Grafomanya Justyny Wydry

Grafomanya Justyny Wydry Piszę, piszę, piszę i końca nie widać http://grafomanya.wordpress.com/ W praktyce zwykle piszę o tym, co jest dla mnie najważniejsze. O literaturze.

Grafomanya.wordpress.com w założeniu ma być zbiorem felietonów na tematy aktualno-socjologiczno-kulturalno-biznesowo-polityczne.

Początek XX wieku. Górskie uzdrowisko dla chorych na płuca. Do miejscowości kuracyjnej przyjeżdża młody, cierpiący na gr...
21/06/2022

Początek XX wieku. Górskie uzdrowisko dla chorych na płuca. Do miejscowości kuracyjnej przyjeżdża młody, cierpiący na gruźlicę mężczyzna. Swoją terapię rozpoczyna w asyście innych chorych mężczyzn, starszych i młodszych. Towarzysze luksusowej niedoli staną się dla niego przewodnikami w dochodzeniu do dorosłości i odkrywaniu prawdziwego „ja”.

Znacie to? Ależ oczywiście, że znacie. To przecież „Czarodziejska Góra” Tomasza Manna! Skoro znacie – i lubicie – to przeczytajcie „Empuzjon” Olgi Tokarczuk.

EMPUZJON to pierwsza powieść autorki po Noblu. Pierwsza, więc zapewne dla Tokarczuk, ale i fanów jej twórczości trudna. Wielkie oczekiwania, wielkie nadzieje… Czy wielki triumf literacki? Zobaczymy.

Czytając, nie mogłam uwolnić się od ciągłych porównań z dziełem Tomasza Manna. Bo tu i tu mamy uzdrowisko dla gruźlików, tu i tu mamy góry, które same w sobie są istotne, tu i tu jest młody, wrażliwy bohater. Tu i tu są filozoficzne, polityczne, społeczne rozmowy „o życiu”. Tu i tu mamy korowód barwnych postaci. Nudę i rozrywki kuracyjne. Życie w cieniu przedwczesnych śmierci. Nadzieję i poczucie grozy rozpoczynającego się wieku maszyn i rozumu…

Jednak EMPUZJON jest dużo krótszy od CZARODZIEJSKIEJ GÓRY. I wiecie co? Z tego powodu pozostawia czytelnika z poczuciem niedosytu. Dlatego, choć mam podejrzenie graniczące z pewnością, że nawiązania do Manna są celowe to jednak, moim zdaniem, nie wychodzą one nowej książce Tokarczuk na dobre. Właśnie ze względu na fakt, iż to, co u niemieckiego pisarza było uszczegółówione, rozłożone na kawałki i zbadane do samego dna, u naszej noblistki jest zaledwie liźnięte.

Trzeba jednak podkreślić to, co liczy się EMPUZJONOWI na wielki plus, że w górskich kuracyjnych klimatach autorka snuje równocześnie opowieść podobną i zupełnie różną od tego, czym częstowało nas szwajcarskie Davos Manna. Görbersdorf, czyli dzisiejsze Sokołowsko koło Wałbrzycha, staje się sceną wydarzeń nadprzyrodzonych, ludzkich i nieludzkich równocześnie. Staje się także areną dla snucia opowieści Jungowskiej, gdzie tańczą ze sobą męski Animus i kobieca Anima. I – jak to u Tokarczuk – mieszają się owe dwa pierwiastki w sposób dla czytelnika (ale i dla bohaterów) zaskakujący i nieoczywisty.

Więcej nie zdradzę, bo opowiedziałabym całą fabułę, a przecież nie o to w recenzji chodzi 😉

Jeszcze tylko dwa słowa o odczuciach własnych. EMPUZJON to powieść klasyczna. Nieudziwniona w stylu, trzymająca się ściśle reguł gatunku. Równie dobrze mogłaby wyjść spod pióra autorki żyjącej w czasach, w których rozgrywa się jej akcja. Co mi, wielbicielce takiej literatury, podobało się po prostu bardzo-bardzo. Mniej podobało mi się przyspieszenie akcji bliżej końca ksiażki i zupełnie już pospieszne jej zakończenie. Tak jak pisałam wyżej – nawiązania i porównania do „Czarodziejskiej Góry” pozostawiają w czytelniku EMPUZJONA poczucie niedosytu i myśl: „To tyle?” To już?”.

