22/07/2024
Jedna z opinii czytelniczych na temat "Upadłego księcia":
📜 "Dialogi żywe, głębokie, cięte riposty i szermierka językowa na wysokim poziomie.
Wędrówka jednego z bohaterów jest drogą przez życie niejednego człowieka. Finał zaś zacny i zaskakujący".
Dla zachęty sięgnięcia podczas wakacji po tę książkę publikujemy jej prolog i pierwszy rozdział. ⬇️
* * *
𝐏𝐑𝐎𝐋𝐎𝐆
Te trzy pożółkłe dzienniki owinięte sznurkiem, znalazłem na strychu starej kamienicy, tuż przed jej rozbiórką. Wpierw zdjąłem z nich kożuch kurzu, a potem złożyłem po swojemu w całość, dzieląc opowieść na parodniowe sekwencje, tworzące kolejne części niniejszej historii. Fabułę każdej z części scaliłem z trzech przekazów przedstawionych w kolejności za słuszną przeze mnie uznanej. Powstała stąd opowieść, zda mi się, z lekka ponura. Czytając te zapiski, myślę chłodno, iż świat wygląda mniej więcej tak, jak to w nich opisano – w wycinku, który widzimy, jest on zupełnie bez sensu; nabiera zasadności, gdy jego część ukryta, naszą tezą się staje. I patrząc na teraźniejszość, zastanawiam się, czemu skreślono je nie dzisiaj, lecz niemal trzysta lat temu. Niech pozostaną śladem odwiecznego miotania się ludzi w pułapce teraźniejszości.
I jeszcze jedno, historia nie staje się, lecz jest stwarzana, i nie ma w niej praw, a są tylko siły i skryte za nimi cele.
𝐙𝐚𝐩𝐢𝐬𝐤𝐢 𝐊𝐮𝐫𝐭𝐚 𝐇𝐞𝐫𝐰𝐨𝐥𝐭𝐳𝐚
2-3 listopada 17xx
/poniedziałek 2 listopada 17xx/
Państwo nasze objedziesz w cztery dni karetą. To raczej księstewko u podnóża gór wielkich, na krańcu równiny. Krajobrazy u nas wielkiej urody, za to wieśniacy prezentują się licho, na widok karety pochylają rozczochrane głowy, niejeden przyklęknie, ale ścierwo nie spojrzą ci w oczy i nijak nie zgadniesz co we łbach im siedzi. Za to mieszczanie łażą rozgadani. Tę gadaninę zwą Oświeceniem, wszak jest to raczej moda na myśl niehandlową. Z jej pomocą chcą przykryć przyrodzoną chciwość, wmawiając wszem wobec, że nie o pieniądz, lecz o postęp tu chodzi. Mam dziwne przeczucie, że wiatr historii już wkrótce powieje, a wtedy ta ludzka trzcina poskręca się od żaru.
Tak zwana historia przypomina okrutnego nieuka. Rodzi kłamstwa trywialnie podobne, wojny zawsze sprawiedliwe, pokoje zawsze wieczyste i cierpi wciąż na niedostatek rekruta do wyrżnięcia w boju. Każde nowe jest rozpaczliwie znane – nasz świat zużył się jak łono starej rozpustnicy. I jak ono, każdy grzech wchłonie.
*
Mam nieodparte wrażenie, że czas wokół mnie zgęstniał. A gdy czas gęstnieje, warto przelać na papier jego lepką masę, aby przyszłość zadumała się nad tym paskudztwem, przeto czynię to jak potrafię…
Minęła północ, listopad, zimno. Kominek nie jest w stanie nagrzać olbrzymiego gabinetu przydzielonego mi wraz z personelem jawnym i ściśle tajnym. Jestem ministrem jego wysokości Księcia Pana. Zaszczyt to chwalebny, choć ulotny jak kopulacja motyla. Zawsze chciałem być ministrem, więc w końcu nim zostałem. I co z tego – nic z tego. Co dzień kwadrans przed dziesiątą kładą na mym biurku dwie tace z pismami – pisma po lewej ręce winienem przeczytać, by do spraw w nich zawartych odnieść się osobiście; pism z tacy prawej dotykać nie muszę – jeśli dam im spokój załatwią się same. Mogę wszakże każdy dokument z lewej tacy przełożyć na prawą, a wtedy on także załatwi się sam, bez mojego czytania. Bywa, że przekładam na prawo cały stos lewy i już jest po kłopocie. Dodać też muszę dwa uzupełnienia: primo – tace są ze srebra, secundo – łatwo być ministrem, choć jeszcze łatwiej nim nie być.
W kwestii mej samooceny moralnej rzecz przedstawia się marnie. Zawsze jednak pocieszam się tym, że są ludzie gorsi, a pewnie i oni znajdą podobną pociechę. Wśród mych cnót pierwsza jest ta, że staram się nie być draniem nad potrzebę, a drugą iż nie zakłamuję się, że nim nie jestem – tyle w kwestii etyki.
Cztery lata temu medycy orzekli, że nie mam wątroby, odtąd ich unikam, bo gdybym za sprawą ich orzeczeń przestał pić – to by dopiero znaczyło mą prawdziwą ruinę. Na razie uderzeniem pięści rozbijam blat stołu i każdy łeb ludzki jak garnek rozbiję, choć tak ogólnie prawie zgniłem. Pasą się mną choroby znane i nieznane. Jedna polega na tym, że wciąż oddaję urynę, druga na tym, że rozrywają mnie gazy, trzecia zaś objawia się nachalną czkawką, nawet wówczas, gdy od rana nie piję. I jeśli to, co we mnie siedzi jest moją duszą, to zostało z niej niewiele. Co do śmierci – sprawa jest dość niejasna; mnóstwo ludzi wkoło umiera, ale czy i mnie to dotknie – ostatecznie nie wiem.
Przejdźmy do spraw poważnych: dowodzę Ministerium Państwowości – ta nazwa, która nic nie mówi, kryje kompetencje wrażliwe i sprawcze. Mówiąc krótko, chronię wewnętrzny porządek kraju. Podlega mi życie zamieszkałych tu łotrów, złodziei, nierządnic i wolnomyślicieli. Posiadam władzę szczególnego typu: zarządzam ludzką podłością i strachem. W moim pożytecznym fachu należy, jak nigdzie indziej, odróżnić urzędowanie od skutecznego działania: pierwsze jest grą pozorów, drugie grą o życie. Działam sprawnie i co cieszy mego władcę – osobliwie tanio. Po prostu nie kradnę jak moi poprzednicy. Stworzyłem sieć konfidentów – to doprawdy mit, że dla utrzymania ich armii niezbędne są duże pieniądze. Niewielu donosi dla zysku, większość z potrzeby serca, wielu też z wielkiej uczciwości – ci judaszostwem się brzydzą. Bym mógł trwać, muszę mieć wiedzę. Tę czerpię z własnych źródeł, nie z papierów na tacy. Więc im więcej wiem, tym spokojniej trwam. A kiedy tak siedzę w bezpiecznym błogostanie, to coś, co jest we mnie – w czarnym rdzeniu, głęboko – rodzi bardzo powoli kolejne krople – nie te, o których w durności myślicie: owo „coś” rodzi we mnie bardzo powoli kolejne krople myśli. Tym sposobem, jak z pnia kauczukowego drzewa, spływa ze mnie esencja – wierzcie mi, ja ją tylko spisuję.
📖🔖 https://multibook.pl/pl/p/Jerzy-Szczepkowski-Upadly-Ksiaze.-Opowiesc-ponura-2.-wydanie-/13698