08/02/2023
Wspomnienie Michel’a B. Rachela – założyciela kanału na youtube STUDIO VTV1 z Wrocławia, poruszającego tematykę zjawisk niewyjaśnionych i duchowości o Januszu Szostaku. Znajomość z Januszem w latach 2019 – 2021 r.
JANUSZ SZOSTAK – on był zawsze nienagannie ubrany: koszula, marynarka, spodnie jeansowe. Szykownie. Jednak ciągle niespokojny, jakby spóźniony. Sprawiający wrażenie chaotycznego, ale to chyba przez to, że interesował się tak wieloma sprawami, zwłaszcza osób zaginionych, zamordowanych. Można powiedzieć, że jako dziennikarz śledczy, dobrze poznał świat zbrodni, światek przestępczy. Te sprawy nie pozwalały mu na spokój. Miotał się ciągle między jedną, a drugą, zatapiając się raz po raz głębiej w każdej z nich. To nie było zwykłe pisanie. On nie tworzył artykułów o zmarłych. On się z tymi zaginionymi spotykał gdzieś
w innym wymiarze. Ale chyba z jakiejś przyczyny, nie mógł całkiem przeniknąć do ich świata. Janusz z jakichś powodów nie mógł ich usłyszeć, nie rozumiał ich mowy, na tyle aby wprost napisać w książkach co się z nimi stało. A oni szukali spokoju. To wygląda jakby szukali go ciągle u Janusza, bo wiedzieli, że tylko on może im pomóc wyjaśnić ich sprawy. Zaglądali więc do jego biura, pukali, czasami wchodzili gwałtownie, z pretensjami, dlaczego ich sprawa jeszcze ciągle nie została opisana? I przez to on taki właśnie był. Niespokojny. Czasami nieobecny. Jestem pewien, że nieświadomie miał kontakt ze zmarłymi i chociaż tego nie rozumiał, to uczestniczył w tym i wchodził w to często bardzo głęboko. Fascynował go świat tajemnic. Zatapiał się w tym, odchodził. A sprawa Iwony Wieczorek, pochłaniała go bez reszty. On żył tym zaginięciem. Kiedy tylko rozmawialiśmy, każda rozmowa wcześniej czy później schodziła na temat tej dziewczyny. Był tym tematem wręcz opętany. Chciał koniecznie wyjaśnić tę sprawę.
Janusz był niezłomny. On nie widział porażki, czy konieczności wycofania się, poddania, rezygnacji. Owszem przychodziły różne myśli, bo nie raz w czasie rozmowy, pojawiały się nuty wątpliwości, ale bardzo szybko znikały. Poszukiwanie zaginionych było silniejsze. To musiał być nałóg. Dobrze, kiedy ludzie mają takie nałogi. Janusz mimo, że wypierał się, powtarzając, że nie czuje świata metafizycznego, że nie umie zrobić wizji, to jestem przekonany, że miał silne połączenie z tym „niewidzialnym”, światem pozazmysłowym. Oczywiście o wiele większe rezultaty osiągał w racjonalnym myśleniu. Łączył dobrze fakty. Lata praktyki pozwoliły mu dojść do mistrzostwa, jeśli chodzi o wyciągnie wniosków i poszukiwanie motywów zbrodni. Jednak bez wątpliwości ostatnie lata Janusza to eksploracja świata pozazmysłowego. Może dlatego właśnie, że nie dawał nigdy za wygraną. Chciał, aby jego Fundacja Na Tropie, rozwiązała jak najwięcej zagadkowych śmierci, zabójstw, zaginięć. Ze zbrodniami jest tak, że jeśli nie uda się ich rozwikłać od razu, to przychodzi taki moment, że możliwości kryminalistyczne, jakby się wyczerpują. Przynajmniej na jakiś czas, historie zaginięć i zbrodni, utykają w tzw. „martwym punkcie”, albo nabierają innego kierunku. Janusz nie akceptował tego, że coś może być niewyjaśnione, nierozwiązane. To go jeszcze bardziej inspirowało i motywowało do działania. Widać było, że im bardziej sprawa jest trudniejsza, tym więcej czasu on jej poświęca. Sądzę,