To już. Naprawdę.

https://grafomanya.wordpress.com/2022/06/21/empuzjon-recenzja/

Poznajcie Matta Haiga – brytyjskiego prozaika i autora bestsellerów. Człowieka sukcesu. Szczęśliwego męża i ojca. Neurot...
20/05/2022

Poznajcie Matta Haiga – brytyjskiego prozaika i autora bestsellerów. Człowieka sukcesu. Szczęśliwego męża i ojca. Neurotyka chorego na depresję i doświadczajacego lęków tak silnych, że centra handowe odwiedza z rzadka i niechętnie.

„Nasza nerwowa planeta” nie jest pozycją beletrystyczną. Wbrew może nieco mylącemu tytułowi, nie jest też opowieścią o ziemskim klimacie. Książka stanowi rodzaj luźniej i ściślej powiązanych notatek, zapisków i przemyśleń wrażliwego mieszkańca świata, który jest… nerwowy. Albo inaczej – świata, który zaludnia nerwowe społeczeństwo XXI wieku.

Wiecie, to nie jest książka dla każdego. Tak sądzę – mam bowiem wrażenie, że osoby pewnej siebie i swojej siły sprawczej, człowieka pozbawionego wątpliwości, egzystencjalnych smutków i strachów raczej nie zainteresuje. Nie jest to pozycja dla tych, co zawsze dobrze śpią, są wolni od wszelkich nałogów (także od kompusywnego scrollowania telefonu), z natury są szczęśliwi i optymistyczni.

Natomiast cała reszta ludzkości – no dobra, jej zachodniej części – może się w „Naszej nerwowej planecie” odnaleźć.

* Na przykład ci, których przytłacza nadmiar rzeczy
* Nieradzący sobie ze strumieniem złych wiadomości, którym zalewają nas media
* Martwiący się o przyszłość
* Pragnący wciąż więcej i więcej (pieniędzy, sukcesów, zaszczytów)
* Goniący za tzw. szczęściem
* Wstydzący się swojego ciała
* Ofiary sadyzmu wewnętrznego krytyka
* Przepracowani
* Czujący, że życie nie ma sensu
* Wszyscy zagubieni
* Oczywiście: cierpiący z powodu neuroz, depresji i lęków

Słowem – ta książka może stać się świetnym pocieszeniem dla każdego, kto czuje, że coś tu jest bardzo nie tak. Albo ze mną jest coś bardzo nie tak, albo ze światem, albo jedno i drugie. Autor szczerze dzieli się z czytelnikiem własnym światem wewnętrznym – co samo w sobie jest pociechą, bo zawsze dobrze jest wiedzieć, że ktoś jeszcze ma tak samo, albo nawet gorzej 😉 – oraz swoimi receptami na życie. Z własnym wrażliwym wnętrzem i z naszym niewrażliwym, za to nerwowym otoczeniem.

To nie jest pozycja przełomowa. Ani wielkie dzieło literackie. Nie odpowie Ci na pytanie „jak żyć”. Ale da pocieszkę. No dobra. Przed wojną w Ukrainie i przed pandemią (bo wtedy ukazał się angielski oryginał), „Nasza nerwowa planeta” mogła zaoferować czytelnikowi dość skuteczną pocieszkę. Teraz sprawy się nieco skomplikowały, ale jednak – fajnie jest czasem przeczytać pociesznik bez tej całej toksycznej otoczki „pozytywnego życia, uśmiechania się do siebie w lustrze i powtarzania sobie, że jest się zwycięzcą”.

Poza tym, lubię Matta Haiga, bo jako dziecko przyjaźnił się z postaciami z książek, które czytał. Cóż, lubimy ludzi, którzy są do nas podobni, prawda, Włóczykiju? 😉
https://grafomanya.wordpress.com/2022/05/20/nasz-nerwowa-planeta-recenzja/

Obserwuję na Insta profil ukraińskiej artystki .art (https://www.instagram.com/0lga.art/). Odkąd wybuchła wojna, Olga ot...
12/05/2022

Obserwuję na Insta profil ukraińskiej artystki .art (https://www.instagram.com/0lga.art/). Odkąd wybuchła wojna, Olga otrzymuje od swoich rodaków zdjęcia ich utraconych bliskich z prośbą, by ich namalowała. Właśnie tak – jako niebieskie dusze, które wciąż są wśród nas. Olga maluje i udostępnia ich krótkie historie po ukraińsku i po angielsku. Pisze, że to bardzo ciężkie doświadczenie. Zostać zalaną taką falą nieszczęścia.

