam też jakieś sztaby, ale pozwolę sobie powtórzyć. Corelliańska łyyyyyychaaaaa. Dalej jednak nie było już tak kolorowo. Choć heroicznie, za pomocą lin, pociągnąłem dwie z trzech skrzyń do wyjścia z szybów, tam czekał na nas kolejny pajac… Aaaaa, no bo nie wspomniałem. Na tych holodyskach od puzzla był właśnie on. Czarne szaty, nieprzyjemna aparycja. Jak się niestety okazało Sith albo inny Jedi. Ian mówi, że to jedno łajno bhanty. Walka nie należała do przyjemnych. Granaty, wybuchy, lasery. Tak jak mówiłem na początku! Niestety gdzieś w trakcie urwał mi się film. Chyba zaraz po tym, jak ten chędożony pajac dusił mnie na odległość. Co to w ogóle ma być!? Albo się strzelamy, albo tłuczemy po ryjach, a nie jakieś tam łambo-mambo. Meh. Ian też musiał mocno oberwać, bo mówi, że zastrzelił go Ellors, a coś mi się to nie widzi. Dawno tak szybko nie spieprzaliśmy tak szybko, jak stamtąd. Ale udało się! Jak opuściliśmy port, oczywiście ze skrzyniami i ich cennym załadunkiem, przyplątały się jeszcze dwie zet dziewięćdziesiątki-piątki. No i co, na rychlik. Ian do dział, Duros w końcu miał okazję się popisać i… no… muszę przyznać. Może pajac, ale nie sądziłem, że nasz Sarlacc może takie beczki wywijać. Poszło kilka torped w ogniu zaporowym i jakoś to poszło. Uff… no to by było w sumie chyba na tyle. Następny przystanek Tatooine. Oby zapłata od Prelo była tego wszystkiego warta.