że dlatego też w pewnym momencie, sięgał po mało konwencjonalne w kryminalistyce metody jakimi są choćby medium i hipnoza. Te nowe dla niego metody poszukiwań nie pozwalały mu odpoczywać. Hipnoza rzucała nowy obraz na śledztwa, dawała nowe nadzieje na znalezienie rozwiązań. Zachłannie badał stare wątki niewyjaśnionych dotąd spraw kryminalnych przepuszczając je przez filtr nowych możliwości. I chyba to było trochę zgubne, bo przez to mało dbał o siebie. Stawiał pracę ponad swój komfort i wypoczynek. Trzeba dodać, że to właśnie seanse hipnotyczne, którym w ostatnim czasie przyglądał się z uwagą, stanowiły dla niego nowy element poszukiwań. Wspólnie z żoną, Aldoną przyjeżdżali do Wrocławia i to tutaj Janusz analizował na nowo dawne zbrodnie, włączając w to pracę medium. Te seanse hipnotyczne dawały zupełnie nowe szanse. On przyglądał się temu, wyciągał wnioski. Powstało kilka wielogodzinnych materiałów audio-video, które nigdy nie ujrzały światła dziennego. Nie mogły, bo na jaw wychodziły zupełnie inne okoliczności. Wątki zbrodni nabierały innego charakteru. Ktoś inny wydawał się być podejrzany, niż miało to miejsce w świecie realnym. Pamiętam, kiedy Janusz przyniósł do studia ubranie jednej z osób zaginionych – materiał, który
dla psychotronika mógł nieść za sobą pokłady zupełnie innych informacji. Próbowałem wtedy zrobić wizję. Tak dla nas. W naszym kręgu. Obrazy przyszły od razu. Tragedia tamtego wieczoru. Opowiadałem co zobaczyłem, a Janusz potwierdzał swoje przypuszczenia. Ale też sporo się nie zgadzało. Przynajmniej z informacji, które on posiadał. Dlatego te metody są jeszcze tak mało miarodajne. Można byłoby zarzucić, że dla każdego, kto zrobi wizję, to te informacje będą zupełnie inne. A to nie prawda. Sądzę, że nie jesteśmy jeszcze na tyle przystosowani
do poruszania się w tej – innej dla człowieka percepcji. Z tych seansów Janusz i tak wybierał wątki, które wg. niego były najbliższe prawdzie i to składało się później w jedną całość. On sam dużo czasu poświęcał w terenie. Mocno zaangażowany w poszukiwania, często wyjeżdżał. Zresztą te poszukiwania nie raz kończyły się sukcesem. Fundacja miała swoje realne osiągnięcia. Ale sprawa Iwony Wieczorek, która dla wielu była i chyba nadal jest jedną z najważniejszych spraw dotyczących zaginięć, spędzała Januszowi sen z powiek. On już w pewnym momencie stawał się nerwowy. Emocje go ponosiły, bo chciał to zakończyć, chciał znaleźć odpowiedź.
O wielu rzeczach wiedział, miał przypuszczenia, a nie mógł o tym głośno mówić, bo to były na przykład informacje pozyskane w czasie seansów hipnotycznych. I chyba najbardziej irytował się, kiedy sprawa medialnie szła w innym kierunku niż on zakładał. Denerwował się, twierdząc, że niektóre osoby celowo wprowadzają opinię publiczną w błąd.
Przez to też często Janusz był niewygodny. Sądzę, że dla wielu był jak ciągle węszący pies, chodzący po ich podwórku. Bystry, czujny, dostrzegał w podejrzanych ich potknięcia. Taki powinien być dziennikarz śledczy. On nie bał się zareagować. Prowokował. W czasie jednego
z seansów hipnotycznych z udziałem medium podobno przemówiła sama Iwona, która poprosiła o zamówienie mszy świętej w jej intencji. O spokój dla niej. Janusz zorganizował wszystko. Zamówił mszę, rozreklamował wolę zaginionej. Zrobił to dla niej, ale nigdy nie przestawał być czujny. Przyglądał się uważnie nawet tym, którzy uczestniczyli w nabożeństwie.