Obserwuję u Olgi te smutne świadectwa wojny i tak sobie myślę, że kiedyś, gdy wojny przechodziły przez rozmaite ziemie regularnie, ludzie wcale nie żyli w tzw. „pełnych rodzinach”. Mężczyźni ginęli w walkach. Kobiety umierały przy porodach. Dzieci – te które przeżyły ospę, odrę, koklusz, gruźlicę i inne dziecięce nieszczęścia (w tym miejscu ukłony dla antyszczepionkowców), dorastały w rodzinach niepełnych, albo częściej nawet patchworkowych, bo jednak kobita, chłop w gospodarstwie jest potrzebna/potrzebny, wiéc miewało się macochę albo ojczyma. Czasem oboje. Tzw tradycyjna rodzina typu 2+ileś tam dzieciaków nigdy naprawdę nie istniała. Owszem, do grobowej deski, ale do grobu było dość blisko.

Medyk z Azowstalu, póki żyje, apeluje do świata o pomoc. Ludzie umierają mu na rękach, bo nie ma już antybiotyków. Zwykłych antybiotyków, które… ratują życie (tu pozdrawiam szamanów wszelakich pseudoterapii, strukturyzowanej wody i lewoskrętnej witaminy C).

Rosjanie podobno swoich ciężko rannych żołnierzy pozostawiają na polu bitwy, by umarli. Niektórych nawet celowo przejeżdżają czołgami. Widziałam filmiki, nie wiem, może to były fotomontaże, choć wątpię. W każdym razie przerażające. Swoich zmarłych nie wywożą za bardzo do Rosji, pewnie po to, by nie epatować opinii publicznej masowymi pogrzebami. Rodziny nie wiedzą, dlaczego syn milczy.

W matkach żołnierzy tkwi zdaje się w Rosji jedyna realna siła do buntu. Lepiej nie drażnić matek.

Post zilustrowałam jedną z grafik wspomnianej na początku artystki – mam nadzieję, że się nie pogniewa 🙂

Tak. Przeczytałam GRUBĄ Marii Mamczur. Przeczytałam i jestem autentycznie wstrząśnięta.Nim jednak o samej książce, zwier...
14/04/2022