Zarzucano mu w sieci, że szuka sensacji, podając informacje na portalach społecznościowych, że sprawa Iwony W. wkrótce znajdzie swój finał, a tak się nie działo, ani wtedy, kiedy prognozował, ani później. On obserwował. Chyba najbardziej reakcje ludzi, którym w tej sprawie przyglądał się od lat. Spalał się, bo sprawa na tym etapie jego dziennikarskiego śledztwa, wymagała milczenia, a on chciał pisać i pisał publicznie o wątkach wynikających
z seansów hipnotycznych. Nie wszystko potem przekładało się na fakty. Więc był sfrustrowany, że pewne sprawy szły tak opornie. On przez te seanse poszedł dalej w poszukiwaniach. Składał w całość, łączył fakty, ale rzeczywistość, kieruje się swoimi prawami i układa się w swoim czasie. Na jesień 2021 roku ukazała się zapowiadana od dawna jego książka, ponownie poświęcona tematyce Iwony Wieczorek. Czy to była następna jego prowokacja dziennikarska? Przecież przez 10 lat w tej sprawie zadziało się tyle, że wątek został pisząc kolokwialnie przewałkowany kilkukrotnie. Nie znaleziono dziewczyny, nie znaleziono sprawcy, nie było nowych, istotnych świadków zniknięcia. Wydawać by się mogło, że nic nowego już nie wyjdzie. Więc po co kolejny raz na nowo opisywać cały przebieg historii tragedii młodej dziewczyny? Wracać do tego, otwierać rany, tym, dla których do zaginięcie przynosi to tylko ból. O to też wielu miało do Janusza pretensje, że za głęboko porusza tematy rodzinne. Wyciąga sprawy, które nie powinny stać się medialnymi. Czy to jego nie profesjonalizm? Bynajmniej. Janusz wiedział co robi, to znaczy on obrał kierunek, który jego zdaniem mógł wyłonić nowe fakty, być może zasiać niepokój, w tych, którzy być może wiedzieli coś więcej, ale milczeli z jakiegoś powodu. Tego kierunku trzymał się od wielu ostatnich miesięcy. Wydaje się, że zwodził, tych których chciał zwieść, nie dopuszczając jednocześnie do przekłamań w tej sprawie. Dziennikarski fortel. Jednak czy dało to Januszowi satysfakcję? Czy przyniosło zamierzony efekt? Czy dzięki temu, mógł pozyskać kolejny element układanki, która ostatecznie pozwoliłaby mu odpowiedzieć
na stawiane od 2010 roku pytanie – co się stało z tą młodą dziewczyną? Ale Janusz był tylko człowiekiem. Zmęczenie i bezsilność, które mieszają się z ekscytacją i pracoholizmem,
to nienajlepsze połączenie. Zresztą dla wielu dziennikarzy prasowych, a zwłaszcza redaktorów naczelnych, prowadzących swoje prasowe biznesy, niemałą bolączką jest utrzymanie na rynku wydawniczym magazynów, na takim poziomie, aby ich wydawnictwo było rentowne. Internet dzisiaj mocno wypiera słowo drukowane. Janusz o tym wiedział. Jednak jego marzenia,
aby magazyn „REPORTER” wydawany był raz w miesiącu, praktycznie miały możliwość się zrealizować. Wszystko szło w tym kierunku. To było trudne, ale nie niemożliwe. To wymagało dużego nakładu pracy i przede wszystkim fundacji. Janusz był niezwykle płodny dziennikarsko. Pisał lekko, w prosty dla czytelnika sposób. Jego książki czytało się łatwo i mówiąc wprost one „wciągały”. Pewnie dlatego, że Janusz przenikał światy. On miał ten zmysł pisarski połączony
z wizjonerstwem, którego tak bardzo się wypierał. W pisaniu kroczył po zwiewnej linii, między życiem a snem, między faktem a widziadłem, chociaż pozazmysłowe sfery zostawiał innym. Janusz wyciągał stare tematy kryminalne, spotykał się z nietuzinkowymi ludźmi. Miał liczne kontakty. Był uznawany w wielu kręgach. Nie raz krytykowany, ale liczono się z nim. Myśmy nawiązali z Januszem współprace w tamtym okresie. Reklamowaliśmy magazyn „REPORTER” na łamach STUDIA VTV1. Uznałem, że czasopismo jest warte uwagi, choćby dlatego, że pomaga w rozwiązaniu najtrudniejszych przypadków, często tych zapomnianych, odłożonych w archiwa.