Tak. Przeczytałam GRUBĄ Marii Mamczur. Przeczytałam i jestem autentycznie wstrząśnięta.
Nim jednak o samej książce, zwierzę się Wam, dlaczego w ogóle po nią sięgnęłam. Otóż kończy mi się ważność prawa jazdy (tak, ślepawi muszą je co jakiś czas odnawiać). W związku z tym wybrałam się na badania lekarskie. Padło standardowe pytanie o choroby przewlekłe, więc mówię: colitis ulcerosa, do tego depresja. Zapalenie jelit nie wywołało zainteresowania sympatycznej pani doktor, ale depresja - owszem. Dalsze pytania - od kiedy (odkąd pamiętam), czy coś z tym pani robi (jak mam zaostrzenie, to idę do terapeuty), czy jakieś leki pani na tę depresję zażywa? "NIE" - prawie wykrzyczałam. Podejrzliwe spojrzenie lekarki - jak to tak, całe życie z depresją i żadnych tabletek? "Żadnych" - wzruszyłam rękami. "Przecież po psychotropach się tyje!!!" - to już dodałam w myślach. Oczywista oczywistość, chyba nie muszę się z tego tłumaczyć, prawda? W końcu obserwowałam z bliska życie kobiety dla mnie ważnej, która po psychotropach przytyła i do końca męczyła się ze swoim nowym, zbyt obfitym ciałem. Więc never, ever.
Czyli lepiej być martwą, niż grubą? W swojej książce Maria Mamczur przytacza wyniki badania - 54% kobiet wolałoby wpaść pod ciężarówkę, niż przytyć ponad miarę. Więc może coś w tym jest? Nieodżałowana Maria Czubaszek. Jej mąż, Wojciech Karolak udzielając wywiadu Krystynie Pytlakowskiej zdradza, że żona zmarła z wyczerpania. Organizm nie wytrzymał wieloletniego odmawiania sobie jedzenia "byle tylko nie utyć". W szpitalu na szafce M.Cz. trzymała... tabletki ograniczające apetyt.
Szok. I takich szokujących historii osobistych w GRUBEJ jest bardzo wiele. Jej bohaterkami, osobami którym Maria Mamczur oddała przestrzeń, są kobiety - grube, bardzo grube, chude, które kiedyś były grube (kto do zawsze był gruby, pozostaje w swojej głowie gruby już na zawsze, choćby schudł), chude obsesyjnie dbające o tę chudość. Np. aktorki, którym nie wolno wyjść poza rozmiar 36, bo powyżej telefony od agentów przestają dzwonić. "Możesz być czarownicą, ale masz być chuda".
Publika nienawidzi grubasów. Szczególnie grubych kobiet. Bo są nieestetyczne, bo się pocą, bo sapią, bo zajmują za dużo miejsca. I tak ogólniej - bo są. A przecież gruba kobieta to jakby zaprzeczenie słowa "kobieta" - śliczna, eteryczna, zadbana, wiotka, ozdoba swego mężczyzny. W książce jest wiele opowieści grubych kobiet - o wypychaniu z autobusów i tramwajów, o kłuciu w ramię cyrklem (ciekawe, czy dziura w tłustym boli tak, jak w chudym?), o wyśmiewaniu, o ignorowaniu, o zawstydzaniu. Także w gabinetach lekarzy. Co się pani dziwi, że jest pani chora, skoro jest pani gruba? Proszę schudnąć, to wtedy zacznę panią leczyć. A kysz! Poszła na dietę i na rowerek treningowy! Zdrowotnie rada "proszę schudnąć" jest oczywiście dobra (nadmiar tłuszczu w organizmie to nieustanny stan zapalny), tyle że łatwo powiedzieć, trudniej uczynić.
Szokujące.
Ostatnią szokującą sprawą, o której wspomniano w GRUBEJ jest fakt, że hejt na grubych działa też doskonale w drugą stronę. Część grubych nienawidzi chudych i daje temu wyraz na forach. Oj, jak daje. Ale najgorzej mają te, które schudły, zdradzając tym samym grubą społeczność. bo to są zdrajczynie! Jak Adele np. Szokujące. Tylko... Właściwie dlaczego mnie to szokuje? Czyżby z powodu tego, że mam w głowie obraz "poczciwego, pogodnego grubaska"? Co to muszki by nie skrzywdził, co to brzuszkiem chętnie ze śmiechu trzęsie, co to jest dobry, miły i niegroźny, bo... jest gruby? Stereotypy, stereotypy i stereotypy. Także o nich i ich przełamywaniu jest znakomita, choć trudna w odbiorze książka Marii Mamczur.
W tekście używam słowa GRUBA celowo, idąc za intencjami i życzeniem autorki książki.

Żyjemy w mentalnie trudnych czasach. Nie od dziś – mentalnie trudne czasy zaczęły się mniej więcej wtedy, kiedy Francusk...
10/11/2021

Żyjemy w mentalnie trudnych czasach. Nie od dziś – mentalnie trudne czasy zaczęły się mniej więcej wtedy, kiedy Francuska Rewolucja zakwestionowała absolutną władzę króla. Władzę tę zakwestionowano, króla ścięto, a potem już poszło:

* humanizm
* równość
* encyklopedia
* odejście od religii
* kapitalizm
* inne "plagi" współczesności

W efekcie, w wieku XXI zostaliśmy sami. Samotni (samotność jest plagą XXI wieku) i bezradni wobec śmierci, wobec straty i smutku, własnej nadodpowiedzialności (jesteś przecież kowalem własnego losu, czyż nie?), wobec spraw, których nauka nie wyjaśniła (albo wobec tych, dla których naukowych wyjaśnień nie rozumiemy), bezradni wobec zjawiska przemocy (i własnej do przemocy skłonności), bezradni wobec…

Tak naprawdę, jesteśmy bezradni wobec swojego przemijania. Przeraża nas własna śmiertelność. Własna nieważność. Zastanów się – jak zmieniłby się świat, gdybyś się nigdy nie urodził? O ile nie jesteś masowo morderczym Hitlerem albo Stalinem, wynalazcą szczepionki na Polio (albo Covid ;)), o ile nie napisałeś księgi, która stała się bazą dla powszechnie wyznawanej religii, co by się takiego wielkiego stało w skali świata, gdybyś nie zaistniał?

Nic.

A co się takiego dla świata stanie, gdy umrzesz?

Nic.

A co się stanie, gdy z Ziemi znikną wszyscy ludzie…

Nic.

I to jest z pozoru straszne. Ale tylko z pozoru. Bo jeśli wreszcie zgodzimy się na własną bezradność, jeśli damy sobie na powrót prawo do lęku przed śmiercią i bezsensem egzystencji, do przeżywania smutku i żałoby, do braku mocy zmiany spraw, których zmienić po prostu nie jesteśmy w stanie, jeśli przestaniemy w końcu powtarzać, że „zło to inni” i dostrzeżemy zło w sobie, to może – tylko może! – będzie nam lepiej.

I może – może! – staniemy się dla siebie nawzajem lepsi. Na tej małej, skalistej planecie. Wyjątkowej pośród miliardów innych planet.

W końcu mieszkamy na niej my 😉
https://grafomanya.wordpress.com/2021/11/10/ucieczka-od-bezradnosci-tomasza-stawiszynskiego/

Skończyłam czytać. Na zdjęciach: okładka "Ekonomii obwarzanka" oraz obwarzanek jako taki. W oryginale pączek z dziurką (...
17/07/2021

Skończyłam czytać. Na zdjęciach: okładka "Ekonomii obwarzanka" oraz obwarzanek jako taki. W oryginale pączek z dziurką (donut), po naszemu faktycznie obwarzanek brzmi lepiej.

Książka jest niełatwa w odbiorze, wymaga czytania etapami. I to nie tylko dlatego, że wypełniają ją ekonomiczne teorie i zawiłości. Także że względu na to, jak jasno wskazuje, dokąd aktualnie zmierzamy (w przepaść) I jak wiele musimy zmienić w myśleniu o gospodarce oraz w działaniach politycznych i gospodarczych, by się znad tej przepaści cofnąć.

Obwarzanek to schemat myślenia alternatywny do schematu rządzącego klasycznym myśleniem ekonomicznym, czyli nastawieniem na nieustanny, wykładniczy wzrost PKB. W ekonomii XX wieku produkt krajowy brutto rządził i wyznaczał trendy. Niestety, ekonomiści, a za nimi politycy, zapomnieli że zasoby naturalne nie są nieograniczone, że Ziema ma granice, a granice Ziemi to zarówno granice wzrostu PKB, jak i naszej cywilizacji, a nawet naszego życia. Symbolizuje je zewnętrzny okrąg obwarzanka - to m.in. zanieczyszczenia, zmiana klimatu, utrata bioróżnorodności etc. Wewnętrzny okrąg obwarzanka to granica ludzkich potrzeb - dostępu do jedzenia, edukacji, podstawowej opieki medycznej etc. Ekonomia XXI wieku powinna poruszać się między tymi dwoma okręgami, zarzucając nastawienie na nieustanny wzrost, ponieważ nie da się go pogodzić z ratowaniem życia naszej planety.

Jak to zrobić? Kate Raworth proponuje szereg rozwiązań - zarówno w myśleniu, jak i w praktycznym działaniu. Jej książka ukazała się w oryginale w roku 2017. Od tamtego czasu co nieco się w światowej ekonomii zmieniło, zaczęto nieśmiało wdrażać niektóre elementy ekonomii obwarzanka. Niestety, za wolno, zbyt punktowo i nie bez protestów (bo przeorganizowanie życia gospodarczego wszystkich ludzi na Ziemi to zadanie dla giganta, a my jesteśmy tylko... ludźmi). Czy zdążymy? Nie wiem. Chciałabym. Ale wątpię. Próbować jednak trzeba.

Adres

Gliwice

Ostrzeżenia

Bądź na bieżąco i daj nam wysłać e-mail, gdy Grafomanya Justyny Wydry umieści wiadomości i promocje. Twój adres e-mail nie zostanie wykorzystany do żadnego innego celu i możesz zrezygnować z subskrypcji w dowolnym momencie.

Udostępnij

Kategoria


Inne Magazyn w Gliwice

Pokaż Wszystkie

Może Ci się spodobać