Janusz był jednym z gości I-szej Konferencji poświęconej Zjawiskom Pozazmysłowym
i Zdolnościom Paranormalnym Człowieka, którą STUDIO VTV1 zorganizowało we wrześniu 2021 r. w Chojnicach. To było kilka miesięcy przed jego śmiercią. Kto by wtedy pomyślał… Konferencja zbiegła się z wydaniem książki „Kto zabił Iwonę Wieczorek?”. Janusz miał opowiedzieć o przypadkach dziennikarskich w kryminalistyce, a prawie trzy godziny, które wtedy, w czasie konferencji, miał do dyspozycji poświęcił tej niewyjaśnionej historii z pomorza. Widać było,
że żyje tą sprawą. Nie daje mu ona spokoju. A to już nie była dobra droga. Myśmy wszyscy wokół niego nie widzieli tego. Zresztą, nawet kiedy spotykaliśmy się prywatnie: Janusz, Aldona i redakcja VTV1 to on ciągle wracał do tego tematu. Wtedy też, na jesień 2021 r., nie długo jakoś po konferencji i wydaniu tej kontrowersyjnej książki zaczęły się dla niektórych dziać dziwne rzeczy. Pamiętam byłem w stałym kontakcie z Krzysztofem Jackowskim i on kiedyś jak zadzwonił do mnie, spytał: „Ty masz książkę Szostaka? Wyrzuć ją”. Prawie krzyknął opowiadając o dziwnej sytuacji z jego psem, który stracił wzrok w czasie, kiedy Krzysztof czytał tę książkę. Zresztą prywatnie i publicznie mówił, że coś z tą książką jest nie tak, że ma ona jakąś niedobrą aurę. To nie był czarny PR ze strony Krzysztofa, on sam rozmawiał z Januszem o swoich odczuciach związanych z tą książką. Nie chciał żeby Janusz miał mu za złe to, że wyrzucił podarowaną mu książkę i jeszcze mówi o tym w mediach. Ja sam początkowo byłem sceptyczny
do opisywanych przez Krzysztofa odczuć w tym temacie, to znaczy łączenia tych faktów
z książką, jednak nie długo po tym, także w moim życiu zaczęły się dziać dziwne, niewytłumaczalne sytuacje. Ciągle miałem uczucie czyjejś niematerialnej obecności w domu
i zdarzał się ciągły nie fart sytuacyjny. W tamtym okresie bardzo dużo też chorowałem. Przyznam, że sam za mocno wszedłem w temat tamtego zaginięcia. Wiem, że to trudno przełożyć na słowa, ale w tamtym czasie, wokół mnie zdarzały się naprawdę niewytłumaczalne sytuacje. Nie raz wracałem do domu po zmierzchu i mimo, że nikogo od kilku godzin w nim nie było, to wewnątrz było włączone światło i przeszywające poczucie, że za lekko uchylonymi drzwiami drugiego pokoju, w głębokiej ciemności pomieszczenia ktoś spokojnie siedzi.
I czeka. Wyobraźnia działała. Dziś przeszywa mnie dreszcz, że ta istota nie zazna spokoju dopóki sprawa się nie wyjaśni. A prędzej czy później tak się stanie. Nie ma innego rozwiania w tej sprawie. Janusz to wiedział. Być może wbrew pozorom ta sprawa jest banalnie prosta do wyjaśnienia i tam, po drugiej stronie jest to tym bardziej trudne do zaakceptowania. Nie mam pojęcia, nie chcę już w to wchodzić. Jednak kiedy te i podobne historie zaczęły się nagminnie powtarzać, próbując nie sfiksować, sam pozbyłem się książki, bo ona w pewnym momencie mojego życia była zawsze na wierzchu. Na prawdę jakby ciągle dawała znać, że jest.
Do Janusza pisało wiele osób, podając mu swoje przypuszczenia, przemyślenia, analizy. On zbierał te informacje. Przesiewał je, czasami wykorzystywał sprawdzając w terenie. Ale to przede wszystkim stymulowało go do pisania kolejnych książek. Pamiętam, że sam też wysłałem Januszowi analizę moich przemyśleń odnośnie tamtych zdarzeń, tak jak ja miałem to
w poczuciach. Miał je przeanalizować i na wiosnę 2022 r. sprawdzić te wątki. Ale już tego nie zrobił.
Szóstego grudnia 2021 r. miałem dziwny sen. Śniłem, że wypadły mi wszystkie zęby,
że wyjmowałem je po kolei z ust i przyglądam się im leżącym w moich dłoniach. Wiedziałem, że takie sny zwykle zwiastują śmierć kogoś bliskiego lub chorobę. Takich snów nie zapominam. Sprawdzam wtedy czy ktoś z mojego otoczenia, rodziny, nie choruje, albo nie ma jakichś niepokojących zwiastunów, które mogłyby przynieść coś niedobrego. I tak też wtedy było. Następnego dnia zorientowałem się, czy nie dzieje się coś niepokojącego u kogoś bliskiego.
A czasy były wtedy nieciekawe. Nie gasnąca pandemia, która dla jednych była wymysłem światowych elit, dla innych zabójczą chorobą XXI wieku, przed którą chronić mogło jedynie wielokrotne szczepienie. Wśród ludzi zapanowały totalne skrajności. To podzieliło świat.
Nie było jednak wtedy nikogo w moim otoczeniu, kto w mojej ocenie mógłby „być zagrożony”. Zamieszczona dzień wcześniej wiadomość na facebooku u Janusza, że „Niestety nic nie wskazuje na to, aby mój stan zdrowia miał się w dniu dzisiejszym poprawić”, jakoś nie nasuwała mi złych przypuszczeń. Dziewiątego grudnia tamtego roku, zobaczyłem kolejny wpis Janusza na swoim facebooku, że także jemu COVID nie odpuszcza. Miałem do niego zadzwonić, ale pora była późna. Wiedziałem, że następnego dnia muszę to zrobić. Niestety rano informacja o śmierci Janusza bardzo szybko rozwiała moje plany. Nie udało się już więcej porozmawiać. Długo nie mogłem uświadomić sobie faktu, że jego już nie ma. W tym ostatnim wpisie tamtego wieczoru, Janusz zamieścił zdjęcie pielęgniarki, ubranej w kombinezon, jaki wówczas nosiły osoby wykonujące wymazy w kierunku wirusa SARS CoV-2. To też pokazuje jakim Janusz był człowiekiem. On zawsze widział świat inaczej, wiedział kiedy „złapać” chwile i uwiecznić ją na zdjęciu. Ludzie chorzy, zmagający się z temperaturą, nie wpadają na pomysł, aby fotografować pielęgniarzy, którzy przychodzą im pomóc czy uratować życie. Ale nie Janusz. Dla niego to kolejny kard życia, który – jak ocenił, wart jest uwagi, może odrobiny sensacji. A może on sam wtedy coś przeczuwał? Może znów zadziałała u niego ta niewidzialna strefa metafizyczna?
Zawsze chciałem poznać Janusza Szostaka… Zawsze to znaczy jakieś dwa lata wstecz. Wtedy, kiedy po raz pierwszy do rąk wpadł mi egzemplarz magazynu „REPORTER”, którego był redaktorem naczelnym. Kontakt do Janusza uzyskałem dzięki Krzysztofowi Jackowskiemu, który rozmawiał z nim na moją prośbę. Po raz pierwszy spotkaliśmy się na Konferencji Fundacji Przystań Nadzieja Marka Szwedowskiego zorganizowanej we wrześniu 2020 roku w Izabelinie pod Warszawą. Potem spotkania z Januszem były już w STUDIO VTV1 na ul. Lelewela 15
we Wrocławiu, w czasie nagrań programów o jego pracy dziennikarsko-śledczej oraz Fundacji Na Tropie, kolejne spotkanie w Chojnicach we wrześniu 2021 r. w czasie konferencji, na której był prelegentem wspólnie z Krzysztofem Jackowskim i Robertem Bernatowiczem i ostatnie październikowe spotkanie we Wrocławiu w czasie wrocławskiego, autorskiego wieczoru
w klubokawiarni NALANDA, promującego książkę o zaginięciu Iwony Wieczorek. Wtedy chyba po raz ostatni można było na żywo spotkać się z Januszem. A przynajmniej my mieliśmy taką możliwość.
Znaliśmy się z Januszem krótko, o wiele za krótko, bo jakoś ciągle sobie myślę, że choć nasze drogi skrzyżowały się zawodowo, to gdyby było to wcześniej, można byłoby o wiele więcej zdziałać. Cóż, na to już nie ma wpływu. Janusz, ten, który tak intensywnie wracał
do zaginionych, zamordowanych, tak jak wcześniej pisałem, był niejako ich ostatnim ziemskim głosem. Głosem, który mógł pomóc im zaznać spokoju. Dla mnie człowiek niezłomny, o silnym charakterze, charyzmatyczny i odważny. I jeśli mowa o dziennikarstwie śledczym, to Janusz był nim z krwi i kości. Świetnie odnalazł się w tej ziemskiej wędrówce w roli człowieka posługującego się piórem. Wielu zafascynował. Dla wielu był mentorem, zwłaszcza
w dziennikarstwie.
Dzisiaj, fundacja, którą założył wiele lat temu wspólnie z żoną Aldoną, nadal poszukuje zaginionych i pomaga w trudnych, niewyjaśnionych dotąd sprawach. A on? Hm… kto wie.
Tak sobie myślę, że my, ludzie, czasami tak mówimy, między sobą – żeby nam lepiej było, żebyśmy byli spokojniejsi, że Ci których już z nami nie ma, że oni wciąż nam pomagają,
że nas wspierają. A może tam, po drugiej stronie życia są inne rzeczy do robienia? Niewątpliwie coś w tym musi być, że Ci, którzy odeszli nagle, czasami gwałtownie, bez pożegnania,
w okolicznościach zbrodni, próbują się z skontaktować, bo nie mogą zaznać spokoju…
Więc pewnie próbują się kontaktować… Jak? Nie wiem. Janusz chyba też tego nie wiedział. Jednak był takim strażnikiem, tych, którzy nie mogli już nic więcej powiedzieć. Tych, którzy
w milczącym krzyku przechodzili na drugą stronę, zostawiając swoich zrozpaczonych bliskich, opuszczając swoje ciało porzucone, bez szacunku, zbezczeszczone przez kogoś innego.
Myślę, że Janusz miał większy kontakt z tymi zaginionymi, niż sobie z tego zdawał sprawę.
Dzisiaj, dla nas w STUDIO VTV1, o Januszu pozostały wspomnienia, tych wspólnych nagrań publicznych i rozmów prywatnych, przy kolacji, tych wielu tajemnic, które tajemnicami zostaną i nadziei, że te nasze życia nie bez powodu się krzyżują. Nadzieja, że te wszystkie spotkania, którymi wypełniają się nasze dni, mają jakiś cel i sens.
Janusz, dziękuje Ci kolego, żeśmy się spotkali w tym życiu. I niech pamięć o Tobie trwa choćby w przestrzeni pisanej. W słowie, któreś sobie tak umiłował, a ono ci wdzięczne było. Przez tyle lat.